środa, 31 maja 2017

Rozdział XXIX

 Rozdział 29

  - Macie się go pozbyć - rozkazał boss i akurat zaciągnął się papierosem - Za dużo widział. Zna wasze mordy na pamięć.
   Thomas i jeszcze inny typ, którego nie znałem stali obok niego. Ja przestraszony ściskałem pościel z całych sił i nie chciałem znać znaczenia wypowiedzianych słów. 
   - Tylko po cichu - uśmiechnął się, a następnie spojrzał na mnie.
   Chciałem zapytać o co chodzi, ale miałem tak wielką kulę w gardle, że ledwo oddychałem.
   - Zawsze można wydłubać mu oczy - pokazał kły Thomas - Mogę się tym zająć.
   - Pozbyć - powtórzył, a następnie wyszedł. 
   - Co robimy? - spytał tamten.
   - Uśpij go. Nie mam zamiaru słyszeć jego krzyków, ani się siłować. 
   Obudziłem się będąc już w samochodzie. Nie mam pojęcia ile już jechaliśmy. Miałem związane ręce i nogi tak, że ledwo mogłem nimi ruszać, a na głowie miałem worek, jak i zaklejone usta taśmą. Leżałem w bagażniku. Musiałem się przebudzić przez nierówną drogę. Tak trzęsło samochodem, że bolało mnie całe ciało, a w przodzie świetnie się bawili, puszczali głośno muzykę.
   W końcu po jakimś czasie się zatrzymali. Otworzyli bagażnik. Przez worek dotarła do moich oczu odrobina światła. Uwolnili moje nogi i boleśnie wręcz wyrzucili z bagażnika mówiąc, że idziemy na spacer. 
   Czułem zapach lasu, słyszałem śpiew ptaków. Tak, byliśmy w lesie. Nie pomyśleli o tym, żeby dać mi jakąś bluzę, czy zabrać buty. Zaczynało się robić chłodno, a stopy miałem tak poranione, że ledwo stawiałem kroki. Miałem okropnie złe przeczucie, że zaraz któryś z nich mnie po prostu zastrzeli. Płakałem i prosiłem Boga, aby tak się nie stało. 
   Szliśmy tak wolno właśnie przez mnie, a im to strasznie przeszkadzało. Doszło nawet do tego stopnia, że zwyczajnie nie mogliśmy iść dalej, bo nie byłem w stanie. Chyba, że na czworakach. 
   - Tutaj też może być - zaśmiał się Thomas.
   Nie zrozumiałem co mówił. Byłem strasznie zmęczony i nie czułem stopy, na której były jeszcze bandaże. Cieszyłem się tą chwilą w której mogłem odpocząć i nagle poczułem jak któryś z nich ściąga mi worek. Musiałem zamknąć oczy, drażniły mnie promienie słoneczne, które zaczęły znikać pomiędzy drzewami. 
   Uwolnił również moje ręce. Wytarłem oczy i nos w rękaw, potem zacząłem masować bolące nadgarstki. Moje stopy, były pocięte, przetarte i brudne, a z ran leciała krew.
   - Musimy zdążyć, zanim się ściemni - oznajmił ten obcy. 
   Spojrzałem na niego. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Rozejrzałem się. Dookoła nie było nic prócz drzew. Wzrok zawiesił mi się na Thomas'ie, który trzymał właśnie łopatę w ręku. 
   Nie mogłem złapać oddechu. To był koszmar.
   - Ładne miejsce wybrałeś - zaśmiał się perfidnie - Emma odpoczywa obok, nie będziesz czuł się samotny - powiedział spoglądając w miejsce, na którym rosła zbyt świeża roślinność na obrębie niewielkiego prostokąta. 
   Dostałem ataku duszności. To zbyt wiele dla mnie. To był już definitywny koniec. Zawsze myślałem, że umrę jako stary dziadek, spokojnie w łóżku. Ale to przeszło moje wszelkie wyobrażenia. 
   - Nie chcę umierać! - powiedziałem ze łzami w oczach dysząc. Ledwo wypowiadałem każde słowo. Patrzyłem na nich z szeroko otwartymi oczami i liczyłem na jakąś litość.
   Thomas tylko rzucił łopatę w moją stronę i prawie mnie nią trafił.
   - Przecież nie będę kopać za ciebie! 

                                                                         ***

   - Jego stan jest stabilny - powiedział lekarz osłuchując jego płuca - Zrobimy rezonans głowy dla upewnienia, jak zwolni się maszyna. Standardowo pobierzemy krew.
   - Poczekam tutaj - powiedział Shin i wcale nie miał zamiaru ruszać się z krzesła. Cały czas trzymał jego dłoń.
   Doktor wyszedł, a w drzwiach od sali stanął sąsiad, który ich tutaj przywiózł.
   - Będę się zwijać - oznajmił - Dasz sobie już radę? 
   - Pewnie, dziękuję za pomoc - wstając podszedł do niego i uścisnął jego dłoń - Nawet się nie znamy, Shin. Jak będziesz również potrzebował pomocy, daj znać.
   - William.
   Wtedy usłyszał nierówny oddech Denisa. Wciąż nie odzyskał przytomności. Natychmiast znalazł się przy jego łóżku i stwierdził, że coś jest nie tak. Nie powinno tak być.
   - Denis?! - wrzasnął - Słyszysz mnie?! Wołaj lekarza!! 
   William wydarł się na cały korytarz. Do pomieszczenia wpadła pielęgniarka jak i doktor, który przed chwilą wyszedł. Kazali chłopakom natychmiast opuścić pomieszczenie. Shin zrobił to z wielkim bólem, ale doskonale wiedział, że by tylko przeszkadzał. Musi zaufać personelowi!
   Akcja nie trwała długo, bo po chwili wyszła młoda dziewczyna i poinformowała, że musieli go intubować, a przyczyna duszności nie jest jeszcze znana. 
   - Ale wszystko z nim w porządku? 
   - Tak. Przebudził się. Może pan na chwilę wejść, ale proszę go nie przemęczać.
   Wchodząc od razu zobaczył jego oczy patrzące wprost na niego. Przeszedł go zimny dreszcz. Doktor jeszcze coś majstrował przy nim, ale to nie miało akurat żadnego znaczenia. Szybko znalazł się przy łóżku i chwycił jego dłoń. Była chłodna, więc schował ją pod pierzynę. Ten smutny wzrok go przerażał. 
   Denis chciał mu coś powiedzieć, ale rurka, którą miał w gardle strasznie mu przeszkadzała. Shin podał mu telefon, włączając uprzednio tryb wiadomości.
   - Las? - spytał Shin czytając ten krótki wyraz na głos - Chcesz pójść na spacer do lasu?
   Denis nerwowo zaprzeczył poruszając głową. Niepokoił się.  
   - Śniło Ci się coś? - zgadywał dalej - Nie martw się. Opowiesz mi, gdy będziesz w stanie.
   To nie pomagało. Był jeszcze bardziej zdenerwowany, a po czole spłynęła mu kropelka potu. Spojrzał na drzwi, w których stał nowo poznany sąsiad. Dlaczego on tu jest? Przecież nienawidzi, gdy koło niego kręcą się obcy!
   Shin na jego prośbę podał mu kartkę i długopis, a on zaczął rysować, szybko, wcale się nie zastanawiając. Dłoń mu się strasznie trzęsła. Chciał jak najszybciej mu to przekazać, to nie mogło czekać! Jak się potem okazało to nie był rysunek, a jego pismo. Było strasznie i chaotyczne.
   ~ Czułem mech na policzku. To na pewno był las. Nie mogłem otworzyć oczu, nie mogłem się poruszyć. Okropnie bolały mnie nogi! Nie mogłem oddychać... Czułem, że nie powinienem tam być. Słyszałem śpiew ptaków i tą rozmowę... Mówili, że zemdlał ze strachu, że będą musieli oni kopać, że nie ma czasu. Dlaczego mam wrażenie, że to było o mnie? Słyszałem jak jeden do mnie podchodzi i poczułem, że mnie kopnął w lewe biodro. Nawet teraz mnie boli! 
   Długo rozszyfrował jego pismo, a potem zwrócił uwagę na jego poczynania. Denis z ogromnym przerażeniem w oczach odkrył kołdrę i spojrzał na swoje stopy, na których znajdowały się biało czarne skarpetki. Nie musiał nic mówić. Miał wrażenie, że Shin czyta mu w myślach. Chłopak zdjął mu skarpety. Obaj nie zauważyli na stopach nich nic szczególnego. Odetchnął głęboko i ponownie wyrwał mu notes z ręki i dopisał jedno zdanie.
   ~ Czułem jak włosy łaskotały mnie w szyję i policzki.
   Chłopak spojrzał na Denisa, który dotykał dłońmi swoje włosy i na siłę ciągnął je tak, jakby chciał zaprezentować napisaną część. Nie było to możliwe, bo jego włosy były zbyt krótkie.

                                                                                 ***

   Otworzyłem oczy. Od razu zobaczyłem Thomas'a kopiącego dół. Próbowałem poskładać wszystkie myśli w całość. Nie powinno im to długo zająć, więc mam mało czasu. Usiadłem trzymając się ręką za głowę. 
   - Śpiąca królewna wstała!
   - Chcę porozmawiać z Aron'em! - wrzasnąłem wystraszony, ale pewny siebie.
   Thomas zagwizdał i przerwał swoją wykonywaną pracę. Zarzucił sobie łopatę na ramię i wyciągnął paczkę papierosów.
   - Widzisz tu jakiegoś Aron'a? - spytał ironicznie, po czym zaczął się rozglądać.
   - Zadzwoń do niego... 
   Aron był moją ostatnią deską ratunku. Jeżeli zadzwonią, a on będzie miał gdzieś to co ze mną robią, to jestem już martwy. Nic mi już nie pozostało, a nawet nie wiem, czym sobie na to wszystko zasłużyłem. 
   Ten drugi podszedł do niego i poczęstował się papierosem. Zaczęli coś do siebie szeptać. To znaczy, że rozważali propozycję Aron'a. Wystarczyło mi tylko czekać, a to było najgorsze.
   - W porządku - powiedział Thomas wyciągając telefon - Zadzwonimy do niego.
   Jak się spodziewałem, mi nie będzie dane z nim rozmawiać. Jestem skazany na to, co oni mu powiedzą i to, jak on na to zareaguje. Cholera! Żeby wszystko było dobrze!
   - Przykro mi! Nie odbiera!
   Co? 
   Nie brałem tej opcji w ogóle pod uwagę! 
   Spróbował jeszcze raz. Cisza.
   Ja pierdolę, to koniec!
   - Jeszcze jakieś szczególne życzenia przed śmiercią? 
   Zamienili się. Teraz ten drugi kopał.
   Byłem zdruzgotany. Nie mogłem wydusić z siebie żadnego słowa. Byłem zbyt słaby i wystraszony, żeby protestować.
   - Kop! - krzyknął do niego Thomas i podciągnął sobie rękawy - Ja muszę wyrównać rachunki.
   Nie musiałem się domyślać, że albo chce mnie pobić, albo przelecieć. Nie mogłem nawet się ruszyć, a moje oczy patrzyły na jego zbliżającą się sylwetkę. 
   Pociągnął mnie za koszulkę tak, że się rozdarła. Wstałem pod siłą jego szarpnięcia i zrobiło mi się niedobrze. Zaczął prowadzić mnie w głąb lasu. Nie czułem już lewej nogi. W pewnym momencie po prostu upadłem, a wstanie wymagało zbyt ogromnego wysiłku. 
   Najwidoczniej to miejsce mu odpowiadało, bo pchnął mnie tak, że wylądowałem na mchu. Po chwili poczułem jego cielsko na swoim. Ledwo oddychałem, przez ten ciężar.
   - Dzisiaj nie protestujesz? - spytał, po czym rozerwał bluzkę do końca - Uwielbiam patrzeć na ten strach!
   Zrobiło mi się momentalnie zimno, zacząłem się trząść. Dłonią przejechał po moim boku i przytknął nos do mojej szyi. 
   - Ja pierdolę. Jak ty cudownie pachniesz! 
   - Zagrajmy w moją grę - wyszeptałem ciężko dysząc.
   - Mów! - wysapał będąc w jakimś amoku.
   - Pokażę ci jak umiem współpracować, ale nie zrobisz mi krzywdy, dopóki nie porozmawiasz z Aron'em.
   - To lepiej, żeby to wszystko trwało jak najdłużej i najlepiej.
   - Umowa stoi? - spytałem dla pewności.
   - Tak
   Nie miałem gwarancji, że jej dotrzyma. Nic innego mi nie pozostało. To było ostatnie rozdanie, przez tragedią.  
   Nie mógł odlepić się od mojej szyi. Zaciągał się jakbym był jakimś narkotykiem. Następnie szybko przeszedł do ust i poczułem okropny zapach tytoniu. Mimo obrzydzenia zacząłem oddawać mu pocałunki. Był nachalny i wykonywał wygłodniałe ruchy językiem. Pchał mi go niemal do gardła.
   Zmienił pozycję. Na siadzie przytulił się do moich pleców. Nie wiedziałem o co mu chodzi, więc odchyliłem głowę do tyłu, a ten znowu przeszedł do szyi.
   - Włóż w siebie palce - powiedział wciągając mój zapach.
   Zamknąłem na moment oczy. Potem tempem ekspresowym zdjąłem z siebie spodenki i bokserki. Włożyłem jeden palec do ust. Rozszerzyłem nogi i zrobiłem tak jak chciał. Poruszałem nim leniwie, cicho przy tym dysząc. 
   Słyszałem jak odpina rozporek. Zaczął sobie jedną ręką walić, a drugą przycisnął mnie do siebie. Sapał mi prosto do ucha, a potem zaczął szczypać moje sutki. Jęknąłem z bólu i w sumie niepotrzebnie, bo świetnie dalej się nimi bawił. 
   Doszedł. Ja jednak wiedziałem, że to był początek całej zabawy. Teraz będzie wszystko trwało o wiele dłużej. Wstał i stanął tuż przed mną, ze swoim ohydnym penisem. Musiałem wziąć go do ust i wylizać resztki spermy.
   Ponownie zmiana. Wypinałem tyłek w jego kierunku. Był tak podniecony, że ponownie mu stanął. Nie był zwolennikiem dłuższych zabaw. On od razu przechodził do konkretów, bo nie mógł się powstrzymać. Odwalił swoje i runął ciężko obok mnie.
   Słońce już zaszło, zaraz las pokryje ciemność. Nie chciałem wracać do tego okropnego miejsca. Kto wie ile tutaj ludzi zabili!
   - Zadzwonisz do Aron'a? - spytałem szeptem ubierając na siebie resztki ubrania - Zawarliśmy umowę.
   Nie odezwał się. Zarechotał, a ja straciłem nadzieję.
   Czego ja się spodziewałem. Nie ma szans żeby czekali pół nocy za Aron'em.
   Wstał i pociągnął mnie za sobą.
   Nie miałem już żadnych sił, aby się przeciwstawiać. To była jak walka z wiatrakami. Męczyłem się. Te wszystkie dni były dla mnie niewyobrażalną męczarnią. Gdyby jakoś mi się udało z tego wybrnąć, to zaraz znalazłoby się coś gorszego. Moje dni były policzone. Nie mogłem już walczyć. Nie wiedziałem jak Jack daleko zaszedł, czy w ogóle mnie jeszcze szukają. Ci ludzie byli nieobliczalni, zdolni do wszystkiego, a ja wciąż nie wiedziałem, dlaczego tutaj jestem. Co ojciec musiał zrobić, że akurat ja znalazłem się tutaj? Zdałem sobie sprawę, że wcale nie znam Jack'a i możliwe, że macza łapska w brudnych interesach, bo tylko to przychodziło mi na myśl.
   Zbliżaliśmy się do wykopanego dołu. Łzy zaczęły spływać mi po policzku. Chciałbym, żeby było już po wszystkim. Okropnie bałem się śmierci.
   Boże! Denis, Shin, czy oni kiedykolwiek dowiedzą się prawdy!? Czy będą mnie szukać przez kolejne kilkadziesiąt lat z nadzieją, że żyję? Tak bardzo chciałbym być teraz z nimi...
   - Widzę poszedłeś z robotą!
   - Powinno wystarczyć - powiedział ten drugi rzucając łopatą i wygramolił się z dołku.
   - Zakopiecie mnie żywcem? - spytałem, spoglądając to na jednego i drugiego.
   - Jakieś szczególne życzenia?
   - Zadzwońcie do Aron'a.
   Thomas wywrócił oczami i pomachał mi telefonem przed nosem. Na wyświetlaczu widniał napis "Szukanie sieci". Stracił zasięg.
   - Możecie mnie uśpić? Nie chcę nic czuć. Zróbcie chociaż to!
   Ten drugi zaczął wyciągać strzykawkę ze swojej tzw. nerki.
   - No co Ty! - zaśmiał się Thomas.
   - Wolę spełnić tą prośbę - rzekł dziwnie poważny - Do dziś czuję, że ktoś mnie dotyka podczas snu.
   Typ podszedł do mnie i chwycił mój nadgarstek. Jemu też trzęsły się ręce, więc nie musiałem się domyślać, że niezbyt lubi wykonywanie tej roboty.
   - Nie masz czegoś mocniejszego? - spytałem szeptem - Nie chcę już się obudzić, a tym bardziej pod ziemią...
   Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem i zaczął szukać czegoś innego. Strzykawka miała grubą igłę i była napełniona jakimś żółtym płynem. Wziąłem głęboki oddech. Ukłucie nie bolało, zaraz potem wstrzyknął coś innego. Nie minęła nawet chwila, a zacząłem robić się senny.
   Walczyłem z zamykającymi się powiekami i łapałem ostatnie wdechy świeżego powietrza. Mimo wszystko uśmiechnąłem się kładąc ciało na trawie. Było tak cicho, a głos świerszczy był przyjemny dla ucha. Nie wiedziałem, czy istnieje coś jak "druga strona", nawet w to nie wierzyłem. Zachowanie spokoju przychodziło mi z wielkim trudem.

                                                                          ***

   Shin wyszedł jakiś czas temu z sali, a on został sam. Wiedział, że na pewno jakiś człowiek ojca czeka na korytarzu i go pilnuje, dlatego był spokojny.
   Rezonans zrobiono chwilę temu. Pewnie trochę potrwa zanim czegoś się dowie.
   Było po dwudziestej. Zbyt wcześnie na spanie, które na pewno z trudem mu przyjdzie.
   Rozmyślał. Nie mógł o niczym innym myśleć, niż n tej sytuacji. Zaczął tłumaczyć sobie, że to mógł być tylko sen. Nie wierzył w żadne nadludzkie, nadprzyrodzone moce.
   Tak, to na pewno był sen.
   Opadł ciężko na poduszki i spojrzał na biały sufit. Znów skrzywił twarz, chociaż nic go nie bolało. Wymamrotał cicho pod nosem modlitwę. Ciekawe co robi teraz Taemin?
   - Nie może mu się nic stać!
   Momentalnie go znużyło. Przykrył się bardziej kołdrą i zamknął oczy. Czy powinien teraz spać? Czuł się zmęczony. Może to wina stresu, albo lekarstw, które mu podali?
 
                                                                      ~~~~

   Pierzyny zniknęły, a on poczuł chłód rozchodzący się po jego ciele. Znów zapach lasu, dlaczego jest tak intensywny skoro to tylko sen?
   - Emma była piękna to fakt! - usłyszał i momentalnie otworzył oczy.
   - Gdyby nie ta akcja...
   Nie mógł wsłuchiwać się w dalszą część rozmowy. Nie wiedział co się dzieję, ale wiedział jedno, że musi uciec jak najdalej stąd. To było zbyt realistyczne, żeby było snem. Wpatrywał się przez kilka sekund w dwie osoby, które stały niedaleko niego, zaraz potem dostrzegł łopatę i górkę piachu.
   Więcej nie zobaczył, bo widok zakryły mu fruwające włosy. Instynktownie je odgarnął za ucho. Musiał podjąć jakieś kroki. Zawsze bał się podejmować jakiekolwiek decyzje, Czuł, że chodzi o coś więcej niż zwykły sen. Bał się jeszcze o tym głośno myśleć, ale jeżeli to nie sen, to musi pomóc mu stąd uciec i to jak najszybciej!
   Wstał bezszelestnie i zaczął cofać się do tyłu. Spojrzał na swoje gołe stopy, jedna była w bandażu. Stawiał kroki bardzo ostrożnie, żeby przypadkiem nie stąpnąć na gałązkę. Było to trudne, bo las spowijały ciemności. Zagryzł wargę, żeby nie wydać żadnego krzyku przed strachem. To trudniejsze niż mu się wydawało!
   Gdy stwierdził, że jest wystarczająco daleko zaczął biec na północ.
   Nie miał pojęcia gdzie jest, ale musiał biec, jak najdalej stąd, od tych ludzi! Przez myśl przeszło mu to, że może to wszystko dzieje się dlatego, że jego brat już nie żyje? Wcześniej nie zdarzały się żadne podobne rzeczy, a ten wykopany dół... Nie chciał o tym teraz myśleć!
   - Taemin! - usłyszał głośny ryk i miał wrażenie, że jego nogi zaczęły szybciej biec.
   Sadził, że zbyt szybko wydostał się z lasu. Stąpnął na ulicy i rozejrzał się. Nie wiedział w którą stronę iść. Wybrał lewy kierunek i ponownie schował się w lesie, ale trzymał się blisko drogi. Miał tylko nadzieję, że w takich ciemnościach nie będą w stanie go odnaleźć.
   Szedł już bardzo długo, wydawało mu się, że około trzech godzin. Tylko raz przejechał jakiś samochód, przed którym się schował. Nie może nikomu ufać, musi być zdany na siebie.
   Wystarczyło dotknąć twarzy, by zorientować się, że jest nim. Że stawia kroki, nie będąc w swoim ciele. Bardzo go to przerażało, ale czuł, że jest w tym jakiś sens. Próbował sobie wytłumaczyć, że to wszystko przez to, iż są bliźniakami.
   Potem zobaczył znak z napisem "Boston 20 mil" i poczuł się senny.
   - Nie... - wydyszał trzymając się jedną ręką drzewa.
   Chciał stawiać dalsze kroki, ale runął ciężko na ziemię. Noga zabraniała mu iść dalej. Obraz przed oczami stawał się coraz bardziej rozmazany, aż w końcu zniknął.

                                                                     ***

   - Taemin słyszysz mnie? Obudź się!
   Czułem ostre szarpnięcie. Otworzyłem oczy i lekko się zawiodłem. Od razu do głowy przyszło mi to, że już nie miałem się przecież obudzić. Promienie słoneczne zaczęły już jakiś czas temu przedzierać się przez drzewa.
   - Aron... - wyszeptałem cicho i zaraz potem napiąłem wszystkie mięśnie.
   Było mi okropnie zimno. Noga bolała, jak i niektóre inne części ciała. Westchnąłem zrezygnowany. Aron zarzucił na mnie swoją marynarkę. Oczekiwałem wyjaśnień.
   Czyżbym był smutny z tego powodu, że jeszcze żyję? No tak, miałem już to wszystko mieć za sobą.
   - Jak się tu znalazłeś? - ryknął wkurzony.
   - Mieli mnie zabić! Rozumiesz to? - powiedziałem zły - I co teraz będzie - Usiadłem na trawie i okryłem się jeszcze bardziej. Nie widziałem nigdzie wykopanego dołu, a po prawej stronie było widać drogę - Gdzie jesteśmy?
   - Thomas i Jacob już tu jadą.
   Spojrzałem na niego nic nie rozumiejąc, a on znów warknął pytając jak się tu znalazłem.
   - Nie wiem! Pewnie oni mnie tu wywlekli... Ten jeden coś mi podał na sen... Bałem się, że zakopią mnie żywcem...
   - To nie żarty! Szukaliśmy cię całą noc! 
   - Przecież byłem nieprzytomny! 
   - To 10 kilometrów od tamtego miejsca!
   - Dziesięć? - spytałem szeptem zdziwiony.
   Gdy Aron usłyszał dźwięk jadącego samochodu wyszedł na ulice. Ta droga nie była często odwiedzana przez ludzi, więc nie musiałem domyślać się, kto przyjechał. Thomas pierwszy wyszedł z samochodu i szybkim krokiem szedł w moim kierunku. Aron chciał go powstrzymać, jednak on był silniejszy i sprawnym ruchem go odepchnął.
   Musiałem się przygotować na atak z jego strony. Zrobiło mi się strasznie gorąco, a on wydawał się wkurzony do granic możliwości. Skuliłem się i schowałem głowę między kolanami. Napiąłem wszystkie mięśnie. Nie wiedziałem czego mam się spodziewać.
   - Ty szmaciarzu głupi! 
   - Thomas przestań! - usłyszałem donośny ryk Arona.
   Pociągnął mnie za włosy do góry i uderzył z kolanka prosto w twarz. Przez chwilę zapomniałem co się ze mną dzieje. Czułem okropne zwolnienie tempa. Najchętniej położyłbym się teraz na ziemi, potrzebowałem chwili, żeby dojść do siebie, ale nie było mi to dane, bo on cały czas trzymał mnie za włosy. Słyszałem stłumione rozmowy między nimi, których nie mogłem zrozumieć.
   - Odłóż tą broń! - wrzeszczał Aron.
   - Odbiło ci!? Mieliśmy się go pozbyć! Najchętniej udusiłbym go gołymi rękoma!
   Dopiero wtedy zorientowałem się, że trzyma pistolet tuż przy mojej głowie. Nawet nie drgnąłem. Najchętniej bym uciekł, ale narażałem swoje życie, każdym minimalnym ruchem.
   - Jeżeli go zastrzelisz, to nie dowiemy się, jak się tutaj znalazł - powiedział tamten, którego nazywali Jacob'em.
   - Akurat gówno mnie to obchodzi!
   - Thomas! - syknął przez zęby i powiedział szeptem - Po tej dawce on powinien już być dawno trupem!
   - Pewnie pomyliłeś fiolki i dałeś coś na wzmocnienie!
   Nie wiedziałem co wtedy mi podał, to fakt. Nawet gdybym zapytał, to i tak by mi nie powiedzieli. Rzeczywiście musiał się pomylić, skoro nadal tutaj jestem. Ale w takim razie, jak się tutaj znalazłem?
   - Schowaj tą pierdoloną broń! - wydarł się Aron.

                                                                        ***

   Na początku znaleźli tylko znak, o którym mówił Denis. Ruszyli z miejsca, poczuli, że są bliżej. Ta świadomość dodawała nadziei, sprawiała, że mogą więcej, że muszą działać.
   - Tu może być niebezpiecznie Shin - powiedział do niego Jack z pełną powagą.
   Znak wcale nie stał przy asfaltowej drodze, była to polna wąska droga, której nie dało się znaleźć na mapie.
   - Dam sobie radę - odparł zdecydowany i wcale nie chciał odpuścić.
   Jack spojrzał tylko, czy przy jego spodniach na pewno znajduje się broń. Wiedział, że on nie zrezygnuje, za długo to już wszystko trwa.
   - Dobra chłopaki - zwrócił się Jack do Shin'a, jak i do reszty swoich ludzi, których było około dziesięciu - Kierujemy się w przeciwnym kierunku, o przypuszczalne trzy godziny marszu. Dopiero wtedy możemy niedaleko w lesie, po lewej stronie szukać wykopanego dołu, lub co gorsza zakopanego. Bardziej trzeba jednak nastawiać się na to drugie.
   Reszta informacji dotyczyła bezpieczeństwa, jak i stałego kontaktu na krótkofalówkach.
   Potem się rozdzielili.
   Znaleźli drzewo, o którym Denis mówił, które zaznaczył jak mówił "gwiazdą Dawidowską". Wokół niego trawa była przygnieciona. Następnym znaleziskiem było już coś gorszego, o czym wspominał Jack.
   - Kopcie! - darł się prosto do urządzenia.
   Shin jeszcze nigdy nie słyszał takiej bezsilności z głosie Jack'a.
   Dopiero gdy tam dotarli zauważyli, że kopią gołymi rękoma. Nikt nie zabrał łopaty, nikt nawet o tym nie pomyślał, albo zwyczajnie mieli nadzieję, że unikną tej sytuacji. Jack nie patrzył, uprzednio biorąc jakieś leki, dołączył do reszty i zaczął odgarniać ziemię.
   Nikt nawet nie odważył się, by cokolwiek powiedzieć.
   Emma Johnsons zaginęła tego samego miesiąca dwa lata temu. Osiemnastoletnia dziewczyna, spokojna i wzorowa uczennica, po prostu nie wróciła któregoś dnia do domu. Zrozpaczeni rodzice wierzyli w jej powrót, a nie wiedzieli, że od dobrego roku, ich córka nie żyje.

                                                                        ***


    - Nie sądzisz, że tylko przedłużasz to wszystko? - spytałem Aron'a następnego dnia wieczorem, gdy ten przyniósł mi do pokoju jedzenie.
   Thomas odpuścił, kosztowało to sporo wysiłku, ale w końcu dał się namówić. Nie skrzywdzili mnie, tylko ponownie wsadzili do samochodu i zawieźli do punktu wyjścia. Nie wiedziałem co dalej będzie. Miałem wrażenie, że wcześniej czy później i tak się mnie pozbędą. Skoro wcześniej już był taki zamiar, to na pewno nie chcą iść na żadną współpracę. 
   - O czym ty mówisz? - spytał patrząc na mnie spod byka.
   Miał zamiar chyba wyjść, ale usiadł ciężko na krześle i odetchnął. Ja leżałem pod stertą pierzyn. Strasznie wtedy zmarzłem.
   - Twój szef powiedział wyraźnie, że mieliście się wtedy mnie pozbyć.
   Trwała cisza. Nic mi nie odpowiedział. Nie wiedziałem nawet, czy wcześniej o tym wiedział, a bałem się usłyszeć prawdy. Na nikogo innego nie mogłem liczyć.
   - Wyjdź - powiedziałem na początku szeptem zaraz potem wydarłem się - Wynoś się!
   Minęła chwila zanim podniosłem głowę i zobaczyłem, że wyszedł. O zgrozo! Na stoliku stał pozostawiony telefon! W błyskawicznym tempie znalazłem się przy nim, byłem pewny, że będzie miał jakiś szyfr, ale nie! To musiała być jakaś służbówka. Wystukałem swój numer, ale był nieosiągalny. Dlaczego pamiętałem tylko swój numer!? Chciało mi się płakać. Trzymałem kurczowo w dłoniach telefon i nie wiedziałem, czy mam wykonać kolejny manewr. Nie wiedziałem, czy mogę dzwonić na inne służby, ale po chwili pokazało przychodzące połączenie z mojego własnego numeru.
   - Halo? - spytałem drżącym głosem i usiadłem na łóżku.
   - Tae, to ty? - usłyszałem skołowany głos ojca, chyba dobiło go to, tak samo jak mnie.
   Nie mogłem wydusić z siebie żadnego słowa. Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć.
   - Wszystko w porządku? - spytał łamanym głosem - Nic ci nie jest? Skąd masz telefon?
   - Zostawił, zaraz może wrócić. Nie jesteście w stanie namierzyć tych numerów, prawda?
   Mój głos był tak przerażony, że nie wiedziałem, czy cokolwiek zrozumiał z mojej paplaniny. Bałem się usłyszeć tego, że stoją w miejscu, kiedy ja odliczam minuty. Długo nie odpowiadał. Wiedziałem, że nie jest w stanie mi za dużo powiedzieć, a był kiepskim kłamcą. Wyczułbym to.
   - Szukamy cię - wyszeptał - Wiesz coś o nich? Cokolwiek?
   - Nie wiem nic! Nie wiem dlaczego, chociaż pytałem. Nie spodziewałeś się chyba tego, że mi powiedzą!
   - Imiona! Cokolwiek! - wrzasnął prosto do słuchawki.
   - Thomas, Greg, Jacob, Aron... Nie znam imienia ich szefa.
   - Robimy wszystko. Znajdziemy cię, obiecuję. Wytrzymaj!
   - Nie zdążycie... - wyszeptałem i usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Mój oddech przyspieszył, a oczy patrzyły prosto we wściekłe spojrzenie Aron'a.
   - Ktoś wszedł!? - wydarł się, potem zacząłem słyszeć wrzaski Shin'a - Daj mi go do słuchawki! - kontynuował dalej Jack.
   Aron stanął naprzeciw mnie i czekał z skrzyżowanymi rękoma. Był zły, ale nie odezwał się słowem, po prostu czekał.
   - Chciałem się pożegnać - wyszeptałem płacząc do słuchawki i spuściłem głowę - Pożegnać...  - powtórzyłem - Powiedz Shin'owi, że go kocham i Denisa...
   - Nie żegnaj się! - krzyczał - Nie mów takich bzdur!
   - Nic się nie zmienia...Tęsknie za wami...
   - Rozłącz się - rozkazał Aron.
   Spojrzałem na niego przerażonym wzrokiem. Był wściekły. Z wielkim bólem zrobiłem to co chciał. Rozpłakałem się jeszcze bardziej.
   Wyrwał telefon z mojej ręki. Natychmiast wyciągnął z niej kartę, którą złamał, a telefonem rzucił o ścianę. Przestraszyłem się i czekałem co zrobi dalej.
   - Jesteś aż tak głupi!?
   Krzyczał. Podszedł do mnie do łóżka i szarpał. Czułem, ale moje ciało nie chciało zareagować. Nie miałem siły, żeby już się sprzeciwiać i walczyć. Tak bardzo za nimi tęskniłem. Wiara w to, że kiedyś jeszcze ich ujrzę odeszła, tak szybko jak się pojawiła. Może to był błąd, że zadzwoniłem do nich? Ale ta bezradność nie pozwalała mi na nic innego.
   - Słyszysz mnie!? - darł się dalej, a ja wcale nie miałem ochoty na niego patrzeć.
   - Zostaw mnie - wyszeptałem płacząc - Chcę być sam!
   - Gdyby tak na moim miejscu znalazł się teraz Thomas, to rozwaliłby ci łeb!
   - Co ci zależy!? I tak to zrobią! 
   Aron aż dyszał ze złości. Puścił mnie i odszedł kilka kroków w tył. Po chwili zadzwonił mu telefon. Wcale mnie to nie obchodziło. 
   - Tak szefie? - powiedział, a następnie odchrząknął i spojrzał na mnie - Ta, jestem z nim.
   Spojrzałem na niego, oczy robiły mi się znów mokre od łez, bo czułem, że chodzi o mnie. Bałem się. Okropnie się bałem, że ten typ ma znowu inny plan.
   - Nie, nie zgadzam się - usłyszałem zdecydowany głos Aron'a - Odpraw go.
   Nie wiedziałem o co chodzi, ale czekałem na każde wypowiedziane słowo. Chciałem jak najszybciej się czegokolwiek dowiedzieć! 
   - Odpraw go do dziewczyn. Nie zgodzę się na to za żadne pieniądze - powiedział znów zdecydowanie, ale z epickim spokojem.
   Bałem się, że ta jego pewność siebie go zgubi. W końcu rozmawiał z swoim szefem, a nie kolegą. 
   - Zaraz będę - po czym rozłączył się i odłożył sprzęt do kieszeni marynarki.
   - O co chodzi? - spytałem go z niepokojem - Ktoś tu przyjdzie?
   - Nikt nie może się dowiedzieć, że rozmawiałeś przez telefon. Rozumiesz?
   - Rozumiem, ale czy ktoś tu przyjdzie?
   - Trzęsiesz się. Idź wziąć kąpiel i się połóż. Noga potrzebuje odpoczynku. 
   Fakt, bolała nadal, ale z tego co mówił Aron, to nie jest w najgorszym stanie po tym wszystkim. Tylko mówił, że mam jak najmniej chodzić. Przestałem na nią zwracać uwagę, ale mimo wszystko strasznie męczyła.
   - Boję się... - powiedziałem bardziej do siebie niż do niego. Wszedłem pod kołdrę i przykryłem się pod samą szyję. Aron wyszedł, a ja bojąc się powiedziałem, że ma zakluczyć drzwi
   Wykąpałem się tak jak mi powiedział. Nie mogłem zapomnieć ohydnych łapów Thomasa! Czułem się nadal brudny, chociaż wcześniej już się kąpałem, a na samą myśl, o zimnym dole.... Nie mogę o tym myśleć! 

                                                                   ***

   - Mleko czekoladowe? - spytał Denis biorąc siatkę z małymi zakupami do rąk.
   - Od sąsiada z szóstki.
   W sali był czujny ochroniarz, który nie wpuścił rzekomego sąsiada do sali. Zobaczył go natomiast przez okno od drzwi. Szeroki uśmiech i machająca dłoń na powitanie. Denis szybko się speszył.
   Po chwili drzwi otworzyły się ponownie, a w futrynie stanął Shin.
   - William coś ci przyniósł? - spytał zdziwiony spoglądając po kolei na każdego z nich.
   - Mleko czekoladowe i trzy batony - wtrącił trochę zmieszany - Chciałem zanieść je do córki, też jest w szpitalu, ale stwierdziła, że nie lubi tej firmy.
   Facet nie wszedł wcale do pomieszczenia. Denis pomyślał, że to na pewno przez ochroniarza, ale nie miał zamiaru wydawać swoich rozkazów. Shin się lekko zaśmiał, nie obawiał się niczego ze strony William'a, a ten mógł się poczuć właśnie osaczony. Nie mogą myśleć, że każdy to ich wróg.
   - Wszystko w porządku. Nawet nie odwdzięczyliśmy ci się za pomoc, a nie możesz wejść do sali ze słodyczami.
   - Fachowa ochrona, nie ma co - zaśmiał się drapiąc po głowie - Jak głowa? - spytał spoglądając na Denisa.
   - Nie odczuwam różnicy - westchnął bawiąc się rogiem kołdry - Chcę stąd w końcu wyjść, ojciec może mi przecież załatwić domowe wizyty... czy coś.
   - Nigdzie nie będziesz miał tak szybkiej reakcji jak, w szpitalu - próbował wytłumaczyć mu Shin - A twoja córka?
   - Natalie jest na innym oddziale.
   - Wypadek? - spytał Shin, byle żeby podtrzymać jakoś temat.
   - Nie... Niestety, na chorobę Natalie nie ma lekarstwa, rak mózgu.
   - Wybacz, że zapytałem.
   William westchnął, ale zaraz potem się uśmiechnął. Shin przez chwilę się zastanawiał, czy ma aż taką dobrą grę aktorską i kryje smutek, czy pogodził się już może z nieuleczalną chorobą córki.
   - Nie przejmuj się, dotarło to już do mnie. Śpieszę się, będę leciał. Powrotu do zdrowia!
   - Dzięki.
   - Posiedzę z nim - powiedział Shin do ochroniarza, jak tylko sąsiad znalazł się poza ich widokiem.
   - Bezpieczniej będzie, jeżeli pozbędziemy się tego prezentu - wtrącił się i wziął reklamówkę, po czym wyszedł.
   Denis spojrzał na mleko, wcale nie miał na nie ochoty, ale Taemin tak uwielbiał czekoladowe... Nie wyglądało na takie, w którym miała znajdować się trucizna. Było fabrycznie zapakowane.
   - Nie działo się nic?
   - Nie... - westchnął zmęczony Denis.
   Wiedział, że chodzi mu o swoje dziwne wędrówki, jednak żadna od tamtego czasu się nie powtórzyła. Zdążył w jego ciele wyryć kamieniem znak w drzewie, po czym przebudził się w szpitalu. Nie czekał, nie wiedział, jakie to zjawisko, ale natychmiast poinformował o tym swojego ojca, który wykonał dalsze kroki.
   Znak "Boston" okazał się być prawdziwym, jak i prawdziwa była gwiazda. Tylko to wydarzenie zajmowało jego myśli, był szczęśliwy, że dół okazał się być pusty.
   - Jestem ciekawy, czy on był wtedy w moim ciele...
   - Lekarze powiedzieli, że był moment, gdzie twój puls był bardzo wysoki, ale twierdzą, że spałeś.
   - Myślisz, że Tae o tym wie? Że się domyślił?
   - Nie wiem - powiedział po czym usiadł na jego łóżku i słabo się uśmiechnął.
   Shin trzymał się teorii, że nie można przebywać w dwóch miejscach naraz, Skoro on zawędrował do niego, to może zadziałało to w ten sam sposób, że Taemin spał w ciele Denisa i był nawet nieświadomy niczego, lub co gorsza jego "dusza" zawędrowała gdzieś indziej, jednak nie chciał tego wypowiadać na głos. Nie chciał go straszyć, jak i siebie, że Taemin może nie żyć.
   - Możliwe, że po prostu spał.
   - Chcę go przytulić...
   Nadszedł moment ponownej słabości i zakrył oczy dłońmi.


                                                                           ***
 
 
    Całą noc i dzień spędziłem w łóżku. Nikt do mnie nie przyszedł, więc można było to nazwać regeneracją. Odpoczywałem i cały czas spałem. Dopiero tej nocy, obudziłem się, gdy poczułem ciężar drugiej osoby na łóżku. Przestraszyłem się.
   - Aron? - spytałem niepewnie i zacząłem rozglądać się po łóżku, ale było zbyt ciemno żeby coś zauważyć. Odsłonił zasłony i wpadła odrobina księżycowego blasku.
   - Tak, to ja - potwierdził.
   - Dlaczego przyszedłeś o tej godzinie?
   - Chyba należy ci się kara za ten telefon - odpowiedział rozbawiony.
   - Moja kara, a twoja nagroda? - spytałem wzdychając. 
   Czułem, że i tak wejdzie mi do wyra. Miałem wrażenie, że ma do mnie małą słabość, chociaż może tylko to chęć przelecenia mnie. Na prawdę nie miałem ochoty na żaden seks, a tym bardziej na udawanie. Moja psychika nie wytrzymywała z tym wszystkim, nie dziś.
   Aron zakręcił sobie pukiel moich włosów na palcu. Położyłem głowę ponownie na poduszce i przykryłem się bardziej kołdrą.
   - Więc?
   - Rób co chcesz, ale nie licz na współpracę z mojej strony.
   Jeżeli myślał nad tym samym numerkiem co wtedy, to był w ostrym błędzie. Nie dałbym rady udawać po tym wszystkim, za dużo się wydarzyło, a nie wiedziałem co będzie jutro i czy w ogóle dożyje jutra.
   Aron i tak wlazł na łóżko, ale o dziwo mnie nie dotknął. Położył się na drugiej stronie łóżka i otworzył piwo. Czułem, że nie wziął by mnie siłą.
   - Chciałem żeby do ciebie wtedy zadzwonili... - zacząłem, bo po głowie cały czas chodziła mi ta sytuacja. Miałem koszmary, które mogły okazać się rzeczywistością.
   - Niepotrzebnie zawracasz sobie tym łeb.
   Łzy same cisnęły mi się do oczu. Łatwo było mówić
   - Aron, ja siedziałem obok dołu w którym miałem zostać zakopany! - krzyknąłem cały się trzęsąc. Wypowiadanie tych słów było o wiele gorsze, niż myślenie - Co ty byś zrobił?! Nie jesteś na moim miejscu!
   - Chcesz piwo?
   - Dlaczego mi po prostu nie pomożesz - wyjęczałem płacząc - Przecież nie jesteś taki, jak oni...
   - Rozmyślają.
   - Słucham?
   - Rozmyślają, co mają z tobą zrobić - mówiąc to poprawił się na łóżku - Przecież nie możesz tu cały czas siedzieć.
   To było oczywiste, ale co tym razem chcą ze mną zrobić? Powtórka z rozrywki? Do niczego innego im się nie przydam.
   - Dlaczego on zwyczajnie nie chce za mnie okupu od ojca? - spytałem podejrzliwie - Bez powodu nie trzymacie mnie tutaj, przecież musi mieć w tym jakiś cel, swój zysk, ale gdzie on jest? Co zrobił mu Jack? 
   Powiedziałem to na głos, ale bardziej toczyłem walkę z swoimi myślami. Próbowałem ponownie poskładać fakty, które nie miały dla mnie żadnego sensu. Aron spojrzał na mnie, a ja również pochwyciłem jego wzrok. Obgryzałem z nerwów paznokcie.
   - Lubię cię - odpowiedział całkiem poważnie i zaśmiał się przy tym - Ale dlaczego wmówiłeś sobie do tej łepetyny, że to wina twojego staruszka? 
   - A kogo? - prychnąłem krzyżując ręce na klatce piersiowej - Nikt niemiałby tak potężnej floty, żeby to wszystko zaplanować, a Jack, możliwe, że łamie prawo i zasłużył na coś, ale nie moim kosztem.
   - Jesteś tak blisko, a tak daleko - odparł rozciągając się, a mnie pomału szlak trafiał. 
   - Wiesz wszystko prawda? Pewnie próbujesz mnie zmylić, wprowadzić w błąd, bo może ja coś wiem?
   - Siedzisz w kropce. Trzeba brać wiele opcji pod uwagę, przemyśleć wszystko, a nie tkwić w tej, w której nie ma żadnego powiedzianego przez ciebie zysku.
   Zmarszczyłem czoło i usiadłem na łóżku. Dlaczego niby miałby mi to mówić? Po co miałby mówić, podpowiadać mi? Gdzie jest sens tego wszystkiego? A co jeżeli on rzeczywiście ma rację i źle myślę? 
   - Powiesz mi coś? - zacząłem cicho, ale bałem się mówić dalej - Jeżeli się z tobą prześpię? 
   Przez chwilę trwała niezręczna cisza, potem się zaśmiał. 
   - Nie chcę, żebyś mi wszystko śpiewał jak na spowiedzi - dodałem po chwili i próbowałem uspokoić swoje zdenerwowanie jak i złość - Chcę wskazówek, które mógłbym trochę poskładać. Nie proszę cię przecież o zbyt wiele. Wskazówki, to nie wyjawienie całej prawdy.
   - Nie sądzisz, że powiedziałem ci już za wiele? - odparł z rozbawieniem i wypił kilka łyków piwa.
   - Nie dotkniesz mnie, dopóki nie dostrzeżesz współpracy, prawda? - spytałem i przysunąłem się bliżej niego. Głowę położyłem na jego klatce piersiowej, a dłoń na brzuchu. Pewnie włożyłbym ją pod koszule, ale przeszkadzały mi jego spodnie, w które miał wsadzoną tą przeklętą koszulę - Pójdziemy na układ, Aron?
   - Nie.
   Westchnąłem. Z jednej strony się cieszyłem, że nie będę musiał niczego robić, ale z drugiej znów byłem przy punkcie wyjścia. 
   Nawet nie chciało mi się z niego schodzić. Jego bliskość sprawiała, że czułem się w jakimś stopniu bezpieczny. Nawet ładnie pachniał, gdyby tylko nie ten odór piwska z jego gęby...
   - Dlaczego? - postanowiłem i tak zapytać. Przecież to logiczne, że przyszedł tu tylko na seks, więc każda propozycja współpracy by go zadowoliła, tym bardziej, że mógł mnie oszukać, przelecieć i wcale nie powiedzieć nowych informacji.
   - Sam powiedziałeś na początku, że nie chcesz, więc nie mam zamiaru zdobyć zwierzyny zakładem - stwierdził ziewając.
   I tak zaczął głaskać mnie po głowie i robić jakieś loki z moich włosów. Czasami zastanawiał mnie fakt, co on tu robi? Pośród tych wszystkich ludzi, Aron był inny, czy może po prostu ja go znam tylko z tej strony? Może zwyczajnie odpowiadam mu jako zabawka seksualna i dlatego mnie "lubi"?
   - Powiedziałeś, że mnie lubisz...
   Aron znów się zaśmiał, czy on się ze mnie nabijał?  
   - I co cieszysz ryja? Zabiją mnie, to nie będziesz miał co lubić, z resztą domyślam się, że nie jestem jedyną osobą, którą przetrzymujecie, więc pewnie wszystkim to gadasz, ba nawet nie powinieneś mówić, ani utrzymywać ze mną takich relacji.
   - Za dużo gadasz - westchnął zmęczony i przetarł twarz rękoma.
   - Co mam zrobić, żebyś dał mi jakieś wskazówki?
   - Bądź w końcu cicho, albo zakleję ci usta.
   - To po co przyszedłeś, skoro nie chcesz mnie słuchać?
   - To moje ulubione pomieszczenie do spania, a ty właśnie w nim przebywasz. Mam cię wysłać do poprzedniego?
   - Aron, nadal próbują złapać mojego brata? - zmieniłem temat i wytrzymałem przez chwilę oddech - Możesz mi na to odpowiedzieć?
   - Jest w szpitalu, więc nie sądzę, żeby go stamtąd uprowadzili. To zbyt duże ryzyko.
   Powiedział to bez zastanowienia. Chwilę trawiłem to co do mnie powiedział i nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Jak to w szpitalu? Czy są jakieś powikłania po wypadku? Czy może stało się coś nowego? Ja powinienem być tam przy nim! 
   Zerwałem się do siadu i oczekiwałem wyjaśnień. Musi coś wiedzieć!
   - Skąd mam wiedzieć co mu jest? 
   - Ale nie śpi tak? - pytałem dalej ciągnąc jego koszulę.
   Tylko nie to! Tak bardzo się bałem!
   - No w nocy na pewno śpi - odparł z powagą, jakbym wcale tego nie wiedział - Za dnia normalnie funkcjonuje, tzn leży w łóżku.
   Zacząłem beczeć z bezradności. Denis jest w szpitalu, a ja nic o tym nie wiem! Może trafił tam z mojego powodu? A co jeżeli sam zrobił sobie krzywdę? Shin ty beznadziejny idioto! Powinieneś go pilnować! 
   - I co trzesz tego ryja... - westchnął zły - Jesteś na pewno w gorszej sytuacji niż on.
   - On miał wypadek. Uderzył się w głowę, był ponad pół roku w śpiączce. Co jeśli są jakieś komplikacje? Tego to ty na pewno nie wiesz... Zamiast być z nim muszę tutaj tkwić! 
   Facet zszedł z łóżka i otworzył okno. Z paczki wyciągnął papierosa i oparł się rękoma o parapet, wypinając przy tym swój zad. 
   - Nie wiedziałem, że jesteście bliźniętami.
   - To wy w sumie nie wiecie za dużo, czy tylko ty jesteś niedoinformowany - spytałem z lekkim rozbawieniem, a łzy wycierałem w pościel - Przestaje coraz bardziej rozumieć twoją rolę pełniącą między nimi wszystkimi.
   - Znów za dużo gadasz...
   - Pewnie nawet nie wiesz kim jest mój ojciec, a co dopiero wiedzieć za co mnie trzymają - prychnąłem twardo stojąc przy swoim.
   - A ty znowu swoje dzieciaku! - wrzasnął poirytowany, aż lekko się przestraszyłem - Znów dajesz tu swojego starego!
   - To jego wina!
   - Jesteś aż taki tępy? - spytał spoglądając na mnie, a ja odwróciłem głowę w bok - Połącz inne fakty.
   Z dalszej rozmowy nic nie wynikło. Skończyło się na tym, że odwróciłem się na drugi bok próbując zasnąć.    
   - Żal mi ciebie - powiedział dziwnym głosem.
   Nie chciałem już się odzywać. Byłem zły i długo nie mogłem zasnąć, bo cały czas przebywał w tym pomieszczeniu milcząc. 
   Dopiero rano ktoś zaczął odbijać się do drzwi. Wystraszyłem się i zerwałem do siadu, obok mnie spał Aron, bo właśnie wstawał z drugiej połowy łóżka. 
   - Idę! - wrzasnął wkurzony i dłonią próbował przyklepać swoje rozczochrane włosy.
   Poszukał po kieszeniach klucza, po czym otworzył drzwi, a do pokoju wszedł zdyszany Thomas. 
   - Co jest? Twojej gęby z rana oglądać mi się nie chce.
   Minęła dobra chwila zanim zaczął gadać. Jedną ręką oparł się o ścianę i wskazał na korytarz.
   - Zaraz tu będzie.
   - Po co? - spytał Aron tak, jakby dokładnie wiedział kto tutaj przyjdzie.
   - O co chodzi? - spytałem przestraszony spoglądając na jednego i drugiego, ale nie zwrócili na mnie uwagi.
   - Martinez znalazł trop. Był ze swoimi ludźmi w naszym lesie, gdzie miał być zakopany ten gówniarz! Znaleźli Emmę! - wrzasnął wkurzony.
   Jack był w lesie!? Boże, w końcu podjęli jakiś trop! Może wszystko będzie dobrze i już niedługo stąd wyjdę! Musi się udać! Wiedziałem, że on jest niemożliwym człowiekiem!
   - Musiał ktoś was śledzić - stwierdził Aron i zaczął zakładać na siebie jakąś koszulkę, którą wyjął z szafy.
   - Bierzesz mnie za idiotę? Tam nie było żywej duszy.
   Po chwili Thomas ustąpił miejsca kolejnej osobie, która weszła do pokoju. Tą osobą był nikt inny jak sam boss, którego najbardziej się bałem. 
   Moje dłonie zaczęły robić się zimne ze strachu. Był ubrany w czarny garnitur, jak zawsze, gdy go widziałem. 
   - Co z tym faktem? - pytał bojący się Thomas.
   - Zamknij się! - warknął na niego, aż podskoczyłem. Boże niech już stąd pójdą! - Nie ma powodu do obaw - mówił dalej, ale tym razem z epickim spokojem.
   - Thomas powinieneś iść na zeszłoroczny urlop - wtrącił Aron.
   Boss odwrócił wzrok, który zatrzymał na mnie. Tylko mi tego brakowało. Wiedziałem, że nie obędzie się bez walki! Wolnym krokiem podszedł do mnie i spojrzał swoją wyższością.
   - Kto ci pomógł? - spytał nie odrywając wzroku.
   - Kiedy...? - spytałem szeptem.
   - W lesie.
   - Nikt mi nie pomógł... 
   - To w jaki sposób znalazłeś się taki kawał od tamtego miejsca, gdy teoretycznie powinieneś już nie żyć? - wałkował dalej ze spokojem, który mnie przerażał.
   - Nie wiem... Sam chciałbym wiedzieć...
   - Dobra pogadamy inaczej.
   Odszedł i zniknął za drzwiami łazienki. Było słychać nalewającą się wodę do wanny. Co on chce zrobić? Różne myśli zaczęły przechodzić mi przez głowę. Spojrzałem na Aron'a, który patrzył na drzwi łazienki z kamienną twarzą. Thomas nadal ciężko dyszał, że nawet irytowało mnie to.
   - Przyprowadź mi go tutaj! - wydarł się, a on podszedł do mnie i bez namysłu pociągnął mnie za włosy i wepchnął do łazienki. Aron nawet nie drgnął - Zaczniesz gadać?
   Milczałem. Co mogłem im powiedzieć skoro sam nic nie wiedziałem? 
   - Ja nic nie wiem - odparłem wystraszony siedząc na kafelkach, na które rzucił mnie Thomas.
   - Nie mam zamiaru moczyć garnituru Thomas.
   Chcą mnie utopić?
   Poczułem jak Thomas krępuje moje ręce mocno z tyłu. Byłem zbyt słaby, a on miał uścisk goryla. Zacząłem się szarpać i krzyczeć, a on bez problemu zbliżył moje ciało do wanny, prawie już pełnej wody. Drugą ręką chwycił mnie za włosy i bez problemu zanurzył moją głowę w wodzie.
   Zdążyłem złapać mały, pełen przerażenia oddech, gdy poczułem zderzenie z lodowatą wodą. Zderzenie z rzeczywistością. Chciałem krzyczeć, ale wiedziałem, że nie mogę! Szarpałem ile się da, ale te próby były marne i słabe. Mogłem tylko panikować, liczyć sekundy, aż się to skończy. 
   Minuta i trzydzieści sekund. Poczułem uderzenie w brzuch. Z bólu krzyknąłem pod wodą wypuszczając resztki powietrza, po chwili Thomas wyciągnął moją głowę na wierzch. Zacząłem kaszleć i łapczywie łapać powietrze. Serce mi tak waliło, że myślałem, że zaraz dostanę zawału.
   - Zaczniesz gadać? - spytał boss, a ja nawet na niego nie spojrzałem, kątem oka spojrzałem tylko, że Aron również jest w pomieszczeniu.
   - Byłem nieprzytomny! - wysapałem w końcu - Pamiętam tylko, że któryś mi coś wstrzyknął, potem obudził mnie Aron! Był już ranek! 
   - KTO CI POMÓGŁ? 
   - Nikogo nie było! Ja nic nie wiem! Może... Może ktoś mnie przeniósł, ale nie jestem pewny! 
   Bałem się, strasznie się bałem. Nie wiedziałem jak znalazłem się taki szmat drogi! Sam chciałbym się dowiedzieć! Boss pstryknął palcami. Thomas znów zanurzył moją głowę. 
   To miały być tortury? Co mam zrobić mam kłamać? Chcę żeby było już po wszystkim żeby dali mi spokój! To trwało zbyt długo, co jeżeli na prawdę mnie utopią? Thomas byłby do tego zdolny! 
   Wypuściłem resztki powietrza z płuc, tym razem nie liczyłem sekund. Łyknąłem sporą ilość wody, nie otrzymując przy tym ulgi, a ból był przeogromny. Zaczynałem się dusić.
   - Udusisz go! - pod wodą usłyszałem stłumiony ryk Aron'a. Musiał odetchnąć Thomasa. 
   Nie sądziłem, że zacznę jak dziecko cieszyć się z oddechu. Mimo, że kaszlałem przy tym i plułem wodą, to czułem przeogromną ulgę. Zacząłem czuć się lepiej dopiero, jak Aron przywalił mi porządnie w plecy.
   - Przecież powiedziałbym prawdę! - krzyknąłem nadal kaszląc - Kogo niby miałbym kryć?! Może sami mnie tam przenieśliście?! Mam mówić fałszywe informacje, żebyście dali mi spokój?!
   - Szefie... 
   Aron wraz z całym szefem wyszli z pomieszczenia. Zostałem sam na sam z tym gorylem, który pożerał mnie wzrokiem.
   - Thomas wynoś się stamtąd! 
   Trzęsłem się jak galareta. Znów zacząłem liczyć sekundy, tylko tym razem bez celu. Po prostu siedziałem i czekałem. Nie minęła chwila, a dostałem ręcznikiem w twarz. 
   - Osusz się - powiedział Aron - Wyszli.
   - Aron ja nie kłamię! - krzyknąłem bezradnie, chciałem żeby chociaż on mi uwierzył. 
   Przestraszony wyczłapałem się z łazienki. Usiadłem na łóżku i opatuliłem się ręcznikiem. Z włosów kapała mi woda.
   - Powiedziałem, że sam z tobą porozmawiam - powiedział szeptem z jakąś dziwną miną, o co mu chodzi?
   - Powiedziałbym ci prawdę! - byłem zły, że mi nie wierzy! 
   Aron ukucnął przy mnie i spojrzał mi w oczy. Czego on chce? Ścisnąłem dłonie w pięści i czekałem na to co powie.
   - Myślę, że tylko ja to zauważyłem. Nawet ty nie zwróciłeś uwagi, a leżałeś tak blisko...
   - Czego nie zauważyłem? 
   - Na drzewie tuż nad twoją głową gdzie leżałeś, była wyryta gwiazda - powiedział szeptem, tak jakby bał się, że jest tutaj podsłuch.
   - Nie dźgałem drzew... 
   - Może będę potrafił narysować, może coś sobie przypomnisz..
   Aron wyjął telefon i włączył aplikację do rysowania. Zobaczyłem niedokończony rysunek wykonany pewnie przez jego dziecko, które po chwili usunął.
   - Wyglądało jak dwa trójkąty jeden normalnie, drugi obrócony...
   Dlaczego zataił to przed resztą? 
   Zajmowało mu to długo czasu.
   - Może tak? - spytałem wykonując kilka ruchów palcem na jego ekranie - To pentagram.
   - Co to jest?
   - Powiedziałem, że pentagram! Przestraszyłeś mnie! Na pewno to było narysowane nad moją głową? Na drzewie? 
Pytając odwróciłem jego telefon do góry nogami, pytając czy może widział taki. 
   - Jakie to ma znaczenie?
   Wyjaśniłem mu, że pentagram biały z dwóma wierzchołkami zwróconymi ku dołu ma znaczenie ochronne. Pięcio ramienna gwiazda symbolizuje człowieka, a koło zakreślone wokół oznacza barierę ochronną. Uznawany również za odwieczny symbol magii, natomiast pentagram zły odwrócony z jednym wierzchołkiem ku dole, dwoma wyżej, przypomina głowę kozła, czyli znak szatana.
   - Nie wiem dokładnie, który to był - powiedział lekko przybity - Ty to narysowałeś? 
   - Nie...
   Denis... To on interesował się i uwielbiał te wszystkie bzdury z internetu.
   - To skąd o tym wiesz?
   - O tym każdy wie - skłamałem - Chciałbym tylko wiedzieć, który to był.

                                                                           ***

   - Tylko się nie przemęczaj - szepnął do niego z lekkim uśmiechem - To, że wyniki są w porządku, nie oznacza, że omdlenie się nie powtórzy.
   Denis wieczorem dostał wypis. Tomograf głowy nie wykazał żadnych niepokojących zmian, a wyniki krwi były w jak najlepszym porządku. Lekarz powiedział, że nie ma czego się obawiać i za kilka dni zaprasza na kontrolę. Shin czuł, że z domu będzie bardziej bezpieczny niż w szpitalu. Wiedział, że miał ochronę, ale wolał sam mieć go na oku i wiedzieć.
   - Zaraz się ugotuje! - wrzasnął zirytowany Denis, gdy ten przykrył go kołdrą pod samą szyję - Kołdra to nie tarcza.
   Shin się zaśmiał, ten kurdupel przejrzał jego myśli i miał rację. 
   - Taty nie ma?
   - Wyjechał. Myślę, że powinien niedługo wrócić - powiedział odgarniając jego włosy za ucho, po czym usiadł na łóżku.
   - Jak ty sobie radzisz Shin?
   Właściwie zdał sobie sprawę, że wcale go o to nie pytał. Przecież oboje cierpieli tak samo, a to właśnie na Denisa zwracano szczególną uwagę.
   - Jest ciężko - powiedział uśmiechając się - Jak patrzę na ciebie, widzę jego - mina Denisa posmutniała - Ale to nie tak, że twój widok mnie boli. Właśnie cieszy, myślę że to właśnie dzięki tobie nie jestem kupką nieszczęść. 
   - On tak bardzo nie chciał kiedyś, żebyśmy byli podobni... Stąd jego pofarbowane włosy...
   - Przecież wiesz, że cię kocha! Nie powinieneś przypominać sobie teraz takich rzeczy.
   - Wiem, ale czy ja tobie nie przeszkadzam? Nie byłeś o mnie zazdrosny? Przecież to ty pierwszy stworzyłeś z nim związek, a ja się z to wpieprzyłem...
   Niebieskooki z słabym uśmiechem położył się obok niego na pościeli i objął go ramieniem. Denis nie protestował, kiedyś to w życiu nie dałby dotknąć się temu fagasowi, a teraz wręcz odczuwał potrzebę jego towarzystwa. To było jak słabe leki uspokajające, które jako tako działały.
   - Zgodziłem się na to i nie jestem zazdrosny. Powtarzam to już któryś raz z kolei - westchnął - A ty chyba znów pójdziesz na tomograf, bo zaczynasz gadać bzdury, wiesz? - mówiąc to poczochrał jego włosy i pocałował w czoło.
   Wtedy obaj nie planowali tego co się stanie. Wystarczyło tylko, żeby młodszy z nich uniósł głowę, by ich spojrzenia wpatrywały się w siebie przez dłuższą chwilę. Można by było powiedzieć, że obaj zgadzają się na to, co zaraz praktycznie powinno nastąpić, jednak bali się wejść o ten jeden szczebel zaufania wyżej. 
   Shin wiedział, że on jest zbyt nieśmiały wręcz widział jego rumieńce. Widział, że jego wzrok pozwala mu na to, ale po chwili zmieszany Denis odwrócił głowę, więc on chwycił jego twarz i nakierował tak, że ich usta spotkały się razem.
   Trwający minuty powolny i delikatny pocałunek. Nigdzie im się nie śpieszyło. Z czasem przeistoczył się w bardziej śmiały, łącząc ich języki razem.  
   - Poczekaj chwilę - powiedział Shin kładąc na jego ustach palec, po czym wstał i zamknął drzwi. Wolał, żeby nikt niczego nie widział, a znajdowali się przecież w domu Jack'a. Zasłonił jeszcze rolety, przez które w pokoju zrobiło się jeszcze ciemniej i wrócił do łóżka. Szybko napotkał jego ciało i przyciągnął je bardziej do siebie. 
   - Nie chcę, żebym był jakimś następstwem - usłyszał jego zduszony głos. To było pewne, że to powie.
   - Nie jesteś następstwem. Jesteś Denis i doskonale o tym wiem, więc się nie martw.
   Te słowa sprawiły, że poczuł się lepiej. Nie chciał być tylko na chwilę, a nawet trochę polubił tą fretkę, która ponownie zaczęła go całować. Jego dotyk nie przeszkadzał mu, a nie dałby dotknąć się byle komu. Chciał przez chwilę zapomnieć o otaczających go problemach, tak samo jak Shin i właśnie oni obaj doskonale się rozumieli w tej chwili. 
   Pocałunki nie miały końca, Denis nawet czuł, że usta zaczynają go boleć, ale nie przerywał niczego, a Shin trzymał go mocno w objęciach niczym małpka drzewa. On natomiast czuł się bezpiecznie, nawet ciekawość poszła w górę i dłońmi zaczął badać tors Shin'a.
   - Jak się czujesz? - spytał Shin po dłuższej chwili i zaczął go łaskotać po bokach.
   Młodszy zaczął chichotać i wiercił się na wszystkie strony w końcu wgramolił się na jego ciało i usiadł mu na biodrach okrakiem. Doskonale czuł to co powinien, ale nie wiedział, czy chce przechodzić do tego etapu.
   - Przestań, bo będę krzyczeć! 
   Shin natychmiast zmienił pozycję i teraz to właśnie on wisiał nad ciałem Denisa.
   - Nie rozpalaj mnie dalej - powiedział szeptem do jego ucha, całując przy tym szyję - Nie teraz, dobrze? To nie odpowiedni moment.
         

2 komentarze:

  1. Prawie co tydzień zaglądam w poszukiwaniach nowego rozdziału, a tu nagle widzę "29" :). Mam nadzieję, że kolejny pojawi się szybciej, bo nie wiem jak moje serce wytrzyma czekając!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    buu... Thomas wykorzystał to, że Teamin chce aby zadzwonił do Arona, uff... uciekł dzięki Denisowi, bo świadomość jego znalazła się w nim, ale ciekawi mnie ten zastrzyk, czy naprawdę był silnie usypiającym, ale zadziałała tutaj adrenalina, czemu Jack nie znalazł go pierwszy? Arton mnie ciekawi jest inny jeszcze to jak rozmawia z bosem, jeśli nie chodzi o Jacka, too kogo? a może o Iana, czy jak mu tam było, albo o matkę chłopców...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń