wtorek, 8 sierpnia 2017

Rozdział XXX

   - Shin, Ilia przyjechała. Zejdź na dół.
   Brzmiało to jak rozkaz. Nawet nie zapukała, tylko bez uprzedzenia weszła do pokoju Denisa w którym znajdował się również Shin. Wydawało się, że nie zrobiło to na niej wrażenia, iż spali w jednym łóżku, może dlatego, że mieli osobne kołdry i trzymali się na dystans.
   Shin otworzył tylko jedno oko i miał nadzieję, że się przesłyszał. Ilia była ostatnią osobą, którą chciał w tym momencie oglądać. Przez moment chciał zachować się jak gówniarz i odwrócić się na drugi bok, spać dalej, ale podniósł się do siadu. Spojrzał na zegarek, dochodziła dziesiąta rano. Denis nawet nie drgnął, rozmawiali całą noc, więc nic dziwnego, że jeszcze śpi. Nie, to właśnie dziwne, że śpi tak spokojnie. Musi w końcu odpocząć.
   Powoli założył na siebie ciuchy, w sumie tylko dżinsy, górę zostawił bez zmian, bo wyjdzie jeszcze tak, że księżniczka za długo będzie czekać. W łazience obmył twarz i umył zęby. Higiena osobista była u niego na pierwszym miejscu.
   Schodząc po schodach przypomniał sobie, że nie uczesał włosów. Przygładzenie rękoma musi w tym momencie wystarczyć.
   - W końcu - odezwała się Amnabel trzymając na rękach swoją córkę, Allie,
   Ilia siedziała w salonie, drzwi od gabinetu Jacka były zamknięte. Wyszedł, czy pracuje?
   - Cześć - rzucił gdzieś słowa w ścianę - Zostawiasz mi małego?
   - Widzisz gdzieś, żeby tutaj był? - odparła surowym tonem matka.
   Wcale na nią wtedy nie spojrzał i dopiero teraz zobaczył jej podpuchnięte oczy od płaczu. Coś ją martwiło, trzęsła się jak galareta.
   - Co się stało? - spytał spokojnie przełykając ślinę, chociaż w środku wszystko mu się gotowało.
   - Hideki wypadł wczoraj z wózka Ilii - wyjaśniła oczywiście wszystko Amnabel i odstawiła córkę na dywan, przybierając przy tym surową minę.
   - Jak to wypadł z wózka? Co mu jest?
   Ilia zaczęła płakać. Może i zadawał głupie pytania, ale dla niego, nie było rzeczą normalną, aby dziecko po prostu wypadło sobie w wózka.
   - Ilia mówi...
   - Nie mamo! To ja z nią rozmawiam, nie wtrącaj się!
   Skoro ona mogła wszystko powiedzieć Amnabel, to równie dobrze może powtórzyć to ponownie. Denerwowało go to, jak ona ciągle stała po jej stronie i bawiła się w pośrednika.
   - Jest jeszcze w szpitalu - zaczęła gadać łamanym głosem, zakrywając przy tym twarz - Uderzył się w główkę, ma sporego siniaka, ale mówią, że wszystko jest w porządku i dziś jeszcze go wypuszczą.
   Shin odetchnął. Chwycił się za głowę i przeszedł kilka kroków. Ze spokojem zapytał, jak mógł jej wypaść.
   - Byłam na zakupach, zjeżdżałam z podjazdu. Wózek musiał być za mocno przeciążony w jedną stronę i... po prostu się przechylił - mówiła ze smutkiem w głosie.
   - Dlaczego ja się o tym teraz dowiaduje, skoro to było wczoraj?
   - A interesujesz się chociaż nim!? - krzyknęła z wielkimi wyrzutami - Gdybyś zadzwonił to byś wiedział!
   - Gdybyś zadzwoniła to bym wiedział! Nie czytam nikomu w myślach!
   - Shin! Opanuj się to był wypadek! - wtrąciła się ponownie Amnabel.
   - Ja już nie daję rady! Jestem z tym wszystkim sama jakbyś zapomniał!
   Sama - przeszło przez myśl Shin'owi - Mieszka u swoich rodziców, pomagają jej, Amnabel jej pomaga, Jack również. Nie pracuje, pieniądze dostaje, a gdyby potrzebowała pomocy z dzieckiem, dobrze wie, że tutaj by ją znalazła. Nikt nie wyrzekł się jej, ani dziecka.
   - Co ty wygadujesz? - spytał ją Shin - Najwidoczniej nie wiesz co to znaczy być sama.
   - Nie ważne! - krzyknęła.
   - Nie będę przedłużać tej dyskusji - odparł na koniec - Jadę do niego.

                                                                      ***

   Ten dzień nie zapowiadał niczego. Nie spodziewałem się żadnych nowości, ani cudownego uwolnienia. Czas strasznie wolno płynął, a ja nadal byłem w tym samym miejscu. Straciłem rachubę czasu. Jedyne co czułem to lęk, gdy słyszałem kroki na korytarzu. Na szczęście nikt nie miał zamiaru mnie odwiedzić.
   Zacząłem poważnie zastanawiać się nad tym, jak mogłem znaleźć się w tamtym miejscu, obok zaznaczonego drzewa. Z początku wcale nie chciało wierzyć mi się, że znaleźli mnie taki kawał od tamtego miejsca, ale w takim razie jak się tam znalazłem?  To wszystko przerażało mnie jeszcze bardziej. Denis tak bardzo lubił te wszystkie bzdury... czy to przypadek? Nie wierzę, że pokonałem sam taki odcinek drogi, nie pamiętając przy tym niczego. To jest niemożliwe.
   Skłamałbym jeżeli powiedziałbym, że się nie bałem, boję się nadal i boję się poznać prawdy, chociaż tak bardzo chcę ją znać.
   On był ostatnią osobą, której bym się teraz spodziewał. Wszedł z swoją maską obojętności, a ja poczułem kulę w gardle. Niewyobrażalny strach wrócił i poczułem jak momentalnie robię się mokry.
   Był sam i to mnie przerażało. Zamknął i zakluczył za sobą drzwi, na krześle odłożył marynarkę, którą przed chwilą zdjął. Bałem spojrzeć mu się prosto w twarz, patrzyłem tylko kątem oka co robi. Jego milczenie mnie przerażało.
   Dlaczego znów przed oczyma przelatywało mi całe życie?
   - Ja nadal nie wiem co się stało w tym lesie - próbowałem tłumaczyć dalej, bo tylko ta sytuacja przychodziła mi do głowy.
   Odpowiedz najwidoczniej go nie zadowoliła, bo wolnym krokiem zaczął zbliżać się do łóżka, na którym siedziałem. Nie wiedziałem co chce ze mną zrobić. Nie wiedziałem, czy jak zacznę kłamać, to uratuje jakoś moją beznadziejną sytuację. Może po prostu przyszedł tutaj, bo nie ma humoru i musi sobie jakoś go naprawić, w końcu ja się tutaj nie liczyłem.
   Zatrzymał się tuż obok mnie, a ja nawet nie drgnąłem. Czekał tak dłuższą chwilę, jakby napajał się moim strachem, jednak wkrótce znów się zaczęło.
   Boss chwycił mnie za włosy i uderzył z kolanka, nie zdążyłem nawet zakryć twarzy, a już leżałem na podłodze. Puścił mnie, domyśliłem się, że tylko na chwilę. Doczłapałem się tylko do ściany. Nie wiedziałem dlaczego uciekam, skoro nie mam dokąd. Przedłużałem tylko swój czas, wtedy może wszystko szybciej by się skończyło. On wcale się nie śpieszył i ponownie zaczął wolno podchodzić. Poczułem jak krew cieknie mi z nosa, chyba złamany nie był, ale wolałem mu tego nie pokazywać.
   Głowa zaczęła boleć niemiłosiernie, widać to było gołym okiem po moim grymasie twarzy, a czułem, że to dopiero początek. Myślę, że tak szybko nie skończy.
   - Proszę, nie rób mi krzywdy... - wyjąkałem zduszonym głosem, patrząc gdzieś w podłogę.
   Wiedziałem, że moje słowa nie zrobią na nim żadnego wrażenia, ba może zachęcą do kolejnych działań, ale nie dało się inaczej. Prośby same wychodziły z moich ust, nawet tego nie kontrolowałem. Strach był przeogromny.
   Normalna reakcja człowieka. Zacząłem go kopać i odciągać od siebie, gdy ponownie chwycił mnie za włosy i pociągnął do góry. To jeszcze bardziej pogorszyło sytuację, bo wpadł w szał. Zaczął okładać mnie pięściami i kopać po całym ciele. Zamknąłem oczy, zwinąłem się w kulkę i krzyczałem.
   - Dotknij jeszcze raz mojego garnituru, a zabiję! - syczał przez zęby jak opętany i nie przestawał zadawać swoich ciosów.
   Moje krzyki stawały się coraz cichsze. Złapanie większej ilości powietrza sprawiało, że czułem ból w płucach. Nie byłem odporny, na takie bicie i czekałem, aż tylko zemdleje. Po chwili zmienił taktykę i podniósł mnie, oczywiście ciągnąc przy tym za włosy. Nie mogłem ustać na nogach. Z dużą siłą uderzył moją głową o ścianę.
     Minęła chwila zanim się ocknąłem, ktoś świecił mi latarką po oczach.
   - Nie wstawaj - rozkazał obcy mi głos, podtrzymując moje ramiona - Słyszysz mnie?
   - Tak - odpowiedziałem cicho i po dłuższym czasie.
   Czułem się tak, jakbym był, a zarazem spał. Miałem opóźnione myślenie, chciałem jak najszybciej położyć się na łóżku.
   - To chyba wstrząśnienie mózgu - dopiero teraz na jego szyi dostrzegłem stetoskop.
   Dotknąłem dłonią tył głowy. Wyczułem sporego siniaka, który strasznie bolał.
   - Możliwe również, że powstał jakiś krwiak - kontynuował dalej.
   Nie bardzo docierało do mnie to, co ten człowiek właśnie mówił. Czułem się okropnie i zagryzłem zęby z bólu. Bolał mnie niemal każdy mięsień.
   Widziałem, że niedaleko stoi boss i domyśliłem się, że ten facet nie gada tego do mnie.
   - To coś groźnego? - wybełkotałem niezrozumiale, ale miałem nadzieję, że mnie zrozumiał.
   - Miejmy nadzieje, że nie - poinformował mnie, po czym uśmiechnął się.
   Kolejna osoba, od której nie uzyskam pomocy. Co jeśli coś poważnego dzieje się w mojej głowie, po tych wszystkich uderzeniach? Jakoś wcześniej myślałem tylko o stopie, a dochodzi teraz następne zmartwienie. Nie potrafiłem teraz na poważnie o tym pomyśleć. Nie miałem nawet sił, żeby wstać z tej podłogi. Chciałem zostać sam.
   - Trzeba uważać na czaszkę, inaczej może dojść do nieodwracalnych zmian w mózgu.
   Uścisnęli sobie ręce, a mi mina zdębiała.
   Zobaczyłem lekki uśmiech bossa, kierowany do doktorka i poczułem się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
   - Jego dni i tak są policzone - ponownie ten uśmiech - Mam zamiar zrobić to powoli.
   Nie mogłem na to patrzeć, odwróciłem głowę w bok, a z oczu popłynęły mi łzy.
   Po chwili wyszli, nadal rozmawiając. Poczułem marne szansę na wydostanie się z tego piekła, ta myśl bolała strasznie. Przez to wszystko poczułem nagły skok adrenaliny.
   Wstałem i dostałem lekkiego zawrotu głowy, upadłem i już nie dałem rady się podnieść. Przyszedł i atak histerii, bezradności. Zacząłem krzyczeć, wrzeszczeć, płakać i bić pięściami ścianę. Nie wiem dlaczego to robiłem. Musiałem wyładować jakoś swoją złość i rozczarowanie. Sam nie wiem ile to trwało.
   Nie zauważyłem kiedy do pomieszczenia wszedł Aron. Siedziałem cały czas na podłodze i obejmowałem kolana rękoma, bujałem się do przodu i tyłu. Myślałem, że może to chociaż trochę mnie uspokoi, ale nic nie działało. Nie byłem w stanie o niczym innym myśleć. Nie wiem czy to był kres moich wytrzymałości i ile jeszcze wytrzymam.
   On natomiast nie spytał o nic. Wydaje mi się, że o wszystkim dowiedział się wcześniej, bo inaczej, by się dopytywał.
   - Wezmę cię na ręce.
    Zaniósł mnie do łazienki i nie protestowałem jak mnie rozebrał do naga i wsadził do wanny. Czułem, że mój wzrok był nieobecny. Strasznie bolała mnie głowa.
   Poczułem jak przykłada mokrą gąbkę do mojego nosa, wokół znajdowała się jeszcze zaschnięta krew. Zauważyłem również siniaki różnego koloru na moich nogach, nie miałem ochoty spoglądać na resztę ciała.
   - Przyniosę ci jakieś tabletki - powiedział bardziej do siebie, niż do mnie - Taemin?
   Nawet na niego nie spojrzałem, było mi to obojętne. Każdy najmniejszy ruch sprawiał ból. Chciałbym, żeby to wszystko się już skończyło.
   - Słyszysz mnie? - spytał i lekko potrząsnął moim ramieniem.
   - Powiedział, że będzie robić to powoli - powiedziałem prosto do ściany.
   - Co powoli?
   - Że moje dni są policzone i ma zamiar zrobić to powoli...
   Aron cały czas milczał. Zaczynałem się bać, że o wszystkim wie.
   - Co on chce mi robić? Co to znaczy powoli?
   - Jak się wykąpiesz, pomogę ci przejść do "swojego pokoju".
   - Dlaczego?!
   Ponownie dostałem szoku, te zmiany nie wróżyły nic dobrego. Sytuacja stawała się coraz gorsza. Nie wiedziałem dlaczego mam tam wrócić. Spojrzałem niego z przerażeniem. Jego mina była jedną wielką maską obojętności. Najgorsze było to, że Aron wcale mi nie odpowiedział. Nie wiedziałem, czy mogę liczyć już na jego jakąkolwiek pomoc.
   - Co się zmienia? - błagalnie pytałem dalej - Co chcą mi zrobić?
   Brak odpowiedzi. Zaraz dostanę nerwicy! Nie wytrzymam tutaj!
   - Aron! - krzyknąłem, co kosztowało mnie sporo wysiłku.
   Nie miałem z kim porozmawiać. Teraz to wszystko siedziało we mnie i czułem się jeszcze gorzej. Bez szans.
   - Czuję się jeszcze gorzej niż dotychczas... Chciałbym, żeby było już po wszystkim...
   Ta cisza mnie dobijała, Na prawdę potrzebowałem rozmowy, inaczej popadnę w paranoje.
   - To ty tak zdecydowałeś? - zapytałem, po czym spojrzałem mu w oczy - O przeniesieniu mnie?
   Odpowiedź była prosta. Wie, że niedługo mnie zatłuką i pewnie chce zakończyć tą znajomość.
   - Aron! - usłyszałem ryk bossa, dochodzący z pokoju.
   On wyszedł niczym wierny pies. Bałem się, że znów chodzi o mnie. Nie byłem w stanie usłyszeć ich rozmowy. Traciłem właśnie jedyne wsparcie, które miałem.

 
                                                                             ***

   Denis jadł właśnie śniadanie w salonie, bardziej w siebie wmuszał, niż delektował się posiłkiem. Patrzył zamyślony w wyłączony telewizor.
   - Skarbie, może uszykuje ci bułkę z pomidorem i sałatą? - spytała troskliwie gosposia widząc, że je chleb posmarowany samym masłem - Na pewno będzie lepiej smakować.
   - Nie, bo zwymiotuje.
   - Zrobię chociaż koktajl - zaproponowała - Musisz jeść, inaczej wpadniesz w jakąś chorobę! Jesz te dwie skibki już dwadzieścia minut!
   Nie odpowiedział jej. Najwyżej, gdy zrobi ten koktajl, to pójdzie z nim na górę i wyleje cały do zlewu. Gosposi jedzenie było przepyszne, ale nic nie mógł poradzić na brak apetytu.
   - Dawno temu pojechali? - dopytywał Denis.
   - Może minęło półtora godziny - odpowiedziała spoglądając na zegarek - Nie jestem pewna.
   Denis nie lubił, gdy Shin przebywał z Ilią. Może był to jakiś rodzaj zazdrości?
   Głęboko westchnął i odgarnął spadającą na czoło grzywkę, wtedy też drzwi frontowe otworzyły się. Odwrócił głowę i zobaczył swoją matkę.
   - Cześć kochanie - zwróciła się czuło do Denisa, jak zawsze, jednak on wyczuł jakieś napięcie - Jest tata?
   - Nie... to znaczy nie wiem, nie widziałem... - zaczął się jąkać spoglądając podejrzliwie na gosposie.
   - A Taemin, gdzie on jest? - spytała już bardziej podejrzliwie.
   Taemin.
   Mieli wystarczająco dużo czasu, aż za dużo. To cud, że Susan i tak dopiero teraz się zorientowała, że coś jest nie tak. Lepiej byłoby jednak, żeby nic nie zauważyła. Nikt nie wiedział, wtajemniczonych było na prawdę mało osób, bynajmniej tak myślał Denis.
   Susan zaczęła wołać drugiego z bliźniaków, krzycząc pobiegła na górę. Denis energicznie wstał, chciał pobiec za nią? Zatrzymał się jednak na środku salonu i tępo wpatrywał się w schody, na których zniknęła jego matka.
   - Gdzie on jest? - pytała dalej, gdy tylko znalazła się na dole - Denis? Może pani wie? - spytała spoglądając na gosposie.
   - Proszę zadzwonić do pana Jack'a - poradziła zatroskana gosposia - Proszę, żaby z nim to pani wyjaśniła.
   Ona chociaż wiedziała, to nie mogła udzielić wszelkich informacji. Była dobrą kobietą i rzetelnie wykonywała swoje obowiązki. To co działo się w tym domu, nigdy nie wyniosła poza mury.
   - To jest mój syn! Żądam wyjaśnień! Denis! To twój brat!
   - Proszę nie krzyczeć, na prawdę proszę to wyjaśnić z panem Jack'em!
   W nerwach wyjęła z torebki telefon, szukała go przez dobre kilka sekund, mamrocząc coś pod nosem. Wybrała numer, po czym przyłożyła aparat do ucha. Jack musiał odebrać bardzo szybko, bo od razu zaczęła mówić, że jeżeli w ciągu piętnastu minut nie znajdzie się w swoim domu, to tego gorzko pożałuje. Następnie usiadła na kanapie w salonie z wielką powagą i założyła nogę na nogę. Musiała czekać, co jej ciężko wychodziło.
   Gosposia nie pytając się położyła jej na stoliku filiżankę kawy, nie dało się ukryć jej drżących rąk, co nie umknęło uwadze Susan, to tylko wzbudziło jej czujność. Denis już dawno temu ulotnił się z pomieszczenia, czego nawet nie zauważyła, jednak szukała go wzrokiem. Postanowiła jednak poczekać.
   Doczekała się szybszego powrotu Shin'a z Hidekim, niż swojego byłego partnera. Gosposia od razu podeszła do niego, by zająć się chłopcem.
   Shin przywitał się, jednak również nie zdołał ukryć swojego przerażenia. Wyczytał wiele z twarzy gosposi, więc domyślił się, po co przyjechała.
   - Mały zostaje? - spytała gosposia, byle by były temat rozmowy nie powrócił - Jak się czuje?
   Shin wyjaśnił tyle ile powiedzieli mu lekarze, że to nic groźnego. Powiedział również, że Hideki zostaje i sam kazał Ilii odpocząć od dziecka.
   - Mam pilnować, czy nie chodzi ospały, albo czy zachowuje się jakoś inaczej.
   - Nie ma co panikować na zapas - poinformowała ściągając chustkę z głowy chłopca. Malec kazał się prowadzić na rączkach, wydawało się, że wszystko jest w porządku. Nawet Susan uśmiechnęła się na widok chłopca.
   Minuty mijały, wydawało się, że Jack wcale nie zmieści się w czasie wyznaczonym przez Susan, jednak po chwili wszedł do mieszkania niczym torpeda. Otworzył drzwi od gabinetu, po czym z grobową miną zaprosił do środka Susan. Shin spuścił wzrok, a Jack zanim zamknął za sobą drzwi, zobaczył jeszcze stojącego na schodach Denisa.
   - Co to za tajemnice? - spytała siadając na przeciw dużego dębowego biurka, po którym walały się papiery. Jack szybko je zgarnął i schował do szuflady, wyglądało to tak, jakby chciał coś ukryć. Zdjął marynarkę po czym odwiesił ją na krześle. Odruchowo i z przyzwyczajenia spojrzał na widok z kamer.
   - Tajemnice?
   - Nikt mi nie odpowiedział na pytanie, gdzie jest Taemin! - krzyknęła zrozpaczona mierząc go wzrokiem - Co się z nim dzieje!?
   Jack nerwowo odkaszlnął i przeszedł się po gabinecie. Wiedział, że nie wybrnie z tej sytuacji i ona musi dowiedzieć się prawdy. Minęło przecież tak wiele czasu
   - Masz mi w tej chwili odpowiedzieć!
   Jack podszedł do niej i uklęknął na jednym kolanie chwytając jej dłoń. On twardy i nieustraszony... Susan się przeraziła, to ją tylko bardziej uświadomiło, że coś się dzieje. Przecież to było ich dziecko, ich syn.
   - Najpierw musisz usłyszeć to, że robię wszystko co w mojej mocy - zaczął i patrzył jej w oczy wcale nie puszczając dłoni - Wiesz doskonale jakie mam możliwości i że zrobię wszystko, żeby było dobrze - mówił dalej niczym jakąś przysięgę.
   Przez moment Susan znów zobaczyła tego mężczyznę, którego tak kochała. Jednak ta myśl tak jak szybko przyszła, tak się ulotniła. Nie odezwała się i pozwoliła mu dokończyć, chociaż wiedziała już, że jest źle.
   - Taemin został wciągnięty do czarnego mercedesa w środę przed wakacjami.
   Teraz wiedziała, że swoją postawą Jack chce ją przeprosić.
   Co może myśleć matka, po dowiedzeniu się takiej informacji?
   Susan wpadła w histerię, na ten moment nie była w stanie dowiedzieć się niczego więcej. Zaczęła okładać Jack'a pięściami i krzyczeć, że jak mógł do tego dopuścić, że to na pewno jego wina, że jak mogła dopiero się teraz o tym dowiedzieć, skoro to jej syn.
   Natomiast on nie reagował, pozwolił by wyładowała swoją złość. W tej chwili nie mógł jej pomóc, przecież cierpiał tak samo jak ona.
   Susan siedziała właśnie w salonie. Wyglądała tak jakby cały świat wokół niej przestał istnieć. Trzęsła się i nie mogła opanować łez. Obok niej siedział Denis, bez żadnego sprzeciwu chciała mieć go teraz obok siebie. Chciała go widzieć, słyszeć i wiedzieć, że chociaż jemu nic nie grozi.
   W gabinecie krzyczała, w salonie dusiła wszystko w sobie. Gosposia wcześniej dała już jej leki uspokajające, które mało co podziałały. Jack nie zdołał powiedzieć jej nic więcej, mogłaby tego nie wytrzymać.
   - Jak odebrałem Hidekiego, pojechałem zobaczyć czy w mieszkaniu wszystko w porządku... - zaczął Shin zachrypniętym głosem. Spojrzał na Jack'a, po czym wyjął z kieszeni kurtki kartkę znajdującą się w folii - Leżało na podłodze.
   Kartka pochwyciła wszystkie spojrzenia. Jack natychmiast udał się do gabinetu, po czym wyszedł z białymi rękawiczkami na dłoniach. Ostrożnie wyjął kartkę z folii i przeczytał treść znajdującą się na niej.
   - Nie dotykałeś gołymi rękoma? - upewnił się, a Shin pomachał przecząco głową.
   - Co to jest? - spytał w końcu zdenerwowany Denis - Chcę zobaczyć!
   Bał się, że to jakieś zdjęcie, ale widząc napis delikatnie odetchnął.
   - "Odpuśćcie, albo sami go zabijecie"? - przerażony przeczytał na głos - Ale co to znaczy!?
   - Shin, powinieneś mi o tym powiedzieć na osobności... - westchnął widząc panikę syna.
   - Wiedzą, że byliśmy w lesie - szepnął Shin - Wiedzą również, gdzie szukać Denisa... Jutro zabieram wszystkie rzeczy z mieszkania. Nikt z nas nie może już tam wrócić. Myślisz, że specjalnie podstawili to tam, a nie tutaj?
   - Pytanie, dlaczego ktoś nam to w ogóle podrzucił... Na twoje jest dosyć proste. Tutaj jest utrudnienie, kamery by wszystko zarejestrowały, a tam nie ma niczego, to mógłby być każdy.

                                                                           ***

   Wróciłem do tego samego pokoju, bez okien. To pomieszczenie strasznie mnie przytłaczało, a moje nerwy nie wytrzymywały już tej presji. Siedziałem na łóżku nie wiedząc niczego. Nie wiedziałem ile czasu minęło, odkąd Aron mnie tutaj zostawił, ani czy jest obecnie dzień, czy noc. Nie wiedziałem która jest godzina. Było tutaj strasznie duszno, czasami miałem wrażenie, że lada chwila zabraknie mi powietrza.
   Co gorsza przeraziło mnie zachowanie Aron'a. Był zbyt poważny. Musi być coś na rzeczy, skoro natychmiast usunął mnie z pokoju, jak i pewnie w jakiejś części z życia. Przynajmniej tak myślałem. Sam powiedział, że mnie lubi? Nie ma takiej władzy, żeby sprzeciwić się bossowi, a on na pewno szykuje do mnie miłe niespodzianki.
   Odetchnąłem głęboko. Patrząc w sufit pomyślałem o Denisie i Shin'ie, co teraz robią?
   Poczułem napływające do oczu łzy. Nie mogę się rozklejać! Ale, tak bardzo chce do domu i nadal nie znam całej prawdy!
   Nie mogę tutaj tak bezczynnie siedzieć i czekać na swoje ostatnie chwile. Chociaż minimalny ruch narażał mnie, na jeszcze większe niebezpieczeństwo w każdej chwili, ale miałem tak czekać, aż wybije moja ostatnia godzina?
   Wstałem i ze zdecydowaniem zacisnąłem dłonie w pięści, aby dodać sobie trochę odwagi.
   Pociągnąłem za klamkę wtedy, gdy już traciłem nadzieję i chęć jakichkolwiek działań, drzwi ustąpiły.
   Zaraz..., one były cały czas otwarte? Natychmiast je zamknąłem. Nie wiedziałem czy ktoś znajduje się na korytarzu. Nastawiłem prawe ucho i podsłuchiwałem przez dłuższą chwilę. Aron zapomniał mnie zamknąć, czy zrobił to celowo? Przecież nie jestem w stanie się wydostać, skoro na dole na pewno są ich ludzie i na bank kamery. Nie mogę, aż tak ryzykować swoim życiem, bo jeszcze dojdzie do tego, że pozbędą się mnie dzisiaj!
   Wziąłem głęboki oddech i uchyliłem drzwi, może uda mi się wybrnąć z tej sytuacji, pod pretekstem, że chciałem wody, gdyby ktoś mnie przyłapał. Nikogo nie było.
   Nie wiedziałem czy pamiętam drogę do pomieszczenia, w którym pierwszy raz zobaczyłem Aron'a. Nie wiedziałem, czy nawet teraz tam jest. Musiałem zaryzykować, najwyżej wrócę ponownie tutaj.
   Przypomniałem sobie, że wtedy gdy gonił mnie Thomas szedłem schodami po prawej, ale kilka pięter niżej przebiegłem cały korytarz na schody po lewej stronie. Tam wtedy ten jedyny pokój z brzegu był otwarty...
   Cicho i ostrożnie poszedłem w lewo. Nie słyszałem żadnych kroków, nawet swoich, za to serce waliło mi jak szalone. Znalazłem się bliżej schodów, musiałem mieć pewność, że akurat nikt po nich nie schodzi, ani wchodzi, inaczej będę skończony.
   Nadal cisza. Nogi strasznie mi się trzęsły. Może jest noc?
   Może na korytarzu są kamery!?
   Energicznie rozejrzałem się dookoła, ale moje oczy nie wychwyciły żadnego urządzenia. Odetchnąłem, ale nadal strasznie się bałem. Zacząłem schodzić w dół, próbując przypomnieć sobie, ile pięter wtedy ominąłem. Dwa, trzy?
  Zdecydowanie to był jeden z moich najgorszych okresów w tym miejscu. Zdawałem sobie sprawę z tego, że właśnie wystawiam im się wszystkim na tacy, ale jeżeli nic nie zrobię... Zagryzłem zęby i schodziłem niżej.
  W końcu nogi same mi się zatrzymały, czyżby to było tutaj? Wszedłem niepewnie na korytarz przyglądając się pierwszym drzwiom.
   Wtedy usłyszałem głosy dobiegające ze schodów. Momentalnie zamarłem. Głos dwóch mężczyzn dobiegający ze schodów. Nieumyślnie spojrzałem przez barierki i zobaczyłem łby trzech facetów wchodzących na górę.
   Spanikowałem. Czułem, że brakuje mi oddechu. Chciałem uciekać na górę, ale mogłem nie zdążyć. Mógłbym zostać zauważony, pośpiech mógłby mnie zgubić! Co robić!?
   Dysząc pociągnąłem za klamkę.
   Zamknięte! Cholera! To muszą być te drzwi! Muszą! Nie ma go?! Boże co teraz!? Delikatnie zapukałem.
   Głosy były coraz bliżej, ich śmiechy wydawały się takie głośne, jakby stali niemal za mną.
   - Aron!? - jęknąłem i tym razem uderzyłem pięścią - Aron!
   Wpatrywałem się w wciąż zamknięte drzwi. Nie mogłem uwierzyć. Jak mogłem wpaść na tak beznadziejny pomysł! Już po mnie! Tylko taki głupek jak ja, mógł coś takiego wymyślić! Jeżeli boss się o wszystkim dowie, to mnie zatłucze!
   Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Moje przestraszone oczy spojrzały w kierunku schodów, a uszy nie chciały słyszeć zbliżających się głosów.
   Wtedy drzwi otworzyły się. Nie spojrzałem nawet, kto je otworzył, tylko siłą wdarłem się do środka i zamknąłem nogą.
   - Taemin?! Co ty tu do cholery robisz!? - usłyszałem zły ton Aron'a, ale mimo wszystko cieszyłem się, że to właśnie on.
   - Gdybyś nie otworzył... - powiedziałem z rozpaczą i zacząłem ręką wycierać łzy - Dobrze, że mnie nie widzieli!
   W tej chwili rozpłakałem się jeszcze bardziej. Chyba chciałem wrócić do tamtego pokoju i zwyczajnie czekać, na to co ma być. Nie byłem odporny na taki rodzaj stresu. To było nieumyślne i lekceważące.
   - Zadałem pytanie! - wrzasnął ściskając dłonie w pięści, chyba się wkurzył.
   Jąkając wyjaśniłem, że to przecież on nie zamknął moich drzwi od pokoju, a ja nie chciałem czekać tam nie wiadomo na co. Nie wiedziałem również, dlaczego akurat tutaj przyszedłem, skoro Aron sam mnie tam sprowadził. To było bezsensu. Podejmowałem nieracjonalne decyzje.
   Aron dłonią przetarł twarz. Był jakoś ubrany za luzacko jak na niego. Materiałowe niebieskie spodnie i zwykła koszulka z jakimiś napisami na środku.
   Nie zapamiętałem tego pomieszczenia, w mojej głowie wyglądało ono inaczej. Tylko duże ciemnego koloru biurko się zgadzało. Za biurkiem potężne zasuwane komody, aż do samego sufitu. Po prawej stronie niedaleko drzwi stolik kawowy i dwa małe, ale zgrabne fotele. Na całym pomieszczeniu był dywan. Przejechałem po nim stopą, oczywiście gołą, bo skarpetek nie miałem. Widok z okna ukazywał ciemność, a więc miałem racje była noc.
   On podszedł do biurka, natychmiast zamknął laptopa i schował jakieś papiery do szuflady. Spojrzał na telefon, a potem znowu na mnie.
   - Jestem głodny - burknąłem pod nosem i zmarszczyłem brwi - Chyba nie myślisz, że Thomas przyniósł mi jedzenie, a może chcecie mnie zagłodzić?
   Aron westchnął i wyjął coś z szuflady. Nie odgadłem co to, dopóki nie chwycił mojej ręki. Przykuł mnie kajdankami do rury od grzejnika.
   - Nie żartuj sobie!? - pisnąłem przestraszony szarpiąc zaciśnięte już kajdanki.
   Powiedział tylko, że zaraz przyjdzie po czym wyszedł i zakluczył za sobą drzwi. Teraz już wiedziałem, że to dlatego, abym nie grzebał po szufladach. Zrezygnowany usiadłem na podłodze i czekałem.
   Przyniósł mi dużą miskę zupy pomidorowej z makaronem. Jeszcze tłumaczył się, że o tej godzinie nic lepszego nie zdobędzie. Uwolnił moją dłoń, a zupa w talerzu tak szybko jak się pojawiła, tak znikła.
   - Pychota - westchnąłem klepiąc się po brzuchu i rozsiadłem się wygodniej na małym foteliku - Ale gosposia robi chyba lepsze... chyba tak..., nie pamiętam...
   Kątem oka zobaczyłem jak pakuje laptopa do futerału i bada kieszenie swojej kurtki. Tylko nie to....
   - Wychodzisz? - spytałem cicho.
   - Tak.
   Nie może! Nie może cholera tak po prostu sobie wyjść!
   - Chcę porozmawiać!
   - Nie mamy o czym - powiedział to tak obojętnie patrząc mi prosto w oczy, a ja spuściłem wzrok.
   Nie wiedziałem jak mogłem go zatrzymać. Przestraszony zacząłem dyszeć, co bym nie powiedział i tak mnie na pewno odprawi. Nie mogłem na to pozwolić, ale nie miałem na to wpływu. Wstałem i podszedłem do niego.
   - Chcę wiedzieć! - mówiąc to ścisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem mu przyłożyć, tylko byłem zły.
   - Nie musisz nic wiedzieć.
   Zacząłem krzyczeć, że zachowuje się inaczej, że na pewno coś jest na rzeczy skoro wygonił mnie z tamtego pokoju. Zasugerowałem nawet, że robi to dlatego, bo wie, że niedługo mogę już nie żyć.
   Natomiast on nic sobie z tego nie zrobił, wydawało mi się, że jego milczenie potwierdza to wszystko. Gdy założył kurtkę, powiedział tylko, że mnie odprowadzi do pokoju i jeżeli jeszcze raz będę go w taki sposób szukać, to wtedy sam osobiście odprowadzi mnie, ale do bossa.
   - Skoro znasz prawdę, to wiesz, że nie mam tu nic wspólnego z niczym!
   Ryczałem jak dziecko i połykałem łzy. Podbiegłem do niego, i pociągnąłem za rękę do tyłu, następnie objąłem, aby nie otwierał tych drzwi. Możliwe, że pogarszałem bardziej całą sytuację, ale nie mogłem stracić minimalnego wsparcia jakie mi dawał.
   - Nie możesz mnie tak po prostu zostawić! Nie mogę już tak dłużej czekać! Jesteś w stanie wyobrazić sobie co czuje!? Postaw się przez chwilę w mojej sytuacji!
   W ułamek sekundy wydostał się z mojego uścisku, nawet nie zauważyłem jak i kiedy. Z ogromną siłą odepchnął mnie tak, że wleciałem w stolik z którym się przewróciłem.
   To wystarczyło, żeby pokazać, że jestem mu obojętny. Nawet na niego nie spojrzałem, poczułem się okropnie zawiedziony. Nie mogłem już nawet płakać.
   Aron pociągnął mnie za koszulkę i zaprowadził do "mojego pokoju", tym razem zamknął drzwi na klucz.
   Kilka godzin później usłyszałem zgrzyt zamka. Siedziałem właśnie na łóżku i z nadzieją spojrzałem na drzwi. Czyżby Aron zmienił zdanie? Jednak za szybko się ucieszyłem, bo usłyszałem głos bossa. Ponowny ścisk w żołądku i paniczny strach, znów zacząłem się trząść i natychmiast odwróciłem głowę. Wszedł do pomieszczenia z dwójką mężczyzn. Jednak największym zdziwieniem było to, że rozmawiał z nimi w języku, którego nie znałem. To tylko wzmogło mój niepokój. Minęło sporo czasu zanim boss przemówił do mnie, a ja nawet nie drgnąłem.
   - Jesteś Ryan, a więc bądź grzeczny Ryan, bo nie życzę sobie żadnych skarg, dobrze?
   Nie odpowiedziałem mu więc ponowił pytanie, a ja potwierdziłem głową wcale na niego nie patrząc.

                                                                                      ***

   To wszystko trwało zbyt długo, a może tylko mi się tak wydawało. Chciałem być twardy i obojętny, nie chciałem pokazywać im swoich uczuć, ale to był ten kres, gdzie już nie byłem w stanie. Dwaj faceci zbliżali się już pewnie do pięćdziesiątki, uprawiali ze mną seks na zmianę. Krzyczałem i wyłem jak wół, ale dla nich to miało żadnego znaczenia, bolał mnie każdy centymetr ciała. Nie rozumiałem ich wymiany zdań, miałem wrażenie, że nawet i lepiej. Tak bardzo chciałem się obronić, ale było ich aż dwóch, a gdyby boss dowiedział się o jakiś moich akcjach, mogłoby być jeszcze gorzej. Nie zamierzali szybko ze mną skończyć. Ich dotyk sprawiał, że traciłem resztki swojej godności, irytował mnie do takiego stopnia, że musiałem na prawdę się hamować, aby któregoś nie uderzyć. Denerwowało mnie, gdy jeden jeździł palcem, po moich bliznach na twarzy, albo jak całował sińce pozostawione przez bossa. Trzęsłem się ze złości jak galareta, przez co nie mogłem się rozluźnić i ból był podwójny. Nie pomagało zamykanie oczu, skoro cały czas słyszałem ten obcy język, ich wymianę zdań i wielokrotne powtarzanie "Ryan", a ja nie chciałem się domyślać, o czym rozmawiają. Tym razem Aron mi nie pomógł.
   Nie wyszli z pokoju, gdy już skończyli. Najbardziej bałem się tego, że może nie być to jeszcze koniec i nabierają sił na kolejną akcję. Na samą myśl, chciało mi się płakać. Leżałem na łóżku szczelnie okryty kołdrą. Miałem zamknięte oczy, nie chciałem na nich patrzeć, niestety słyszeć musiałem. Jeden siedział w skraju łóżka, drugi na niewielkim fotelu. Palili papierosy i rozmawiali, świetne postanowienie, gdy w pokoju nie było żadnego okna. Smród fajek i potu unosił się w powietrzu. Lada chwila i zwymiotuje.
   Było mi okropnie zimno. Nie mogłem opanować dygotu ciała i chciało mi się strasznie spać, ale po tej sytuacji nie było nawet mowy. Nie usłyszałem nawet kiedy wszedł boss. Uchyliłem zmęczone powieki, a ten uśmiechnął się do mnie szyderczo. Widziałem jak przelicza pieniądze. Zwymiotowałem, zdążyłem wystawić tylko głowę za łóżko - na szczęście, bo pewnie nikt nie przyniósłby mi nowej pościeli.
   Wyszli.
   Wcale mi nie ulżyło. Nie było tutaj łazienki, żeby się wykąpać. Nie mogłem zmyć tego niewidzialnego brudu. Znów zacząłem płakać, chociaż brakowało mi nawet na to sił. Byłem i czułem się brudny. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Źle czułem się w obecnym ciele.
   Chwilę później wszedł Thomas. On najwidoczniej czuł się fantastycznie. Nie chciałem zastanawiam się nad tym, czego on chce.
   Kazał mi wstać. Nie miałem na sobie ubrań, więc opatuliłem się kołdrą i miałem zamiar wziąć ją ze sobą. Nie dlatego, że się wstydziłem, a dlatego że było mi tak zimo, aż szczęka cała chodziła. Byłem przygotowany na to, że mi ją zabierze. Zaprowadził mnie do pomieszczenia, którego wcześniej nie widziałem, a mianowicie do łazienki.
   - Masz się wykąpać - powiedział rozkazująco i wskazał palcem na pełną wannę ciepłej wody - Niedługo masz kolejnych.
   Stał tak chwilę bez ruchu, ja również, chyba nie myślał, że będę kąpać się przy nim. Chociaż kto wie, mógł zrobić co chce. Dopiero gdy wyszedł zrzuciłem z siebie okrycie i wszedłem do ciepłej wody.
   Myślałem, że dzięki kąpieli to wszystko ze mnie spłynie, że poczuje się lepiej, ale nic z tego. Czułem się jeszcze gorzej i kalkulowałem jego słowa.
   Miał na myśli, że znowu ktoś przyjdzie, żeby mnie przelecieć?
   W tej właśnie chwili wszystko było mi obojętne. Nie byłem w stanie myśleć o Denisie i Shin'ie. Nie chciałem tutaj już siedzieć ani chwili dłużej, a z każdą chwilą było jeszcze gorzej. Nie chciałem już dla nich walczyć, ani się nie poddawać.
   W obecnej chwili właśnie się poddałem. Nie chciałem już nic czuć, nie mogłem już znieść tego bólu, nie chciałem być już poniżany. Chciałem, aby to się wreszcie skończyło, nie mogłem już czekać na to, aż ON sam mnie wykończy. Nie chciałem wiedzieć w jaki sposób. Nie mogłem już czekać na pomoc, która nigdy nie nadejdzie.
   Nawet się nie wykąpałem, tylko tak jak wszedłem do wanny, tak i wyszedłem. Założyłem na siebie jakieś wielkie spodenki i koszulkę, które były uszykowane na krześle tak, na mokre ciało. Odwróciłem się.
   Ogromne lustro stało w rogu i ukazywało całą moją posturę ciała. Ujrzałem odbicie zmarnowanego i skończonego człowieka. Podszedłem bliżej i dłonią dotknąłem jego nieskazitelną czystość, zostawiłem przy tym ślad.
   Nie potrafiłem się uśmiechnąć. Nie umiałem już zrobić dobrej miny, do złej gry. Człowiek w odbiciu lustra - to nie byłem ja. Nie mogłem na niego patrzeć.
   Kątem oka zwróciłem uwagę, że klucz znajduje się w drzwiach. Tak, klucz od łazienki, był pozostawiony w drzwiach, od środka. Z obojętną i zdecydowaną miną podszedłem i przekręciłem nim dwa razy w prawą stronę. Thomas był jednak głupi i nieuważny.
   Ponownie zobaczyłem tego człowieka w lustrze, okropnie mi przeszkadzał. Wziąłem kamienną mydelniczkę i z całych sił rzuciłem nią w go. Musiało być mało wytrzymałe bo od razu się zbiło, a obcy widok zniknął mi z oczu. Echo hałasu ogarnęło całe pomieszczenie, a odłamki lustra znalazły się na ciemnych kafelkach.
   - Co ty odpierdalasz?! - usłyszałem ryk Thomas'a i zobaczyłem ciągnięcie za klamkę, która nie ustąpiła - Otwieraj, albo pożałujesz!
   Nie przestraszyłem się. Widziałem, że drzwi są masywne, więc tak szybko się do mnie nie dostaną, a okna nie było żadnego. Innego klucza nie są w stanie włożyć, skoro mój nadal się tam znajdował.
   - Słyszysz do cholery! - krzyczał i szarpał klamką - Taemin!

                                                                         ***

   Susan wiedziała, że w tej sytuacji naruszała gościnność swojego byłego partnera, ale postanowiła, że spędzi tutaj nockę, której pewnie nie prześpi. Ten fakt jeszcze do niej nie dotarł, nie mogła tego wręcz zaakceptować, że jeden z jej synów został porwany, a ona dopiero teraz się o tym dowiedziała. Przecież to był jej syn, to ona go wychowywała, uczyła chodzić, odprowadzała do szkoły, a ktoś po prostu jej go odebrał. Nie uważała bliźniaków jako swoje własności, ale miała do nich największe prawa, uważała, że nawet większe, niż Jack.
   - Pójdę już na górę - szepnął Denis siedząc na jej łóżku w pokoju gościnnym. Nie potrafił nawet się uśmiechnąć.
   - Wiesz, że cię kocham skarbie? - spytała głaszcząc jego twarz - Kocham was obu, najmocniej!
   Denis potwierdził głową. Nie chciał przedłużać pożegnania w końcu szedł tylko na piętro. Ucałował matkę w policzek i skierował się ku schodom.
   Shin siedział obok łóżeczka i trzymał małego za rączkę. Był zmuszony pomóc mu zasnąć w innym miejscu, do którego nie był przyzwyczajony. Nie zareagował nawet na to, jak Denis położył się w łóżku i zaczął płakał. Wydawało się, że nikt nie zwrócił zbytnio uwagi na to, że śpią w jednym pokoju, razem
   - Nie pomożesz mu płaczem - szepnął cicho.
   - Co mi innego pozostało? - spytał patrząc wprost na zakrytą czerwoną bluzką lampkę. Dawała zbyt dużo światła - Na pewno nic dobrego mu się nie dzieje! Czuję się jeszcze gorzej, gdy mama o tym wie!
   - Dobrze wiesz, że lepiej iż teraz się dowiedziała, niż wcześniej. Jutro jadę zabrać rzeczy z naszego mieszkania.
   - Myślałem, że żartujesz...
   - Jestem poważny - ściszył głos, aby nie obudzić przypadkiem dziecka - Nie będziemy już tam mieszkać, jak wszystko się ułoży poszukamy czegoś innego.
   - Nie chcę nic stamtąd ruszać! Poczekajmy, aż Tae wróci do domu...
   Shin westchnął. Identycznie zachowywał się Teamin, gdy Denis był w śpiączce. Nie kazał nikomu ruszać jego rzeczy, a wtedy przebywanie w tamtym pokoju dodawało mu sił.
   - I tak masz zakaz wchodzenia do naszego mieszkania.
   - Nie możesz mi zabronić! - Denis wręcz krzyknął i oparł się łokciami o łóżko, był zły.
   - Właśnie, że mogę i ci zabraniam! Nie masz sam nigdzie chodzić i dobrze o tym wiesz. Chcesz, żeby i ciebie porwali? Pomyśl o Jack'u i swojej mamie, oni również cierpią, nie tylko ty!
   - Kto to może być Shin!? Kurwa mać, dlaczego mam przeczucie, że odpowiedź jest koło nosa?! Wcale o tym nie rozmawiamy, albo zwyczajnie mi nic nie mówicie, a z Jack'iem wiecie więcej!
   - Ktoś kto nas zna i to musi na razie wystarczyć - mówiąc to westchnął - Gdyby się nie kontaktował, to moglibyśmy stwierdzić, że był przypadkową osobą jakiejś mafii. Uwierz wiem tyle co ty.
   - Zabiją go, jak znowu coś znajdziemy... Nie sądzę, żeby ten list był żartem. Nie wyglądają na żartownisiów...
   - Wiemy, że trzeba już cicho działać. Myślę, że Jack, wie co robi - powiedział pewnie Shin i spojrzał na niego.
   W nocy Denis'a obudził płacz dziecka, Shin wstał i poszedł do kuchni podgrzać mleko, a on został sam. Nie miał ochoty zwracać uwagi na tego małego dzieciaka, nie miał cierpliwości, więc szybko ulotnił się z pokoju i zszedł na dół. Minął Shin'a z butelką w ręce, a tamten wył jeszcze bardziej. Głęboko westchnął i zobaczył Jack'a rozmawiającego z Susan w salonie. Nie zamierzał im przeszkadzać, więc zrezygnował z spaceru po domu.

                                                                        ***

   - Siedzi już tam dobre pięć godzin - usłyszałem zza drzwi głos Thomas'a - Zbił lustro i cisza.
   - Taemin?
   To był Aron, kulturalnie zapukał do drzwi i poprosił, abym je otworzył. Niby po co? Przecież moja pseudo znajomość z nim, już się zakończyła, chyba że ma to wyglądać wszystko na "służbowych" torach. Te drzwi na prawdę były tak twarde, że nie mogli ich w jakiś sposób usunąć?
   Rozłożyłem sobie ręczniki na kafelkach i leżałem. Chciałem odpocząć i pobyć sam, a nie bać się, że boss zaraz kogoś mi przyprowadzi. Nie jestem głupi, inaczej w życiu nie kazałby Thomas'owi zaprowadzić mnie do łazienki.
   - To ja, Aron. Otwórz, nie możesz tam siedzieć w nieskończoność.
   Był taki spokojny i opanowany...
   - Dostałem mega ochrzan od szefa, za tą akcję - żalił się - Myślisz, że się zadźgał?
   - Taemin!? Masz w tej chwili się odezwać! - wydawało mi się, że usłyszałem lęk w jego głosie.
   - Skoro tobie nie odpowiada... - zarechotał - To najwidoczniej sam sobie pomógł. Przynajmniej mamy już dzieciaka z głowy.
   - Zamknij się!
   Widziałem jak Aron szarpie za klamkę z taką siłą, jakby chciał ją wyrwać. Nadal siedziałem cicho i nic sobie z tego nie robiłem.
   - Taemin, powiedz cokolwiek!
   - Odpuść Aron, pewnie już nie żyje. Będzie trzeba kogoś ściągać, aby otworzył...
   W tej chwili usłyszałem krzyki Thomas'a, na Aron'a. Nie wiedziałem o co chodzi. Jedyne co mi przyszło na myśl, to to, że muszą się bić. Odgłosy były przerażające.
   - Odbiło ci!?
   - Jeżeli on nie żyje, to urwę ci łeb!
   Jeszcze nigdy nie słyszałem tak wkurzonego głosu Aron'a. Nie widziałem go, ale sam się przestraszyłem. Wydawało się, jakby stracił panowanie nad sobą, to było do niego nie podobne. Nie chciałem nadal wyjść z łazienki, więc miałem nadzieję, że szybko się opanują i przestaną.
   - Od samego początku miał zdechnąć! Wiedziałeś o tym nie od dziś kochanieńki! - usłyszałem zdyszanego Thomas'a - Co ci odbiło?! Co ci tak zależy!? Powinieneś odpocząć i iść na urlop!
   Co tam się dzieje!? Byle żeby się nie pozabijali, chyba Aron ma jeszcze trochę oleju w głowie!?
   - Aron? - odezwałem się i usłyszałem jak ktoś podbiega do drzwi.
   Moje milczenie na dłuższą metę mogło okazać się również niebezpieczne, bo w końcu w jakiś sposób by mnie stąd wyciągnęli...
   - Taemin!? Nic ci nie jest?! Otwórz drzwi!
   - Przez jego żałosną zabawę dostałem od ciebie w ryj! - wydarł się.
   - Zamknij się! - znów krzyczał na niego - Tae, otwórz!
   - Nie chcę tam wracać! - powiedziałem przerażony i niemal znów się popłakałem przypominając sobie sytuację sprzed kilku godzin.
   Thomas szybko odpowiedział mi, że mam tutaj gówno do gadania, a Aron natychmiast go uciszył. Nie wiedziałem, czy ucisza go tylko po to, żeby sobie ułatwić wyciągnięcie mnie, czy jest na niego zły. Po głowie przechodziły mi różne wątpliwości.
   - Chcę z tobą porozmawiać! - mówiłem dalej.
   - Porozmawiamy, ale otwórz!
   To był Aron, musiałem otworzyć, bo gdyby zrezygnował, to Thomas na pewno dałby mi popalić. Nie wiedziałem nawet co mnie czeka. Drżącymi dłońmi przekręciłem klucz dwa razy w lewo i przełknąłem głośno ślinę. Strasznie się bałem.
   On natychmiast wparował do pomieszczenia. Nie mogłem nawet na niego spojrzeć, bo bałem się, że dostanie mi się po tej akcji. Zdziwiłem się gdy położył dłonie na moich ramionach i zwyczajnie zaczął mnie oglądać, a potem spojrzał na odłamki lustra leżące na kafelkach.
   - Jak się czujesz? - spytał, a ja zwątpiłem. Nikt od dawna mnie nie pytał o to, tutaj moje samopoczucie się nie liczyło.
   Nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć. Chciałbym wszystko wykrzyczeć, jak czuje się po tym wszystkim, po całokształcie spędzonym tutaj, ale dzisiaj to był ewidentny koniec. Chciałem odpocząć w każdy możliwy sposób. Nie miałem ochoty nawet oddychać, ani mówić i tłumaczyć mu tego wszystkiego, więc wzruszyłem ramionami.
   - Chcę żeby było już po wszystkim - wyszeptałem.
   - Jesteś chory, masz gorączkę.
   Thomas zaczął się śmiać, gdy on wziął mnie na ręce. Usłyszałem tylko, że będzie miał przejebane, jeżeli weźmie mnie do siebie.
   Ogromna ulga spłynęła na mnie, gdy zobaczyłem ulubiony pokój Aron'a, ale jednak czułem się niepewnie po słowach Thomas'a. Dobrze wiedziałem, że on i tak będzie musiał dostosować się do poleceń bossa i słuchać go jak wierny pies. Bałem się, że ta sytuacja będzie miała wpływ na wszystko.
   - Nie wiem czy mogę tutaj być - szepnąłem i spojrzałem na niego ze strachem, gdy kładł mnie na łóżku. Nie byłem ślepy i dostrzegłem również jego zdenerwowanie.
   Kazał mi leżeć i wyjął z swojej torby dwie tabletki, które włożył mi do ust. Potem podał szklankę wody.
   - Na gorączkę - wyjaśnił, czego wcale nie oczekiwałem.
   Nie byłem pewny co do tej gorączki, ale miałem nadzieję, że poczuje się chociaż trochę lepiej po jakichkolwiek tabletkach. Nawet najlepiej by było, gdyby podał mi jakieś nasenne, żebym mógł przespać cały dzień i zapomnieć przez chwilę o wszystkim.
   - Wychodzisz?! - wydarłem się, gdy zobaczyłem jak pociąga za klamkę - Odprowadź mnie do siebie! Nie mam zamiaru czekać tutaj, aż on przyjdzie i rozwali mi łeb!
   Aron tak jak powiedział, tak wrócił, chociaż miałem małe wątpliwości. Za oknami było jasno, ale on zasłonił rolety i postawił mi kubek kakaa na nocnym stoliku. Od razu uświadomiłem go, że prędzej się zrzygam, niż to wypije. Nic nie przeszłoby mi teraz przez gardło.
   - Prześpij się - zasugerował kładąc się obok i głęboko ziewnął, było widać po nim, że był zmęczony.
   - Nie zasnę - wyszeptałem patrząc gdzieś zamglonym wzrokiem w kąt.
   - Musisz odpocząć.
   Powiedziałem mu, że najlepiej będzie, jeżeli odprowadzi mnie do siebie, bo boss'owi na pewno to się nie spodoba, ale on zignorował moje gadanie, pytając jak się czuje.
   - Nie chce mi się rozmawiać, gdy potrzebowałem rozmowy, to ciebie nie było - szepnąłem obojętnie bez wyrzutów, bo nie zależało mi teraz na tym.
   - Mam ostatnio ciężkie chwile - również szepnął nie patrząc na mnie - Przepraszam za to. Nie byłeś niczemu winny.
   - No co ty nie powiesz! - powiedziałem śmiejąc się ironicznie.
   Co on mógł wiedzieć o ciężkich chwilach. Niech się postawi do cholery w mojej sytuacji, to dopiero zobaczy co to znaczy.
   - Wczoraj pochowałem swoje jedyne dziecko.
   Nie zastanawiałem się długo nad odpowiedzią. Nawet nie chciałem tego słuchać, bo po co akurat mi to gada?
   - To moi rodzice mogą ci pozazdrościć, bo przynajmniej będziesz mógł odwiedzać pochówek, a oni mojego nie. Teraz przynajmniej wiesz, jak się czują.
   Może i to było wręcz bardzo bezczelne z mojej strony, ale jakiej reakcji on się spodziewał z mojej strony? Może, że zacznę mu współczuć, ale niby dlaczego? Nie widzę takiej potrzeby.
   Aron nawet się nie zdenerwował tylko głęboko westchnął
   - Ta sytuacja zmieniła mój pogląd na wszystko.
   Wydarłem się, że nie mam ochoty tego słuchać, więc niech idzie na żale do swojej żonki. Miałem własne nierozwiązywalne problemy, a jak słyszałem jego gadanie to ciśnienie mi się podnosiło.
   - Bardzo mi ją przypominasz... Była taka radosna i pełna energii, a z dnia na dzień to wszystko gasło. Patrzyłem na to i dlatego nie chciałem już patrzeć tak samo na ciebie.
   - Dobrze wiesz, że umrę. Nie jestem twoim dzieciakiem, i na pewno nie jestem ostatnią osobą zabitą przez was! - krzyczałem ściskając dłonie w pięści - Powinno być ci to obojętne!
   Aron powiedział mi, że to wszystko przez to, że między nami doszło do zbliżenia. Tłumaczył, że w życiu nie zdradził by swojej żony, gdyby ona odwzajemniała nadal jego uczucie, ale gdy dowiedzieli się o chorobie swojego dziecka to wszystko momentalnie się zmieniło. Nie byli już w stanie na spokojnie ze sobą porozmawiać.
   - Miałeś być chwilą zapomnienia, oderwania się od rzeczywistości i problemów.
   - Już macie ten problem za sobą, więc nie czuję potrzeby słuchania dalszych informacji.
   - Będziemy brali rozwód, to wszystko już skończone.
   Nie chciałem już mu dalej odpowiadać. Chciałem, aby ten temat się już skończył i nie wiedziałem dlaczego to wszystko gada akurat mi.
   - Ten wieczór, gdy doszło między nami do zbliżenia...
   - Nazywaj rzeczy po imieniu, to był seks - wycedziłem przez zęby zły.
   - Tak, seks...
   - Tylko seks.
   - To było też twoje oderwanie od rzeczywistości?
   Momentalnie poczułem zderzenie z murem. O co on mnie właściwie pytał i to jeszcze w taki sposób? Zaczynałem się zastanawiać do czego zmierza, bo chyba najwidoczniej nie radzi sobie z odejściem dzieciaka i zaczyna totalnie bredzić.
   Nie czułem potrzeby, aby kłamać, więc prosto z mostu powiedziałem mu, że chciałem sobie go owinąć wokół palca, aby stał się moją przepustką wolności, a on cicho, ledwo słyszalnie się zaśmiał.
   - Ale nie zaprzeczysz, że ci się nie podobało? - spytał.
   - To nie ma już znaczenia, było minęło.
   - Twój palec jest już dawno owinięty.
   

3 komentarze:

  1. Witam,
    autorze to ja ;] no jeszcze mam do przeczytania dwa rozdzialiki, no ale chciałam zapytać co z dalszym ciągiem tej historii, pół roku minęło w zasadzie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również mam nadzieję, że znajdę czas aby dokończyć to opowiadanie.
      Moje zyciesię prywatne zmieniło się o 180 stopni, więc ciężko mi teraz usiąść i napisać cokolwiek :/

      Usuń
  2. Witam,
    ok, to ja... rozdział dawno przeczytany, ale zwlekałam z napisaniem komentarza, licząc, że pojawi się nowy rozdział, albo nawet nowe opowiadanie...
    a co do rozdziału, wyjaśniło się to dziwne zachowanie Arrona, ale jeśli przypominał to raczej powinien chcieć mu pomóc... Susan się dowiedziała, ale czemu tak nagle, a ta kartka to Arrona sprawka...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń