poniedziałek, 13 marca 2017

Rozdział XXVII

Rozdział 27  

 Ostatnio niczego innego nie czułem oprócz bólu i strachu. Strasznie się bałem, że zostanę tutaj na zawsze, że mnie nie odnajdą, lub co gorsza zabiją i nawet nikt nie będzie o tym wiedział. To jak więzienie, ale w więzieniach jest jak w niebie, jeżeli porównywać te dwie sytuacje. Czułem, że zaczyna to strasznie odbijać się na mojej psychice i zostaną długotrwałe ślady, których nikt nie zatrze.
   Starałem się myśleć jak najmniej o domu, bo moja wyobraźnia pokazywała mi obrazy, w których są oni - Denis i Shin i wszystko jest dobrze. Że to, co się dzieje nie miało w ogóle miejsca, a potem znów przychodziła rzeczywistość. Wykańcza mnie to. Czuje te potworne zmęczenie i brak woli walki. Nie mam żadnego punktu zaczepienia, żadnego planu, ani chociaż małej nadziei.
   Myśli pochłaniały mi sporą ilość czasu. Nie wiedziałem dokładnie ile, bo zaczynałem się w tym gubić, ale czasami potrafiłem ocknąć się dopiero wtedy, gdy zdrętwiało mi ciało. W obecnej chwili było tak samo. Miałem wrażenie, że otworzyłem oczy, które i tak były już otwarte. Cały czas otaczała mnie ciemność i nie ruszyłem się nawet żeby zmienić pozycję. Bałem się, że ktoś usłyszy mój ruch i zaraz się tu zjawi.
   Nie wiem czy rana cały czas krwawiła, ale to było pewne, że tak w końcu oni... Znów szybsze bicie serca i panika. Nie mogę o tym myśleć! Nie mogę! Od bardzo dawna zaczynałem znów się modlić.
   Ciśnienie jeszcze bardziej się podniosło, gdy usłyszałem zgrzyt zamka w drzwiach. Owa osoba zapaliła światło, które mnie oślepiło i weszła do ośrodka. Mrużyłem oczy, były całe mokre od łez i nie mogłem go rozpoznać.
   Siedziałem cicho jak mysz i nawet się nie poruszyłem, nie wliczając trzęsącego się ciała, ale na to nie miałem już wpływu. Nie chciałem nikogo z nich już rozzłościć, bo już pokazali, że z nimi nie ma żartów. Wiedziałem, że każdy nieprzemyślany ruch może się skończyć dla mnie tragedią.
   Greg przyniósł dwie butelki wody, tym razem w plastikowej butelce i położył ją gdzieś na tym małym stoliku. Aron pokazał się chwilę po nim z talerzem, na samą myśl o jedzeniu chciałem zwrócić wszystko z wieczora. Położył jedzenie obok wody i nawet na mnie nie spojrzał. Tylko od niego mogłem teraz uzyskać jakąkolwiek pomoc, a z stopą na pewno było nieciekawie, sam bez odpowiednich rzeczy nic nie zrobię. Zagryzłem zęby i nawet nie pisnąłem, był tutaj Greg, a ja nie wiedziałem na jakich oni zasadach tu grają i jakie mają stosunki między sobą. Nie mogę go prosić o pomoc.
   - Dalej Greg, wychodzimy - popędzał tamtego, gdy stanął w drzwiach - Krew? Na podłodze? - spytał.
   Aron podszedł bliżej plamy znajdującej się obok łóżka. Spojrzał na mnie, ale ja szybko odwróciłem wzrok. Opatuliłem się prześcieradłem bardziej i siedziałem bez ruchu.
   - Bawiliśmy się - odparł sucho krzyżując ręce - Przynajmniej wie, jak tutaj się kara.
   - Uprawialiście z nim seks?!
   - Thomas obciął mu palce u nogi.
   Aron przyklęknął obok łóżka i natychmiast chciał zabrać ręcznik, który trzymałem. Nic nie mówiąc przysunąłem nogę wraz z ręcznikiem bardziej do siebie.
   - Pokaż - powiedział stanowczo.
   Gdy widział moją niechęć, wziął ją siłą i sam zobaczył ranę. Mi na sam widok zrobiło się słabo i oparłem głowę o ścianę. To było niesprawiedliwe. Nie miałem najmniejszego palca, a drugi to właściwie nie wiem co się z nim stało.
   - Zostawiliście go tak sobie?! Jesteście poważni?!
   - Szef powiedział "oko za oko" - zaśmiał się - Wychodzi na to, że nie jest, aż tak ważny.
   - To by go wtedy nie ściągał.
   - Siedzi tu cały czas - powiedział z powagą zapalając papierosa - Nie sądzisz, że to za długo? Powinni już coś dawno z nim zrobić.
   Aron nie odpowiedział mu. Wyglądało to tak, jakby wcale go nie usłyszał. Niespodziewanie wziął mnie na ręce. Nie miałem siły protestować, a nawet wydać z siebie głos sprzeciwu.Wyszedł ze mną z pokoju, za nim szedł ten drugi. Poczułem jak kręci mi się w głowie. Miałem wrażenie, że jestem na jakiś prochach, a od dłuższego czasu mi nic nie dawali. Najwidoczniej nie było takiej potrzeby.
   Tylko po ścianach rozpoznałem pokój Aron'a. Nie chciałem na niczym innym skupiać swojej uwagi niż na suficie. Położył mnie na łóżku i poczułem przyjemny chłód pościeli, wtedy zorientowałem się, że było mi strasznie gorąco i pot leciał mi z czoła.
   - Wyciągnij wódkę z szafki, jest na dole - rozkazał mu, a Greg wykonał jego polecenie - Będziesz musiał mi trochę pomóc, chociaż mam ochotę ci przyłożyć.
   Domyśliłem się co chcą takiego uczynić i zrobiło mi się tak źle, że gorzej już być nie mogło.
   - Nie... - wyszeptałem w sumie sam do siebie, nie miałem siły, by już z nimi walczyć.
 
                                                                          ***

   Sam nie wiem jak dałem radę to wytrzymać. Tego bólu nie dało się opisać, ale przynajmniej wiem, że nie będę musiał mieć amputowanej stopy, bo to różnie bywa.
   Leżałem w pokoju Aron'a już drugi dzień i prawie wcale nie ruszałem się z miejsca. Czułem się tak samo jakbym był w tamtym pomieszczeniu tylko tutaj miałem okno. Doskonale zdawali sobie sprawę, że nie skocze z wysokości kilku pięter, ani daleko bym nie uciekł przez nogę, a i tak pozostawałem zamknięty na klucz.
   On wszedł tutaj przez ten czas nie więcej niż dwa razy. Nie śpi tutaj, a laptopa, na który się czaiłem miał przy sobie. Byłem szczęśliwy, że miałem spokój i mogłem psychicznie trochę odpocząć.
   Jeżeli chodzi o stopę to najmniejszego palca straciłem, a drugi najwyraźniej Aron sam mi nastawiał w nie wiem jaki sposób. Całe zdarzenie pamiętam jak przez mgłę, bo nie mogłem myśleć o niczym innym niż o bólu. Chciałem żeby wtedy jak najszybciej to skończył, a szybką akcją nie dało się tego nazwać. Nie kazał mi ruszać opatrunku, a bandaż był nadal biały co oznaczało, że nic nie przesiąka i rana już nie krwawi. Nie wiem co by się ze mną stało gdyby on wtedy nie zareagował. Jest zupełnie inny niż tamci, ciekawiło mnie dlaczego. Czy po prostu jest taki z charakteru?
   Późnym rankiem wszedł właśnie on do pokoju. O dziwo czułem się tutaj w jakiś procentach bardziej bezpiecznie niż tam. Wydawało mi się, że tylko Aron ma klucz do tego pomieszczenia. Spojrzałem na niego jednym okiem, niósł jakieś bandaże. Byłem zakryty kołdrą pod samą szyję, a teraz nawet nasunąłem ją pod nos.
   Aron był wysoki i szeroki w ramionach. Krótkie czarne jak smoła włosy. Oczy chyba były bardzo podobnej barwy, nie wiem, bo nie przyglądałem się zbytnio. Dziś jakoś super wizytowo nie był ubrany. Miał zwykłą niebieską koszulę z długim rękawem i ciemne spodnie.
   - Musimy zmienić opatrunek - powiedział bez uczuć i rzucił wszystko na łóżko.
   - Jakoś chyba nie chcę tego oglądać...
   - Chcesz to możesz zrobić to sam.
   Odkryłem się i od razu poczułem lekki chłód panujący w pokoju. Zmarszczyłem czoło i zagryzłem zęby. Zacząłem odwiązywać supełek od bandażu, ale on widząc moje trzęsące dłonie, albo nieporadne ruchy, wziął po prostu nożyczki i je przeciął. Ze ściąganiem gazy poszło już gorzej, bo zaschnięta krew, wraz z nią przylepiła się do rany, ale i tak zrobił to według mnie najdelikatniej jak tylko mógł. 
   - Nie wdało się chyba zakażenie - stwierdził oglądając i popsikał ranę jakimś płynem w białej butelce i ponownie robił opatrunek.
   Ja natomiast nawet na to nie spojrzałem, bo nie wiedziałem jak na to zareaguje.
   - Dlaczego to robisz? - spytałem przez zęby, a on nie zrozumiał chyba mojego pytania. Nasze spojrzenia spotkały się przez ułamek sekundy - Twoi koledzy najchętniej chcieliby, żebyś mnie wtedy tak zostawił.
   - Nie stawiaj się lepiej. Potraktowali cię i tak ulgowo.
   - Uważasz, że obcinanie palców to taryfa ulgowa? - powiedziałem i nie potrafiłem się powstrzymać, by nie zaśmiać się ironicznie. 
   - Mogłeś zostać bez nogi, albo nawet oczu.
   Mówiąc te słowa spojrzał mi prosto w oczy, a mnie zatkało. Jeżeli stąd wyjdę, to w kawałkach, albo zakopią moje resztki gdzieś na ogródku. 
   - Chce wiedzieć dlaczego tu jestem - powiedziałem stanowczo, ale nie oczekiwałem odpowiedzi - To nie fair, że ja muszę płacić, jeżeli to Jack popełnia błędy!
   Cisza. Westchnąłem.
   - Dlaczego ktoś pociął ci twarz?
   Trochę mnie zamurowało, że o to zapytał. Co do blizn na policzkach, to przyzwyczaiłem się do nich na tyle, że zapomniałem o nich, gdy z kimś rozmawiałem. Lustra omijałem. Wcięcia były dosyć głębokie w miejscach gdzie mocniej przyciskał nóż, a w niektórych słabsze. Mimo wszystko było widać je gołym okiem. Musiałem nauczyć się z nimi żyć, bo twarzy sobie nie wymienię.
   - Bo ktoś tak chciał - wyruszyłem ramionami - Jesteście tacy sami. Możecie sobie podać ręce.
   Przez resztę dnia miałem spokój. Po tych słowach wyszedł zostawiając mi jakieś owoce i nie pokazywał się. Przez większość czasu walczyłem z łazienką, w sensie chciałem się wykąpać, ale słabo mi to szło. Starałem się nie zamoczyć opatrzonej stopy. Wczoraj Aron na moją prośbę przyniósł mi wyprane moje ciuchy, ba były nawet wyprasowane. To była chyba lekka przesada, ale domyśliłem się, że na pewno on tego nie robił. 
   Wieczorem, gdy słońce już zachodziło słyszałem odgłosy głośnej muzyki gdzieś na dole. Niektóre piosenki nawet sam nuciłem zanim nie zmorzył mnie sen. 
   Przebudziłem się, gdy Aron zamknął głośno za sobą drzwi. Otworzyłem oczy, w pokoju było już ciemno i wciąż grała muzyka. Postanowiłem zignorować wszystko i chciałem iść dalej spać. Nie zapalił światła. Słyszałem kroki po pokoju, a następnie poczułem jak usiadł na łóżku tuż obok mnie. W mojej głowie włączył się alarm i serce zaczęło bić mocniej ze strachu. Nie robił tak nigdy, nie podchodził do mnie bliżej, niż to było konieczne. Nie drgnąłem mimo paniki. Poczułem dłoń odgarniającą włosy z mojego czoła, a następnie wypowiedzenie mojego imienia. Momentalnie zastygłem. W pokoju nie znajdował się Aron, a Thomas. Podniosłem się szybko do siadu i oddaliłem o dobre kilka centymetrów. 
   Co za głupi Aron! Zaczynałem podejrzewać, że ten pokój wcale nie jest jego, tylko ogólny i każdy ma tutaj dostęp.
   - Daj mi spokój - wyjąkałem hamując łzy - Już mi przecież dałeś nauczkę.
   - No ta nauczka powinna cię czegoś nauczyć? - spytał głupio i podszedł z drugiej strony łóżka, gdzie się oddaliłem.
   Ucieczka przed nim była niemożliwa. Byłem zamknięty w czterech ścianach, więc mogłem tak długo uciekać na boki łóżka, aż w końcu i tak by mnie dorwał. Nie wiedziałem co mam mówić, żadne słowa na pewno nie uratowałyby mnie. 
   - Lepiej ci było w koszulce Aron'a - mruknął pod nosem i wszedł na łóżko nie zdejmując butów. Był coraz bliżej, więc bez problemu poczułem zapach alkoholu. 
   Ostatecznie to zrobił. Trzęsłem się jak galareta, ale nie stawiałem oporu. Nie jęknąłem, ani razu, bardziej zaciskałem zęby, a moja twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Nie płakałem. Wszystko nie trwało dłużej niż piętnaście minut, a wydawało się, że była to wieczność. Na szczęście nie oczekiwał ode mnie żadnych chorych rzeczy, ani nie dawał rozkazów. Po prostu zrobił to i położył się zdyszany na łóżku. 
   Czułem cały jego okropny odór w pokoju, a bardziej zapach wódki. Wstałem z łóżka i omal nie upadłem, w ostatniej chwili przytrzymałem się ściany. Nogi miałem jak z waty, ale udało mi się dojść do łazienki. Wcale nie zapaliłem tam światła, nie chciałem nic widzieć. Usiadłem na zimnych kafelkach i zacząłem nalewać wody do wanny. Gdy była pełna wszedłem do niej nie zwracając uwagi na nogę, a trochę wody znalazło się poza nią. Była zbyt gorąca i parzyła mnie, ale to nie przeszkadzało tak bardzo jak tamto. 
   Nie miałem siły żeby płakać. Czułem się jakbym ich zdradził, bez walki, ale co mogłem zrobić? Wtedy wszystko mogłoby się skończyć tragicznie, a to było poniżej mojego honoru, który właśnie straciłem. Chciałem się wyłączyć, albo obudzić z tego cholernego snu. Nie wiedziałem dlaczego to trafia się akurat mnie, wtedy gdy miało być już wszystko dobrze. Szorowałem ciało jak robot, nie miałem ochoty tego robić, ale łudziłem się, że jakoś to wszystko z siebie zmyje i poczuje się choć trochę lepiej. Nic z tego. Nie polepszyło się ani trochę, a było gorzej i nie wyszedłem, też wcale z wanny. Chciałem żeby ten idiota wyszedł z tamtego pokoju, chciałem być sam i chciałem, żeby już tu nigdy nie wrócił.  
   Minęło dużo czasu zanim otworzył drzwi od łazienki i zapalił światło, ja sam zdawałem sobie sprawę, że długo tu siedzę, bo woda była już zimna. Miałem nadzieję, że po tym razie da mi spokój, ale najwidoczniej nie miał jeszcze dosyć. Przygryzłem dolną wargę, aż do krwi. Zacząłem dyszeć i sapać ze złości, bo wiedziałem, że tym razem nic nie uda mu się bez walki. Ciśnienie skoczyło mi chyba do maksimum i już zacząłem szukać jakiegoś przedmiotu do obrony. Nie wytrzymam tego!
   Wziąłem podstawkę od mydła zrobioną z jakiegoś kamienia. Nie widziałem go, bo byłem ustawiony tyłem do drzwi. Już miałem odwrócić się i wycelować w jego łeb, dopóki nie zobaczyłem Aron'a. 
   - Odłóż to - powiedział stanowczym tonem, ale nie podszedł bliżej.
   - Wynoś się - wysyczałem przez zęby, jak jakiś chory psychicznie człowiek. Ręce trzęsły mi się do takiego stopnia, że upuściłem moją broń. Miałem gdzieś to, że właśnie widzi mnie siedzącego w wannie. Totalnie miałem to w nosie. 
   Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Słyszałem odgłosy kłótni i szarpaniny. Nie rozumiałem dlaczego. Nie miało to dla mnie dużego znaczenia. Najważniejsze było to, że chyba wywalił go z pokoju. 
   Po krótkiej chwili ciszy przyszedł i postawił mi na szafce jakieś ciuchy, cóż za domyślny człowiek, a jak wszedłem do pokoju, to łóżko i wszystko wokół było ogarnięte tak, że nie było widać żadnych dowodów obecności Thomasa wcześniej.
   - Zamoczyłeś bandaż, trzeba go zmienić - powiedział jak zawsze, tak jakby się nic nie stało. No tak! Dla niego się nic nie stało!
   - Wyschnie - powiedziałem znowu przez zęby i położyłem się na tej "nie skażonej" części łóżka. 
   Facet chciał chyba zignorować moje gadanie, ale ja warknąłem, że ma mnie nie dotykać, w złości powiedziałem nawet, że mam gdzieś tą stopę, chociaż na prawdę tak nie było. Aron wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami, ale po chwili wrócił z gorszą miną. Chwycił okolice skroni i wyglądało to tak jakby intensywnie myślał. Pojąłem szybko, że coś jest nie tak. Muzyka z dołu nadal grała, ciszej ale grała.
   - Co się dzieje... - spytałem przestraszonym głosem i śledziłem go wzrokiem.
   - Idą tu... - powiedział jakby sam do siebie, a ja nie zrozumiałem kto idzie i po co. Spytałem go o to, ale nie odpowiedział - Powiedz mi!
   Aron zaczął odpinać guziki swojej koszuli, a następnie ją zdjął i zaczął rozsznurowywać buty. Patrzyłem na niego z wyraźnym szokiem i nie mogłem uwierzyć. Co on do cholery chce zrobić?!
   - Rozbierz się - powiedział rozkazująco.
   Krzyknąłem, że nic nie zrobię, dopóki nie powie mi o co chodzi. Bałem się, że mnie oszukuje i że ma zamiar zrobić to samo co jego znajomy. On tylko warknął, że mam robić to co karze, bo inaczej będę tego żałować.
   Ze strachu zdjąłem szybko bluzkę. Nie wiedziałem czy dobrze robię słuchając go, ale jak na razie tylko jemu mogłem w jakiś sposób ufać. 
   - Spodnie też, i rzuć wszystko na podłogę.
   Zrobiłem jak kazał i przykryłem się kołdrą. Aron potargał swoje włosy. Nie wiem dlaczego, ale gdy to robił wpatrywałem się w niego jak zahipnotyzowany. Zgasił światło i zapalił szybko lampkę, która chwilę temu stała na szafce nocnej, a teraz ustawił ją na podłodze, że wyglądała jakby ktoś ją zrzucił. Przewrócił jeszcze fotel od biurka i na tym postanowił zakończyć.
   - Cokolwiek usłyszysz masz się nie odzywać, rozumiesz?
   Potrząsnąłem twierdząco głową. Potem zrobił coś czego w życiu bym się nie spodziewał. Podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz z pięści. Zakręciło mi się w głowie i uciekłem przed nim na drugi koniec łóżka. Lewy policzek zaczął strasznie boleć, a ja nie mogłem uwierzyć, że zrobił to właśnie on. Bałem się odezwać, nie wiedziałem dlaczego to zrobił. Do oczu zaczęły napływać mi łzy i znów zacząłem się trząść.
   Usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Znieruchomiałem, a Aron pokazał palcem, że mam być cicho. Odpiął pasek swoich spodni jak i zamek. Odczekał chwilę i otworzył drzwi, wtedy zaczął zapinać ponownie spodnie.
   Bałem się nawet ruszyć palcem, czekałem w milczeniu i słyszałem tylko swój przestraszony oddech. On z kimś rozmawiał i po chwili wypuścił do środka osobę, którą nazwałem "bossem".
   Facet wszedł do środka wyraźnie ściskając pięści. Rozejrzał się po pomieszczeniu i utkwił we mnie swój wzrok. 
   - Gdzie jest Thomas? Miał go zaprowadzić do 503 - warknął na niego pokazując palcem na dół.
   - Był tutaj - odpowiedział i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Zapalił jednego - Jak wszedłem to pieprzył właśnie młodego. Złego przenosiciela wybrałeś. Dobrze wiesz, że nie trzyma łap przy sobie.
   - Cholerny debil! A ty co?! Zabawiłeś się od razu po nim?! - ryknął mierząc Aron'a od góry do dołu - Miałem dostać od nich kupę forsy za tego szczeniaka! 
   - Wyślij ich do dziewczyn. Wątpię, żeby chcieli dostać używany sprzęt - powiedział zaciągając się dymem.
   - Teraz to już za późno! - powiedział zły, ale po chwili się długo zaśmiał. Przeniósł wzrok na mnie. Przestraszyłem się - Aron, wszystko z tobą w porządku? Zdradziłeś żonę, to do ciebie niepodobne. Rozumiem z dziewczyną, ale nie z szczeniakiem od Martinez'a, nie wiadomo gdzie to łazi. 
   - To jakiś problem? - spytał z wyraźnym spokojem. 
   - Bawcie się dalej i przy następnym spotkaniu macie nie tykać jego dupy. Pójdzie wam po premii za zabawę.
   - Koniec igraszek, jadę do domu.
   Aron zaczął się ubierać. Patrzyłem na niego zszokowanym wzrokiem. Niech on nie zostawia mnie tutaj samego z nim! Wcale nie zwracał na mnie uwagi, a ten typ podszedł do mnie i nawet nie wiem skąd wziął strzykawkę, którą miał w ręku.
   - Nie, nie rób tego - wymamrotałem panikując i chciałem się oddalić, ale chwycił mnie za ramię i wbił tam igłę. 
   - Widzę niezłą pamiątkę - zaśmiał się - Jeszcze się stawiał?
   Zacząłem robić się senny. Walka z tym była bezsensu. Spojrzałem jeszcze tylko na Aron'a i położyłem głowę na poduszce. Oczy same się zamykały. Sam szybko bym nie zasnął, może nawet wcale, więc nawet i dobrze, że tak się stało.

                                                                             ***

   Późnym wieczorem wrócił do mieszkania po parę rzeczy. Ze smutkiem w oczach patrzył na ubrania swojego brata porozrzucane w szafie. Nigdy nie umiał trzymać porządku. Szybko wyszedł za drzwi nie chcąc przedłużać tej smutnej chwili. Przekręcił klucz i schował go do kieszeni.
   Zmęczonym wzrokiem obadał korytarz. Mimo iż myślał, że ojciec trochę przesadza to i tak się bał. Założył kaptur i chwycił ciężką torbę, ledwo ją podniósł. Shin jest na dole, tyle to da radę unieść. Skierował się na schody, ale już przy drugim stopniu poczuł, że jego nogi robią się jak z waty. Czasu na jakąkolwiek reakcję było za mało, torba go przeciążyła i runął z wielkim hukiem na dół. Uderzył się przy tym w głowę, która przez chwilę nie pozwalała wykonywać mu żadnych czynności ruchowych. Czuł, że ma poobdzierane plecy i lewa noga w kostce trochę bolała. 
   - Wszystko w porządku? 
   Denis usłyszał całkiem obcy głos i zobaczył dwoje czarnych oczu patrzących wprost na niego. Nie odpowiedział nic. Mężczyzna natomiast chwycił jego głowę i podłożył pod nią jakiś ciuch.
   - Nie wstawaj jeszcze, to może być zbyt niebezpieczne.
   Pierwszą myślą jaka przeszła mu po głowie było to, że raczej nie stanie mu się nic gorszego od jego brata. Odetchnął głęboko i po chwili usłyszał przestraszony głos Shin'a, który szybko znalazł się przy nim. pytając czy wszystko w porządku.
   - Spadł ze schodów - wyjaśnił mężczyzna - Musiał się potknąć.
   - To pewnie przez tą torbę. Mówiłem, że pójdę z tobą! Boli cię coś?
   - Przestań! - wysyczał przez zęby Denis - Nic mi nie jest, tylko skórę na plecach pewnie zjechałem.
   Shin wziął Denisa na ręce i poinformował, że zniesie go do auta. Młodszy jednak nie był tym faktem szczególnie zadowolony.
   - Przestań mnie nosić! To poniżej mojej godności! 
   - Jakoś, gdy robiłeś grę aktorską przed Ilią, to nie przeszkadzało ci to - zaśmiał się Shin i wpakował go do auta. 
   Nie musiał się wracać po torbę, bo mężczyzna o ciemnych oczach postanowił trochę pomóc i wręczył go w tym. Odbierając torbę podziękował, a on odszedł.
   - Nie uderzyłeś się w głowę? - nadal pytał Shin i wsiadł do samochodu. Następnie odpalił auto i energicznie ruszył.
   - Chyba nie. Bolą mnie tylko plecy.
   - Pokaż.
   Wykonał jego prośbę i podciągnął bluzkę do góry. Na plecach tak jak podejrzewali było dosyć spore, ale nie groźne przetarcie. 
   Nie rozmawiali przez resztę drogi. Dopiero gdy dojechali do domu Jack'a, Shin powiedział, że zdezynfekuje mu tą ranę.  
   - Shin! - usłyszeli obaj z piętra głos Amnabel - Ilia przyjechała!
  - Co? - syknął Denis - Lepiej żebym jej nie widział!
   Nawet nie musiał schodzić na dół, bo dziewczyna sama pofatygowała się i pobiegła na górę, nie pytając o pozwolenie. Wparowała do pokoju z swoją godnością na twarzy, a na rękach miała Hidekiego. 
   - Wyraźnie napisałem ci żebyśmy przełożyli tą wizytę - powiedział spokojnie zakręcając wodę utlenioną. 
   Denis leżał spokojnie na brzuchu i wytrzymywał okropne swędzenie na plecach. Lepiej żeby nie powiedziała nic za dużo, bo lada chwila wybuchnie. Ilia tylko prychnęła i położyła dziecko na podłodze. Mały poraczkował do łóżka i o własnych siłach wstał przytrzymując się poręczy. Shin przed obawą o przewrócenie, przytrzymał plecy chłopca za co został obdarowany szczęśliwym uśmiechem.
   - Tylko, że ja też mam swoje życie i plany. Nie będę sobie czegoś odmawiać tylko dlatego, że tobie coś nie pasuje.
   Tuż za nią pojawił się wyższy od niej chłopak ubrany w szary dres. Typowy hip-hopowiec z bardzo krótkimi włosami i słuchawkami na szyi. Ręce w kieszeni i bujał się na boki. Shin zmierzył go od góry do dołu. Domyślił się, że zrobiła to specjalnie przyprowadzając go tutaj. Facet rzucił torbą w której pewnie były niezbędne rzeczy  dziecka, po czym również pewnym wzrokiem spojrzał na Shin'a.
   - To wszystko? - spytał Shin unosząc brew - Jeżeli tak to opuść dom.
   - Przyjadę po niego jutro wieczorem.
   Dziewczyna nie żegnając się z chłopcem po prostu wyszła, jej nowy znajomy również. Dziecko widząc, że jego matka odeszła zaczęło płakać.
   - Co to miała być za komedia? - spytał.
   Shin wziął chłopca na ręce i posadził obok Denisa. Odwracał uwagę chłopca od tęsknoty pokazywaniem obdarć.
   - Ała - poinformował Hideki pokazując palcem na plecy.
   - Wuja Denis to ciamajda.
   - Czy ona na prawdę nie rozumie, że jak odmawiasz, to nie ma go tutaj przyprowadzać?
   Shin wzdychając powiedział, że rzeczywiście powinni w tych kwestiach dochodzić do jakiegoś porozumienia, ale ona wszystko utrudnia i robi na przekór, a on nie chce się kłócić i robić awantur przy dziecku, więc woli odpuścić. A mały to jego syn i chce go widywać, chociaż przy tak ciężkich chwilach, może mu być ciężko zajmować się nim.
   - Ona o niczym nie wie - dodał - Lepiej żeby tak zostało, nie potrzebne jej to do informacji.
   - To pewnie jej nowy chłopak. Pewnie wie więcej o tobie, niż ty sam - mrużąc oczy spojrzał na reakcję Shin'a. 
   - Nie mogę jej zabronić spotykania się z innymi. To niedorzeczne.
   - Jednak masz prawo wiedzieć, kto to jest, skoro ma zajmować się również dzieciakiem. Przecież dziś nie dowiedział się, że ona ma dziecko.
   - Nie wiadomo nawet czy to jej chłopak! Będę się martwić, gdy się tego dowiem. Teraz mam dosyć siwych włosów!
   - Byle żeby nie mówił na niego "Tata"
   - Nie ma mowy! - krzyknął podenerwowany, aż wstał - Nie pozwolę na to!
   - Wezmę małego na dół, dobrze Shin? - spytała jego matka uprzednio pukając do drzwi.
   - Nie! Sam się nim zajmę!
   Wykąpanie małego dziecka przyszło mu z wielkim trudem, ale nie poddawał się. Mimo wszystko trochę się bał, że zrobi mu krzywdę, więc nadzór trzymała jego matka, która była wręcz dumna, gdy wszystko zakończyło się sukcesem. Była szczęśliwa, że jej syn przejął tą odpowiedzialność za Hidekiego, pomimo iż chciała żeby wszystko inaczej się ułożyło. Wspominała również, że mały jest do niego podobny, a te podobieństwo najwyraźniej widziała tylko ona. 
   Amnabel pożyczyła łóżeczko małej przyszywanej siostry Shin'a dla Hidekiego. Powiedziała, że to dla bezpieczeństwa i lepiej żeby nie spał z chłopcem razem. Bała się, że nieświadomie przydusi go. Z mężczyznami to nigdy nie wiadomo. 
   Mały właśnie gaworzył szczęśliwy w różowym łóżeczku. Kolor wcale mu nie przeszkadzał, a wręcz nowe miejsce sprawiło, że był podekscytowany i pełny energii. Denis wszedł wykąpany do pokoju. Miał spać dzisiaj na dole w gościnnym, ale jak zwykle zrobił po swojemu, chociaż obiecywali sobie, że będą ze wszystkim ostrożni.
   Shin śledził go wzrokiem, a on spojrzał przez okno ze smutną miną. Wiedział o czym myślał, to spojrzenie było głębokie i nieobecne, takie które pochłaniało wszystko byle żeby przejść do ukochanej osoby. Denis chciał wiedzieć co teraz robi, a przez myśl nawet nie mogło mu przejść, że on może nie żyć.
   - Nie rozmyślaj - szepnął łagodnie Shin.
   - On jeszcze żyje? - spytał cicho dotykając szyby, na której przez oddech powstała para. 
   - Masz natychmiast iść spać! - podniósł ton, niemal strasząc małego.
   Wykonał jego polecenie i położył się obok niego na wznak. Zmarszczył czoło i takim samym spojrzeniem patrzył na sufit, a potem przeniósł je na Shin'a.
   - Nie czuję już strachu - szepnął nieco przejęty - Nie boję się tak jak wtedy Shin. Boję się, że może to coś oznaczać. Jestem nadzwyczaj spokojny i cierpliwy, a powinienem płakać i krzyczeć.
   - Jesteś już zmęczony tym, jak my wszyscy - szepnął odgarniając mu włos z czoła - Nie możesz myśleć, że twój gniew oznaczał jego walkę czy ból, a spokój śmierć. To niedorzeczne, więc nie snuj własnych domyśleń. Nie możecie wiedzieć co się z wami dzieje w obecnej chwili.
   Tak bardzo przypominał mu jego, gdy marszczył brwi, nawet w ten sam sposób przygryzał wargę. Gdyby zapuścił nieco włosy i pofarbował na rudy to byłby identyczny jak Taemin. Ale nie może o tym myśleć! Denis nie zastąpi mu jego, niby tacy sami z wyglądu, ale to dwie inne osoby.
   - Nie martw się - dodał po chwili i wyciągnął ku niemu rękę. Młodszy bez sprzeciwu przytulił się do niego. Ich relacje całkowicie zmieniły się przez obecną sytuację - Na pewno żyje, nie wierzę w to, że mogło się stać najgorsze. Nie mają ku temu podstaw.

                                                                             ***

   - Obudź się! 
   Poczułem jak ktoś klepie mnie po policzkach. Otworzyłem oczy i podskoczyłem ze strachu. W pomieszczeniu było już jasno, aż raziło. Nachylał się nad mną Aron. Poczułem, że moje ciało jest całe mokre, a głowa to myślałem, że zaraz mi wybuchnie. Czułem się tak okropnie, że nawet nie zwróciłem szybko uwagi, iż jestem w samych gaciach, a kołdrę odrzuciło gdzieś daleko. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, on wziął termometr i wsadził mi do buzi. Nawet nie drgnąłem.
   - Majaczyłeś przez sen - wyjaśnił - Zajrzałem do ciebie rano i miałeś 39 stopni. Teraz zacząłeś się rzucać.
   Tak. To było bardzo możliwe, że mogę mieć gorączkę, bo tak się dokładnie czuję. Aron wziął termometr i powiedział, że wzrosło o całe pół. Byłem wrakiem. 
   - Chce mi się pić - po tych słowach podał mi butelkę wody i jakąś tabletkę wyjaśniając, że to na grypę.
   Dopiero po chwili przypominały mi się wydarzenia z wczorajszego dnia. Po ciele przeszły mi dreszcze i ciężko przełknąłem ślinę. 
   - To nie jest twój pokój? - spytałem cicho marszcząc czoło - Każdy tutaj może wejść?
   - Skąd pomysł, że to mój pokój? Po prostu częściej jestem na tym piętrze. Niżej mam biuro - powiedział siadając na obrotowym krześle.
   - Co za różnica, czy jesteś częściej tu niż tam... 
   - Taka, że pewnie miałbyś amputowaną stopę, albo nogę.
   Nie rozumiałem dlaczego mi pomaga? Czy to ludzkie współczucie i ma po prostu miękkie serce, czy kryje się za tym coś innego.
   - Dlaczego tak bardzo różnisz się od nich? - spytałem niepewnie - Wyrzuciłeś Thomasa z pokoju i tamten... Nie pamiętam...
   Wczorajsze wydarzenia widziałem jak przez mgłę. Próbowałem sobie coś przypomnieć, ale słabo mi to wychodziło, a pewnie to była wina tej strzykawki.
   - Mieliśmy wczoraj spotkanie biznesowe...
   - To dlatego grała muzyka... - przerwałem mu, ale szybko się zamknąłem.
   - Chciał na tobie zarobić, a żeby do niczego nie doszło Thomas cię przeleciał, a ja odegrałem podobną scenę.
   - Czemu to zrobiłeś? 
   Byłem mu wdzięczny za kłamstwo, ale nadal nie rozumiałem jego intencji. Zakryłem nos kołdrą, którą mi wcześniej rzucił i czekałem na wyjaśnienia.
   - Chciałbyś, żeby dwóch staruchów pieprzyło cię na zmianę, przez całą noc? - spytał poważnie patrząc mi w oczy.
   - Następnym razem też masz zamiar wybawić mnie z tej sytuacji? Bo wydaje mi się, że do tego czasu mnie nie wypuścicie.
   Aron wzruszył ramionami i odpalił papierosa. Pasował do jego całej postury i postawy zachowania.
   - Chcę do domu - szepnąłem sam do siebie i dotknąłem gorącego czoła - To co robicie jest nieludzkie i boli mnie palec.
   - Chyba resztki palca - zaśmiał się - Zmieniłem ci opatrunek jak spałeś.
   - Nie chcę żeby każdy tu wchodził. Nie chcę płacić za coś, co mój stary robi źle!
   - To nie moja działka.

                                                                           ***

   Pół dnia przespałem, ale gdy nadszedł wieczór wydawało mi się, że gorączka się nasiliła. Było mi strasznie gorąco i wcześniej wziąłem jeszcze chłodniejszą kąpiel. Nie wiem czy tym czasami nie pogorszyłem swojego stanu, ale teraz było już na to za późno. Chciałem zachować trzeźwe myślenie, ale myśli przesyłały mi natłok dziwnych i niepotrzebnych rzeczy. Były to pierdoły, najbardziej z dzieciństwa i miałem wrażenie, że mam to wszystko tuż przed oczami. 
   Słyszałem, że ktoś wszedł do pokoju, ale zanim zdobyłem siłę by odwrócić ciało, to ktoś założył mi opaskę na oczy i cały widok na świat zniknął. Została tylko czerń.
   - Aron? - spytałem niepewnie i chciałem zdjąć opaskę, ale on pociągnął mnie za bluzkę do siadu. Poczułem się jeszcze gorzej. Nic nie odpowiedział, więc znów powtórzyłem jego imię
   Chwycił moje ręce i mocno wykręcił do tyłu i ciasno związał jakimś sznurem. Przestraszyłem się. 
   - Wstawaj! 
   Nie rozpoznałem jego głosu. Na pewno to nie był Aron. Już chciałem zrobić to co mówił, ale najwidoczniej dla niego było to za wolno, więc mi pomógł. Zaczął mnie wyprowadzać z pokoju i jak tylko zrobiłem pierwszy krok o mało nie upadłem na podłogę. 
   - Moja noga! Nie mogę szybko iść... - jęknąłem, a do oczu napłynęły mi łzy. Strasznie bolało.
   Nie wydawał się zainteresowany moim bólem i nie zwolnił kroku. Kulejąc próbowałem za nim nadążyć, cały czas trzymał mnie za ramię i popędzał. 
   - Schody.
   Poinformował bez uczuć. Z tym poszło już o wiele gorzej, bo aż miałem wrażenie, że tracę czucie w stopie. Kilka razy runąłbym na dół jak lalka, ale on na szczęście mnie przytrzymał, chociaż miałem wrażenie, że za którymś razem będzie miał świetną satysfakcję jak spadnę.
   Mój niepokój wzrósł, gdy poczułem, że ciepły dywan, który znajdował się na każdym schodku zniknął, a zamiast niego pojawił się zimny kamień. Pot zaczął spływać mi z czoła. Domyśliłem się, że idziemy na minusowe piętro, czyli jakaś pewnie piwnica. Miałem bose stopy, więc czułem każdy centymetr nieposprzątanej i zimnej powierzchni. Miałem wrażenie, że ta droga trwała wieki, gdy w końcu powiedział, że mam schylić głowę. Zacisnąłem zęby i nie wykonałem polecenia, więc zmusił mnie do tego i wepchnął do jakiegoś pomieszczenia. Chciałem się wyprostować, ale nie mogłem, bo sufit był bardzo niski. Boże! Zbyt niski! 
   - Gdzie jestem?! - spytałem, ale zaraz potem usłyszałem trzask drzwi. Zamknął mnie tu! - Nie zostawiaj mnie tutaj!
   Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że płaczę już od dłuższego czasu. Zacząłem dyszeć z przerażenia, było mi strasznie gorąco, a stopy miałem tak zimne, że ledwo je czułem. Zrobiłem mały krok do przodu i zderzyłem się z ścianą, z każdej strony była taka sama odpowiedź. Znajdowałem się w pomieszczeniu metr na metr z bardzo niskim sufitem. Tylko z lewej strony poczułem szelest jakiś worków, ale natychmiast się odsunąłem bojąc się, że znajdę tam coś okropnego. Te metalowe drzwi mnie przerażały. Usiadłem na podłodze i postanowiłem czekać. Nie mogli mnie tutaj przecież zostawić żebym umarł!
   A co jeśli mogliby...
   Słyszałem oddalające się kroki tego faceta. Próbowałem uwolnić ręce, ale nic z tego, opaski też nie mogłem zdjąć, była bardzo ciasno zawiązana.
   - Halo? - spytałem niepewnie, ale dosyć głośno - Jest tutaj ktoś?
   Wiem, że na pewno raz zasnąłem, a może z dwa razy? Co jakiś czas pytałem z nadzieją, czy ktoś tutaj jest, ale odkąd tamten poszedł to nie słyszałem niczego prócz własnych ruchów. Z każdym kolejnym pytaniem mój strach wzrastał coraz bardziej, a czoło paliło. Całą koszulkę miałem mokrą od potu i po ciele przechodziły zimne dreszcze.  Mój stan wcale się nie poprawiał, a obecna sytuacja wręcz prosiła o pogorszenie.
   - Halo? Jest tutaj ktoś...?
   Odpowiadała mi tylko cisza.

                                                                            ***

   Zwykle zakupy. Ostatnio miał ochotę tylko na płatki czekoladowe z mlekiem. Nic innego nie chciało mu przejść przez gardło, ale Shin oczywiście nie zabrał mleka, więc się po nie cofnął. Przechodząc alejkami, zabrał jeszcze parę innych rzeczy, chociaż i tak wiedział, że ich nie tknie. 
   Gdy chodził, bez przerwy patrzył na swoje stopy. Był przewrażliwiony, i miał wrażenie, że od wypadku zaczął krzywo chodzić, więc nieustannie się pilnował. Lekarz twierdził, że może już spokojnie biegać, ale on bał się, że na naruszy jakiś stan swoich nóg i będą znów czekać go kule. Nie spieszył się i był cierpliwy. 
   Stał jeszcze chwilę przy książkach edukacyjnych dla dzieci. Lubił oglądać kolorowe strony i przyjemne dla oka rysunki. Wtedy ich spojrzenia się spotkały. Nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, a on nie ruszył się z przeciwnej alejki, więc znów na niego spojrzał. Szeptał coś do łysego faceta obok, ale nie spuścił wzroku. Przeraził się, ale próbował się uspokoić. Przecież jest w sklepie, nie może myśleć, że każdy kto się gapi jest jego wrogiem. Postanowił nie przedłużać i po odłożeniu książki poszedł do kasy.  
   Kolejka. Postawił kilka produktów przy kasie i chciał odłożyć koszyk na sam koniec. Tam stali ci dwaj, ale Denis wcale na nich nie spojrzał. Kątem oka dostrzegł tatuaż z prawej strony szyi i z szoku otworzył buzię. Serce zaczęło mu szybciej bić. Kształt trójkąta - powtarzał chaotycznie w myślach. Wcześniej zapamiętał, krótką brodę i pamiętał, że jego brat powiedział ojcu, że chcieli blondyna. 

1 komentarz:

  1. Witam,
    świetnie, Aarona w jakiś sposób to lubię, nie wydaje się taki jak inni, ale i też nie chce pomóc mu uciec, czy ktoś chodzi z ochrony za Dennisem, czy tak sobie sam poszedł do sklepu? jakoś chodziło o śledzenie Teamina to Jacek jakoś wiedział wszystko, przynajmniej teraz wie, że to są ci sami o których mówił Teamin...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń