poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział XXVI

Rozdział 26

  Nadal czułem zmęczenie, ale mimo to otworzyłem oczy. Momentalnie dotarło do mnie, że nie jestem w swoim pokoju. Próbowałem poskładać fakty i gdy przypomniałem sobie całe zdarzenie ogarnęła mnie panika. Jedyne słowo jakie miałem w głowie to ucieczka. Wstałem z kanapy na której leżałem i strasznie zakręciło mi się w głowie. Prawie upadłem. Ręką chwyciłem głowę i ponownie rozglądałem się po pomieszczeniu. Kanapa, stolik, jakieś krzesła, niby nic takiego, ale ta kamera na górze w rogu pokoju...
   Przytrzymałem się ściany i podszedłem do drzwi. Tak jak się spodziewałem, były zamknięte. To pomieszczenie nie posiadało okna. Totalnie nie wiedziałem gdzie się znajduje. Nie miałem przy sobie nic. Torba została na miejscu całego zdarzenia. 
   Próbowałem sobie wmówić, że na pewno na to wszystko jest jakieś logiczne wytłumaczenie. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić i w dodatku głowa mi pękała. Nie rozumiałem dlaczego to spotyka akurat mnie, wtedy gdy wszystko miało się układać...
   Boże Shin co się dzieje? Zróbcie coś! Ja nie wiem co robić, boję się! 
  Przez te myśli się tylko popłakałem i zacząłem wycierać rękawem łzy. Usiadłem na łóżku i wyłem jak kojot. Nawet nie zwróciłem uwagi, że zapadłem ponownie w sen.
  Usłyszałem szepty. Natychmiast otworzyłem oczy i zobaczyłem dwójkę facetów. Tego kierowcę z samochodu i kogoś zupełnie innego. Nie wiedziałem ile już tutaj jestem. Czy minęło kilka godzin, czy może minął już dzień? Czułem się ociężały i domyślałem się, że ich zasługa. Chciałem się kłócić, krzyczeć, uciec, ale nie miałem siły, żeby wstać. 
   - Kim jesteście? - powiedziałem niepewnie, ale z widoczną złością.
   Spojrzeli na mnie i nic nie odpowiedzieli. Tak jakby mnie wcale tutaj nie było. To mnie jeszcze bardziej dobiło.
   - Chcę wiedzieć dlaczego tutaj jestem?! Bez powodu się nie porywa!
   Ponownie mnie zignorowali. Zacząłem krzyczeć i przeklinać ich na wszystkie sposoby. Byłem tak zbulwersowany, że w obecnym stanie dużo mnie to kosztowało. 
   Dopiero teraz mnie dostrzegli. Kierowca wyjął z kieszeni kurtki strzykawkę z jakimś płynem i bez wahania podszedł do mnie. Odsunąłem się w najdalszy kąt kanapy. Bałem się, że znów mi to wstrzyknie i będę spał nie wiadomo ile, bądź co gorsza wcale się nie obudzę. Pomimo moich prób uwolnienia się i krzyków, on i tak wziął moją rękę, bez problemu i bez uczuć wbił igłę.

                                                                          ***

   Ponownie otworzyłem oczy. Byłem sam w tym samym pokoju. Pocieszające było to, że w ogóle się obudziłem. Od razu w oczy rzucił mi się stolik, na którym było postawione jakieś danie i butelka wody. Wziąłem tylko picie. Intuicja podpowiadała mi, że chociaż tutaj niczego raczej mi nie dosypali. Jedzenia nawet nie tknąłem. 
   Czułem się okropnie. Nie wiedziałem co mam robić. Chciałbym, żeby mnie jakoś uwolnili, albo żebym jakoś uciekł. Shin i Denis na pewno się martwią, a tak bardzo nie chciałem już im sprawiać kłopotów. Zacząłem płakać. To wszystko było nie realne i niesprawiedliwe. Nigdy w życiu nie podejrzewałbym, że spotka mnie coś takiego. Siedziałem bezczynnie i byłem bezsilny. Nawet nie wstałem z kanapy. Czułem, że jestem czymś nafaszerowany.
   Nie wiem ile minęło czasu zanim drzwi się otworzyły. Nawet nie spojrzałem na nie. Spałem tyle czasu, a czuję się jakbym na nogach był dwa dni. Nie chciałem znów krzyczeć i się rzucać, bo mógłbym dostać powtórkę z rozrywki. 
   - Mówiłem, że mieliście wziąść tego drugiego! 
   Kątem oka spojrzałem na osobę, która wypowiadała te słowa. Mężczyzna w garniturze, jakaś wyższa liga. Wysoki z lekkim zarostem i niezbyt przyjemnym wzrokiem. Wydaje mi się, że na oko to miał około czterdziestki. Patrzył na mnie tak jakby miał mnie zaraz zabić. Miałem wrażenie, że siedzę przed jakimś bosem i muszę się mu ukłonić.
   - Drugiego? - spytał kierowca.
   - Blondyna, nie rudego! - zaczął przechadzać się po pokoju i zapalił papierosa - Niech już tak będzie - powiedział z epickim spokojem, który mnie przeraził.
   Czyżby chodziło im o Denisa? Boże, on by tego nie wytrzymał. Zacząłem się w duchu cieszyć, że jeżeli moje myśli się nie mylą, to jednak dobrze, że tak się stało. Nagle zadzwonił komuś telefon, bos wyszedł na zewnątrz, a tamten udał się za nim niczym wierny pies.
   Ponownie zostałem sam. Nagle mnie olśniło, gdy na stoliku zobaczyłem pozostawiony telefon. Nie wiem ile ich mieli i kogo był, ale niemal rzuciłem się na niego. Nie miał żadnego hasła blokady. W oczy rzuciła mi się data. Była dwudziesta godzina i byłem już tutaj dwa dni. Wybrałem swój numer. Shin na pewno zabrał moje rzeczy, które zostały na miejscu zdarzenia, a jego numeru, ani ojca nie pamiętałem.
   To były najgorsze chwile mojego życia. W słuchawce słyszałem sygnał połączenia. Wpatrywałem się w drzwi. Bałem się, że lada chwila wrócą i się zorientują. Przypomniałem sobie o kamerze, więc szybko obróciłem się tak, żeby nie było widać telefonu przy moim uchu.
   - Martinez słucham? - usłyszałem w słuchawce i się rozpłakałem. Z rozpaczy nie mogłem wydusić z siebie słowa - Taemin to ty?! Gdzie jesteś?!
   - Nie wiem - powiedziałem ledwo słyszalnym szeptem - Tutaj nie ma okien. Boję się, zrób coś! Chcę do domu! Zostawili telefon, może być źle jak się zorientują!
   - Uspokuj się i słuchaj mnie uważnie. Musisz mi powiedzieć wszystko. Gdzie jechałeś i z kim? Jak oni wyglądali? - spytał poważnie i czekał.
   - Nie widziałem gdzie. W samochodzie zasłonili mi oczy i dali jakiś środek nasenny. Jestem zmęczony, co chwilę mnie czymś faszerują - wyjąkałem, a z oczu płynęły mi łzy.
   - Jak wyglądali? - spytał ponownie, bo zapomniałem o tym.
   Powiedziałem mu, że kierowca miał lekką bródkę i specyficzny tatuaż na szyi w kształcie trójkąta. Natomiast drugi, który siedział z tyłu nie miał w sobie nic nadzwyczajnego, oprócz tego, że był łysy.
   - Spróbujemy namierzyć ten numer, ale do tego potrzeba czasu. Może nie zorientują się, że zostawili telefon akurat u ciebie, więc jak zakończymy rozmowę schowasz ten telefon gdzieś. Musisz wyłączyć dźwięki i wibracje, ale telefon musi być włączony. Rozumiesz?
   - Tato, tutaj jest kamera! - pisnąłem zakrywając usta - Ten łysy trzymał pistolet przy mojej głowie! 
   - Uspokój się panika ci nic nie da! 
   - Uważaj na Denisa! Oni mieli zabrać jego, ale się pomylili i wzięli mnie! Chroń go! 
   - Załatwię to - odparł zdecydowanie - Wiem, że się boisz, ale musimy zakończyć już, żebyś mógł schować ten telefon, dobrze?
   Tak bardzo nie chciałem kończyć, ale wiedziałem, że muszę zrobić to co mi karze zanim się zorientują, że brakuje komórki. Przełknąłem ślinę i się zgodziłem.
   - Uważaj na siebie i nie stawaj im oporu. Szukamy cię i wszyscy się martwimy. Do zobaczenia.
   Słowa do zobaczenia chyba najbardziej mnie zabolały, bo nie wiedziałem czy jeszcze kiedyś ich zobaczę. Nie mogłem o tym myśleć, ale nie dawało mi to spokoju.
   Zakończyliśmy rozmowę. Stałem tyłem do kamery i wyłączyłem funkcje dźwiękowe i wibracje w telefonie. Chciałem go przeszukać całego, ale to mogło być teraz strasznie ryzykowne. Dygotałem na całym ciele, ale podszedłem do kanapy i usiadłem na niej. Udawałem, że niby przytulam poduszkę, a drugą ręką wkładałem telefon głęboko w jakąś szczelinę. Wykonałem to i położyłem się. Modliłem się, żeby nikt nic nie zauważył. Jedynie kamera mogła mnie wydać, bo tylko tam widać było, że biorę telefon w dłonie. Mogłem tylko mieć nadzieję, że akurat nikt mnie nie oglądał, albo ktoś to przeoczył. 
   Chciałem do domu.
   Po pół godzinie ktoś do mnie zajrzał. Był to ten kierowca, a ja już zacząłem w duchu panikować, chociaż starałem się, żeby nie było po mnie nic widać. 
   Spojrzałem na niego udawanym zmęczonym wzrokiem. Dopiero teraz zauważyłem, że trzyma w dłoni strzykawkę. 
                                                                        ***

   Gdy się obudziłem byłem już w zupełnie innym miejscu. Przenieśli mnie? To ten sam budynek, czy inny? Nerwowo zacząłem się rozglądać. To pomieszczenie też nie miało w sobie nic szczególnego. Szare ściany, łóżko w kącie na którym spałem. Stolik na środku i jeden mały fotel, z boku szafa w której wisiały pewnie tylko same wieszaki. Nic więcej, pokój był mały i znów bez okna. Mogłem mieć tylko nadzieję, że jestem w tym samym budynku, bo jeżeli nie, to ojciec mnie tak szybko nie znajdzie! 
   Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i zmarszczyłem czoło. 
-    Kim jesteś? - spytałem przecierając zaspane oczy i marszczyłem brwi. 
   Facet spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, którego się wystraszyłem. Podszedł do łóżka i usiadł na nim, a ja oddaliłem się w najdalszy kąt.
   - Do rzeczy - mówiłem dalej pewnym głosem. Nie chciałem mu pokazać, że nie boję.
   - Do rzeczy? - powtórzył śmiejąc się ironicznie - Widzę, że śpieszy ci się do nocnych igraszek.
   Zamurowało mnie. To ostatnia rzecz jaką mógłbym się spodziewać. To nie może dziać się na prawdę. Próbowałem zachować zimną krew.
   - Chyba pomyliłeś pokoje - odparłem. 
   - Na pewno nie, Taemin.
   Czułem jak moja panika wzrasta. Ta cała sprawa zaczynała być okropnie dziwna. Nie, ona była dziwna od samego początku, a teraz to wszystko robiło się chore. Wpatrywałem tępo się w tego typa. Nie mogłem na niego patrzeć, ale musiałem być twardy.
   - Przyjdziesz sam, czy mam cię zmuszać? - odezwał się ponownie i poklepał swoje kolana. 
   - Nie żartuj sobie ze mnie - zaśmiałem się - Najpierw by mnie znowu naćpali.
   - Nie chciałem, żebyś był na haju.
   - Wyjdź z tego pokoju.
   Chciałem wstać łóżka, ale ono stało obok ściany, więc miałby idealny dostęp, aby mi to uniemożliwić. Musiałem zostać tam gdzie jestem. Drzwi od pokoju i tak na pewno były zamknięte. Na krzyki jeszcze za wcześnie, chociaż nie sądzę żeby one coś zadziałały. 
   - Nie karz na siebie czekać kochanie... - powiedział jakimś uwodzicielskim głosem - Zobaczysz, będzie nam oboje dobrze.
   - Nie gadaj do mnie kochanie - syknąłem przez żeby, a oczy to mi wręcz płonęły ze złości. 
   Wstał i zdjął z siebie górną odzież. To było okropne, on również. Ten facet zbliżał się pewnie do pięćdziesiątych urodzin. Zachciało mi się wymiotować, gdy tylko mój umysł podrzucił widok scen jakie mogłyby się tutaj rozegrać. Przez osłabienie miałem słabą koncentrację, więc nawet nie zauważyłem kiedy złapał mnie za kostki i pociągnął ku sobie. Wrzasnąłem tak, że poczułem, że zabrało mi to dużo energii. 
   - Zostaw mnie! - krzyczałem i zacząłem się z nim szarpać. Miał strasznie mocny uścisk i nie mogłem uwolnić swoich nóg, aż w końcu mi je rozwarł i uwiesił się prosto nad mną. Teraz byłem pewny, że jestem na przegranej pozycji i chciało mi się płakać z bezsilności. 
   Czułem jego okropny zapach i prawie odleciałem. Ugryzłem go mocno w ramię jak poczułem, że liże moją szyję. Nawet nie pisnął! Szarpnął mnie za włosy i odchylił głowę do tyłu kontynuując wszystko. 
   Zacząłem jeszcze głośniej wrzeszczeć i płakać. Biłem go po omacku pięściami i drapałem, a on wyglądał na takiego, co mu to odpowiada! Szybkim i zwinnym ruchem ściągnął ze mnie bluzkę i zaczął boleśnie ściskać moje sutki. Czułem, że moje ciało nie ma już siły na dalszą walkę z jego osobą. Płacząc zacząłem się poddawać i strasznie się bałem. Jak to wszystko miało niby wyglądać? W taki sposób mam tutaj być traktowany cały czas? Nawet nie chciałem o tym myśleć! Trzęsłem ze strachu i nie potrafiłem nad tym zapanować.  
   Nagle moją uwagę przykuła szklana butelka od wody mineralnej, co prawda nie była wielkości jak wtedy tamtej od piwa, ale... Wystarczy jeden silny ruch... Była zbyt za daleko, leżałem niemal po jej drugiej stronie. Przełknąłem ślinę i postanowiłem, że poudaje współpracę, że niby mu uległem. Mimo tak wielkiego obrzydzenia muszę to zrobić!
   Spróbowałem się rozluźnić, żeby całe napięcie z mojego ciała zeszło. Przymknąłem delikatnie powieki i zacząłem wydawać jakieś ciche i spokojne wytchnienia. Nie mogę robić wszystkiego za szybko, żeby się nie zorientował! Przycisnąłem jego biodra do swoich, ale tylko na chwilę, a on zaczął śmiać się prosto do mojego ucha. Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na niego.
   - Wojownik, ale jednak lubi ulegać - śmiał się dalej, a ja zmarszczyłem czoło i zrobiłem minę obrażonego chłopca - Lubisz to? - spytał wkładając dłoń prosto do moich spodni i zaczął ściskać moje pośladki. Instynktownie podskoczyłem i wydałem do jego ucha taki jęk, że po prostu nikt nie domyśliłby się, że jest udawany. 
   Muszę zdobyć jego zaufanie, by dostać się razem z nim bliżej tamtej szafki. Byle żeby ta jego gra wstępna trwała jak najdłuższej, bo nie mam zamiaru nago mu się pokazywać, ale jednak przestraszyłem się, gdy zaczął rozszerzać moje pośladki. Musiałem przejąć tą grę do cholery! Zesztywniałem i zrobiłem znów złą minę.
   - Co? - spytał zdziwiony, a ja miałem ochotę mu dać w ryj. Nie odpowiedziałem tylko nadal pokazywałem obrazę. Zaprzestał swoich działań i podniósł się do siadu wraz ze mną. Siedziałem na jego kolanach przodem do niego. Łykał haczyk jak indor - Co chciałbyś robić?
   Zacząłem się do niego łasić i drapałem delikatnie jego tors paznokciami. Nasze spojrzenia przez chwilę się spotkały, udałem szybkie zawstydzenie i wtuliłem się bardziej do niego. Zaraz zwymiotuje, bo znów zaczął bawić się moimi spodniami. Przyłożyłem mu palec wskazujący do ust niczym jakiś kochanek z filmu i wstałem kręcąc przy tym biodrami. Boże myślałem, że dostanie zaraz orgazmu od samego widoku! Nie zareagował. Pozwolił mi przejść bliżej szafki. Tam uklęknąłem w rozkroku i odrzuciłem włosy do tyłu. Ponownie położyłem się na łóżku, a on cierpliwie tam czekał i pewnie patrzył, bo cóż innego miał robić. Rozszerzyłem nogi i odpiąłem rozporek. Pod materiałami zacząłem bawić się swoim penisem. 
   Trwało to dłuższą chwilę, aż przyczłapał się ponownie i zamiast sufitu zobaczyłem jego okropną twarz. Wyciągnąłem dłoń ze spodni i obie ręce położyłem nad głową. Przeciągnąłem się i zostałem w takiej pozycji. Miało to pokazać, że czekam na jego ruch.
   - Jesteś taki piękny - szepnął wpijając się w moja szyję. Z zadowoleniem zaczął zjeżdżać coraz niżej. To był ten czas i właściwy moment. Lepszego nie mogłem sobie wymarzyć, a czekać nie mogłem. Ta okazja może się już wcale nie powtórzyć! 
   Szybko chwyciłem butelkę za jej szyjkę i z całej siły uderzyłem go w głowę. 
   Szkło zbiło się. Woda zaczęła mieszać się z jego krwią. Uderzyłem go jeszcze nogą z całej siły i to był chyba błąd, bo coś mi się w niej przestawiło. Na szczęście się nie ruszał, chyba zemdlał. Boże! Mam nadzieję, że go nie zabiłem! 
   Panicznie bałem się sprawdzić jego puls i tego nie zrobiłem. Pierwszą czynnością było założenie bluzki. Nie wiedziałem ile mam czasu i czy zdołam cokolwiek zrobić. Kuśtykając podszedłem do drzwi - zamknięte. Przecież musiał jakoś się tutaj dostać! Przełknąłem ślinę i podszedłem ponownie do niego z zamiarem przeszukania kieszeni. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a przed oczami miałem ciemne plamy. Osłabienie organizmu robiło swoje, byle żebym teraz ja nie odpłynął! W końcu znalazłem jeden kluczyk nie przy nim, a w kurtce, a on pasował idealnie. Otworzyłem drzwi najciszej jak się dało i wyjrzałem poza teren pokoju. Długi korytarz z ilością porozstawianych drzwi niczym w jakimś hotelu, co najważniejsze nikogo nie było. Teraz dopiero zacząłem się bać, bo mogłaby to być moja szansa na ucieczkę, ale słabo w to wierzyłem, bo pewnie byłem na jakimś piętrze, a parter znając życie roi się od tych dziwnych ludzi. Mimo wszystko nie miałem w chwili obecnej żadnego wyjścia i musiałem próbować. Noga wcale nie chciała ze mną współpracować i bolała niemiłosiernie, gdy szedłem w kierunku schodów. Po chwili usłyszałem trzask drzwi i ciśnienie to skoczyło mi chyba do maksimum.
   - Ty dziwko! 
   Przeraźliwy i groźny ryk. Teraz to byłem pewny, że przeżył i w tempie błyskawicznym się pozbierał. Tak długo trwały moje decyzje, czy ten facet to jakaś skała? Nie musiałem się nawet odwracać. Pomimo bólu zacząłem biegiem schodzić po schodach, które wydawało się, że nie mają końca. W końcu musiałem odpuścić i zatrzymać się na jakimś piętrze, bo przecież typek mnie gonił i na pewno był szybszy ode mnie. Zacząłem się okropnie bać, bo wszystkie pierwsze drzwi na tym piętrze były pozamykane, więc reszty nawet nie sprawdzałem i pobiegłem na drugi koniec korytarza do drugich schodów. 
   Słyszałem jego wyzwiska i ciężkie kroki. Z sekundy na sekundę był coraz bliżej, a ja nie zrobiłem żadnych postępów. Jeżeli mnie dopadnie... To może nawet zabije! Kto wie kim oni są!?
   Piętro niżej już bez nadziei szarpnąłem za kolejną klamkę, a ona ustąpiła. Zdziwiłem się, ale bez namysłu wparowałem do środka. Oczywiście nie byłem sam. Średniego wieku mężczyzna z czarnymi jak smoła włosami patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem. Siedział za biurkiem i natychmiast odłożył telefon, który trzymał przy uchu. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i podbiegłem chowając się za jego wielkie biurko.
   - Nie karz mi tam wracać! - wybełkotałem przez łzy, nawet nie wiem czy coś zrozumiał - Wszystko tylko nie to!
   Nic nie odpowiedział, a ja siedziałem skulony w kącie przy ścianie, obok biurka. Nie wiedziałem czy dobrze zrobiłem, ale ucieczka przed tym typem okazałaby się klęską.
   - Proszę zrób coś - szepnąłem zaciskając oczy i zakryłem usta dłonią, gdy usłyszałem otwierające się drzwi. Nie chciałem żeby mnie usłyszał, a ze stresu strasznie dyszałem.
   - Gdzie on jest?! - usłyszałem ponownie jego przeraźliwy ryk.
   - Co ci się stało w głowę? - usłyszałem spokojny ton głosu faceta siedzącego za biurkiem. Tuż obok niego w kącie siedziałem schowany ja.
   - Ta suka uderzyła mnie butelką w łeb! - krzyczał - Niech go ino dorwę to kości połamie!
   - Uspokój się - powiedział opanowany typ i oparł łokcie o blat - Co się stało?
   - Uspokój się?! Jak mam być spokojny!
   Wrzasnął i uderzył pięścią o blat, że niemal podskoczyłem. Bałem się, że mnie zauważy!
   - Idź na skargę do szefostwa - rzekł od niechcenia i zaczął przeglądać jakąś teczkę - Chyba, że zrobiłeś coś bez ich wiedzy - dodał po chwili.
   - Nie ważne Aron.
   Usłyszałem ciężkie oddalające się kroki i trzask drzwi. Wyszedł, ale nadal nie mogłem odetchnąć, nie wiedziałem z jakim typem przebywam teraz w pokoju. Bałem się na niego spojrzeć, a czułem że wzrok uwiesił właśnie na mnie.
   - Co tu robisz? - spytał, a ja gniewnie odpowiedziałem mu, że może on mi to powie - Ah, to ty, nowy.
   - Co to za miejsce? - spytałem i wcale nie oczekiwałem, że mi na to odpowie. On chwycił za telefon stacjonarny, wystukał trzy cyfry i czekał.
   - Niech któryś do mnie przyjdzie, bo mam małą zgubę - powiedział do telefonu i spojrzał na mnie. 
   Zacząłem znowu wyć, bo przez chwilę łudziłem się, że mnie w jakiś cudowny sposób uratuje. 
   - Doigracie się! Mój ojciec was w końcu znajdzie! - krzyczałem w złości nie panując nad sobą i nagle ktoś wparował tutaj. 
   Spodziewałem się faceta, który miał wynieść mnie z tego pokoju, a nie tego gwałciciela! Zaraz dostanę zawału!
   - Aron ty bohaterze! Nie spodziewałem się tego po tobie!
   Był zły i obszedł biurko. Mężczyzna imieniem Aron wstał, teraz był pomiędzy nami i poniekąd byłem mu wdzięczny za to, ale nie musi tego wiedzieć. Nie wiadomo jak to wszystko się skończy.
   - Idą po niego, więc niech nic głupiego ci nie wpadnie do głowy - powiedział krzyżując ręce na klatce piersiowej i typowo zasłaniał całym sobą mój widok.
   - Może ty też chcesz się zabawić? - zarechotał, a mi serce podskoczyło do gardła - Możemy się podzielić.
   - Ja wcale nie żartuję.
   Długo na niby pomoc nie musieliśmy czekać. Jednak zakręciło mi się okropnie w głowie gdy spróbowałem wstać z tej przeklętej podłogi. Zachwiałem się i zrzuciłem ręka kilka rzeczy, chciałem się czegoś podtrzymać, ale słabo mi to wyszło. Odpłynąłem.

                                                                                ***

   Nie wiem ile minęło czasu zanim odzyskałem przytomność, ale nie otwierałem nawet oczu. Na szczęście leżałem wśród ciepłych pościeli i poczułem się trochę bezpieczniej. Jednak ciekawość dała za wygraną i uchyliłem lewą powiekę. Nie było to pomieszczenie w którym wtedy leżałem, a zupełnie inny pokój. Zamrugałem kilka razy powiekami i przekręciłem się na drugi bok. Byłem pewny, że jestem sam, a zobaczyłem siedzącego przy biurku Arona. Grzebał w laptopie i obrócił się w moją stronę słysząc szelest pościeli. Serce ze strachu znów zaczęło mi szybciej bić, przez jego poważne spojrzenie.
   - Jak się czujesz? - spytał i wcale nie odrywał ode mnie wzroku.
   - Źle - wyszeptałem bardziej niż powiedziałem.
   - Jesteś osłabiony. Na szafce nocnej masz obiad, masz to zjeść.
   Przez to wszystko nawet nie byłem w stanie myśleć o jedzeniu, a co dopiero jeszcze coś przełknąć. Spojrzałem kątem oka na talerz, w którym znajdowały się ziemniaki i jakieś mięso, oraz typowa ozdóbka. 
   - Jak zjesz to pójdziesz się wykąpać. 
   Podparłem się na łokciach i poczułem znów małe zawroty głowy. Dotknąłem bolącego punktu i trzymałem tak przez chwilę dopóki nie minęło. Potem położyłem talerz na łóżku i zacząłem dziobać małe kęsy widelcem. Strasznie nie miałem apetytu i wmuszałem w siebie to jedzenie, a nawet czasami miałem odruchy wymiotne. Myśli, że muszę jeść pomimo miejsca gdzie się znajduje nie pomagały. Co chwilę spoglądałem na tego faceta, ale on wydawał się być wcale nie zainteresowany moją osobą. Miałem ochotę na kąpiel już od bardzo dawna, więc gdy tylko zjadłem większą część dania, upomniałem się o to.
   Aron wstał i otworzył drzwi znajdujące się najbliżej łóżka. Zapalił światło, a tam właśnie znajdowała się na ciemno udekorowana łazienka. 
   - Ręcznik jest na szafce - zaczął gadać - Tam masz też bluzkę i bokserki. Jutro załatwi się coś innego. To co masz na sobie zostaw do prania. 
   Wstałem i powolnym krokiem udałem się tam. Zamknąłem za sobą drzwi i odetchnąłem. Żadnego okna, totalnie nic. Stałem tak w ciszy, aż nie usłyszałem rozmowy telefonicznej. Nie było w niej nic ciekawego, prócz tego, że raczej dzwoniła to jego żona, a on pytał się o dzieci. Nic szczególnego, więc podszedłem do wanny i nalałem sobie do pełna ciepłej wody. Nie rozebrałem się dopóki nie zobaczyłem rzeczy, w które miałem się ubrać. Czarną bluzkę przyłożyłem do ciała i na szczęście była wystarczająco długa. Zgadywałem, że te ciuchy należą właśnie do Arona. Potem dopiero w chwili spokoju mogłem wejść do wanny i zanurzyć się po samą szyję. Uśmiechnąłem się delikatnie od bardzo dawna. Wyszorowałem z trzy razy włosy, które były już posklejane i brudne, a następnie ciało do samej czerwoności. Jak tylko przypominałem sobie łapy tego zboczeńca na moim ciele szorowałem się coraz mocnej czując ból. Po dłuższym siedzeniu musiałem w końcu wyjść, chociaż tak bardzo nie chciałem. Gdybym przedłużał on mógłby tutaj przyjść. Założyłem bluzkę, która sięgała mi do połowy ud, a potem gatki. Były trochę za wielkie, ale na szczęście nie zlatywały mi z tyłka. Wysuszyłem włosy ręcznikiem i rozczesałem je palcami. O takim luksusie jak szczotka mogłem pewnie zapomnieć. Stałem przed lustrem i lada chwila miałem wychodzić, ale drzwi od łazienki bez pytania otworzyły się a w nich stanął Aron. Zawiesił na mnie wzrok, ale po chwili spojrzał prosto na moją twarz w odbiciu lustra.
   - Już wychodzę - upewniłem go marszcząc czoło.
   - W porządku. Muszę zaprowadzić cię do swojego pokoju - powiedział i zniknął nie zamykając za sobą drzwi.
   Otworzyłem buzię w szoku i wybiegłem z łazienki za nim. Zbyt dużo myśli przeszło mi przez głowę. Dopiero teraz uderzyło do mnie piękno tego pokoju. Również był w ciemnej kolorystyce z jednym dużym łóżkiem na środku. Telewizor wisiał na ścianie, a biurko stało bliżej drzwi, które zapewne były tymi wyjściowymi. Mój mózg zaakceptował i wbił sobie do głowy fakt, że jesteśmy w jakimś hotelu, może należał właśnie do tego całego zgromadzenia. Zerknąłem na okno, było ciemno.
   - Jak to do swojego pokoju?! - wrzasnąłem i znów zacząłem dyszeć ze stresu.
   - Przecież nie możesz tutaj zostać - burknął niezadowolony pewnie z moich sprzeciwów.
   - Zabraliście chociaż mu klucz od tego pokoju?! - wysyczałem przez zęby i zacisnąłem pięści - Czy po prostu tak każdy sobie może mnie odwiedzać?!
   - To nie leży w moim interesie - wywrócił oczami skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
   - Wszyscy mnie tutaj przetrzymujecie, a ty gadasz, że to nie leży w twoim interesie? - spytałem spokojnie, aby w razie czego go nie zdenerwować.
   - Akurat twój pobyt tutaj to nie mój interes.
   - To dlaczego teraz znajduje się w twoim pokoju?
   - Bo inaczej wtedy byłbyś biedny za to co zrobiłeś - powiedział z pełną powagą i wrogością w oczach.
   - To był akt samoobrony, przed zboczeńcem! - niemal nie wybuchłem.
   - Nie masz tu prawa głosu. Liczy się to co ty zrobiłeś lidze wyższej od ciebie, rozumiesz? - spytał i wyglądało to tak jakby na tym chciał zakończyć całą rozmowę.
   Wychodziło na to, że wszyscy mieli gdzieś to, że ten oblech chciał mnie przelecieć i pewnie jeszcze mi dostanie się za to, że próbowałem się bronić. To wszystko zaczynało się robić coraz bardziej niebezpieczne.
   - Nawet nie wiem dlaczego tutaj jestem! Chcę znać powód, bo przypadkiem zwykłym z ulicy nie jestem!
   - Idziemy - zadecydował wstając, a mnie momentalnie zrobiło się słabo.
   - Nie karz mi tam wracać! Boję się - odpowiedziałem bardziej do siebie niż do jego informacji, a po ciele znów zaczęły przechodzić dreszcze.
   Typ podszedł do mnie i nachylił się nad mną. Natychmiast oddaliłem się trochę bez żadnego odzewu. 
   - Chcesz tutaj zostać? - spytał, ale nie dał mi odpowiedzieć - Skąd wiesz, że ja nie zrobię ci krzywdy, hm?
   Fakt, tego nie wiedziałem, ale miałem przeczucie, że on nie należy do tego typu człowieka. Inaczej by mnie tutaj nie zabrał i nie proponował tego wszystkiego.
   - Nie wiem... - odpowiedziałem cicho. Próbowałem wytrzymać jego wzrok na swoim, ale nie dałem rady. Zaśmiał się.
   Nagle drzwi się otworzyły i wszedł ten kierowca, który mnie wtedy porwał z tym drugim. Mój gniew wzrósł do maksimum, a jak tylko mnie zobaczył to wyszczerzył kły i się zaśmiał.
   - Aron nie gadaj, że już zarezerwowałeś sobie nowego! 
   - Nic nie rezerwowałem - wrócił do swojej nadzwyczajnej powagi i wyłączył laptopa.
   - To świetnie, bo jeszcze nie miałem okazji tego robić z facetem - mówiąc te słowa podszedł do mnie i chwycił mój podbródek nakierowując na swoją twarz - To co? Mogę cię odwiedzić jutro, albo pojutrze? - spytał jakimś chorym uwodzicielskim głosem.
   Bez większego zastanowienia splunąłem mu w twarz, a potem on mi przyłożył. Uderzenie było tak silne, że znalazłem się na podłodze i wszystko zacząłem widzieć podwójnie.
   - Przeklęty smarkacz! Słyszałem co odwalił Thomas'owi.
   Czułem, że z nosa zaczyna lecieć mi krew. Wstałem i podtrzymując się ściany poszedłem do łazienki. Tam usiadłem na kafelkach i podłożyłem pod nos ręcznik, którym chwilę temu się wycierałem. Zamknąłem oczy, które nie chciały wrócić do pojedynczego widzenia i zacząłem bezdźwięcznie płakać. Bolało.
   - Miał szytą skroń, słyszałeś? - gadał dalej - Powinienem przyłożyć mu drugi raz! - powiedział już wyższym tonem i zauważyłem, że wparował do łazienki kierując się prosto na mnie z pięściami. Wydarłem się najgłośniej jak mogłem i wbijałem swoje plecy w kafelki tak jakbym chciał przez nie przejść. Zamknąłem oczy z całych sił i ukryłem głowę przed uderzeniem. Szarpnął mną, a następnie przyłożył z buta w plecy. Wyprostowałem kręgosłup i natychmiast zakryłem bojące miejsce, chcąc je chronić przez kolejnym uderzeniem. Nagle poczułem, że coś jest nie tak. Chwyciłem się za szyję. Nie mogłem złapać oddechu.
   - Przestań! - warknął wściekły Aron, a ja zaczynałem się dusić. Zdążył przyłożyć mi jeszcze raz, zanim on odciągnął go ode mnie i niemal nie rzucił nim o kafelki - Nie widzisz, że się dusi?! 
   Aron klęknął obok i wziął mnie w ramiona. Zacząłem z bólu ściskać jego marynarkę, chciałem w ten sposób powiedzieć mu, żeby natychmiast coś zrobił.
   - No dalej, oddychaj! - wrzasnął przerażony - Dalej! - potrząsnął mną, ale to nic nie dawało. Głowę miałem na jego klatce piersiowej i czułem jak szybko wali mu serce. Po chwili przyłożył mi mocno z drugiej strony pleców i to na szczęście podziałało! Zacząłem kaszleć i łapczywie łapałem powietrze.
   - O matko... - odetchnął z ulgą nie wypuszczając mnie z objęć - Wiesz co by było, gdyby on tutaj zaliczył zgon?! - wrzasnął na tamtego.
   - Przecież nie przyłożyłem mu tak mocno... - zaczął się bronić, ale było w głosie słychać jego stres.
   - To chuchro! Dotkniesz palcem, a się obali! 
   Podniósł mnie i położył do łóżka. Zarzucił na mnie kołdrę. Wciąż trzymałem ręcznik przy nosie i obserwowałem, na szczęście z oczami wszystko było już w porządku. To były jedne z najgorszych chwil w moim życiu. Na prawdę myślałem, że się uduszę! Nie miałem już czym płakać.
   - Chciałeś coś konkretnego? - powiedział w złości, a gość w tempie błyskawicznym opuścił pokój. Oznaczało to, że nic nie chciał.
   Aron zaczął niecierpliwie kręcić się po pomieszczeniu. Nie wiedziałem o czym myśli i to mnie przerażało. On i ten typ na pewno tutaj nie rządzili, ani ten Thomas.
   - Możecie robić ze mną co chcecie prawda?! - wyjęczałem, a przez plecy nawet nie mogłem się podnieść - Byle żeby mnie nie zabić?! 
   - Uspokój się.
   - Boże oni mnie i tak zabiją, za to co zrobiłem temu oblechowi! Chcę do domu! - pomacałem swoje plecy i wykryłem sporego guza, będzie mocno fioletowy siniak - Odpowiedz mi! Chyba mogę wiedzieć chociaż tyle!
   Wziął mnie za ramię i pociągnął za sobą. Jęknąłem przez plecy, ale byłem zmuszony wstać. Zawiązał mi coś szybko na oczach i wyprowadził z pokoju. Szedł tak szybko, że niemal ciągnął mnie za sobą, a ja z bólu ściskałem zęby najmocniej jak się dało. W końcu opamiętał się i zwolnił kroku. Prowadził mnie schodami do góry, pewnie do tego pokoju. Skręciliśmy, drzwi były otwarte i pozwolił mi zdjąć opaskę. Pokój był zostawiony w takim samym stanie jak wyszedłem. Na łóżku nadal były ślady krwi i potłuczonego szkła. Zrobiło mi się niedobrze. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jaki głupi byłem, że nie zamknąłem tamtego faceta w tym pokoju, bo klucz cały czas znajdował się w drzwiach. To wszystko przez tą cholerną panikę! Miałem nadzieję, że jednak mnie tutaj nie zaprowadzi. Aron wyszedł zanim zdążyłem coś powiedzieć i tak jak się spodziewałem zakluczył za sobą drzwi. 
   Zostałem sam i patrzyłem z obrzydzeniem na łóżko. Zwinąłem kołdrę, tylko na niej były wszelkie dowody i rzuciłem ją w najdalszy kąt pokoju. Przykryłem się prześcieradłem i siedziałem z podkulonymi nogami. Wiedziałem chociaż, że była noc, ale niedługo pewnie nastanie ranek. 
   Nie zmrużyłem nawet oka ze strachu. Bałem się co przyniesie kolejny dzień. Modliłem się o to, żeby ojciec zrobił jakieś postępy w poszukiwaniach, bo z godziny na godzinę robiło się coraz gorzej. Po jakimś czasie zaczynała dopadać mnie senność i musiałem przysnąć, nie trwało to długo, bo ktoś zaczął znów otwierać drzwi. Myślałem, że to Aron, ale w drzwiach stanął typ, którego nazwałem bossem. Mimo wszystko przeraziłem się i patrzyłem na niego bez mrugania. Wszedł do pokoju i udał się do miejsca w którym leżała kołdra. Podniósł ją i szkło upadło na podłogę. Zaśmiał się, nie wróżyło to nic dobrego. Wykonał jeden telefon, bardzo krótki, bo nawet nie zrozumiałem słów jakie wypowiadał i czekał. Nie podobało mi się właśnie to, że czekał. Wiedziałem, że zaraz ktoś przyjdzie. Znów zaczęła boleć mnie głowa, dopadała mnie pewnie nerwica i depresja. 
   Zastygłem, gdy wszedł Thomas, miał większy plaster na skroni, a za nim typek, który o mało nie posłał mnie w nocy do piachu. Ziewnął głęboko, musiał być tutaj całą noc. Stanęli sobie i czekali nie wypowiadając nawet słowa dopóki boss się nie odezwał.
   - Oko za oko, ząb za ząb - powiedział niczym jakiś władca i rzucił klucz prosto w Thomasa. Wyszedł zamykając za sobą drzwi. 
   Przełknąłem głośno ślinę. Teraz wiedziałem, że nie ucieknę przed niczym. Łzy zaczynały napływać mi do oczu i bardziej przycisnąłem prześcieradło do siebie. Trzęsłem się ze strachu, nawet na nich nie patrzyłem. Chciałem żeby było już po wszystkim, po bólu jaki mi zadadzą, bo wiedziałem, że to mnie nie ominie. Szykowałem się na to, że też mi przywali butelką, ale to co usłyszałem przeszło moje wszelkie wyobrażenia.
   - Greg, załatw mi obcęgi - powiedział z wyczuwalnym zadowoleniem w głosie - Ma takie piękne palce, że wyślemy Martinez'owi przedświąteczny prezent.
   Owy Greg wyleciał z pokoju jak strzała, a ja nie mogłem zaczaić faktów o co chodzi. On chce mi obciąć palce i wysłać pocztą do ojca? Nie, to niemożliwe! Zacząłem krzyczeć, gdy zaczął do mnie podchodzić ze złowrogą miną. Wyszarpnął mnie z pościeli i rzucił na podłogę. Próbowałem wstać, ale on szybko przycisnął mnie do podłogi. Leżałem na brzuchu i usiadł na mnie przodem do nóg. Ciężko mi się oddychało, bo dusił mnie swoim cielskiem. Złapał moją lewą nogę i zgiął w kolanie. Zaczął dotykać moje palce u tej stopy i z rozbawieniem zaczął śpiewać jakąś wyliczankę. 
   - Co myślisz? Może ten? - spytał chwytając najmniejszy i zaczął nim kręcić w różne strony.
   Zacząłem krzyczeć i płakać. Chciałem żeby to był tylko sen. Chciałem być w domu z Shin'em i Denis'em. Nie usłyszałem kiedy wrócił tamten, zauważyłem go wtedy, gdy wepchnął mi do ust kawał ręcznika i skrępował mi ręce z tyłu pleców. Nie mogłem wypchnąć materiału. Tak się skupiłem na tym, że bez większych problemów uciął mi najmniejszego palca. Krzyknąłem z bólu, ale cały odgłos zagłuszył ten kawałek materiału. Myślałem, że oczy zaraz wyjdą mi z orbit. Zacząłem żałować moich sprzeciwów, mógł mnie po prostu przelecieć i miałbym pewnie święty spokój, a teraz co?! 
   Nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Chciałem się wyłączyć, zniknąć, przez chwilę zapomnieć o tym wszystkim. Ból był tak potężny, że zaczęło robić mi się ciemno przed oczami. Gdybym mógł to zacząłbym na kolanach błagać o przebaczenie.
   Myślałem, że to koniec, ale on szarpnął za drugi palec z rzędu. Znów ten potworny ból, ale musiało coś pójść nie tak bo majstrował przy nim dłużej.
   Niech go do cholery urwie!! Nie zniosę tego dłużej!!

                                                                             ***

   Czułem potworny ból palców. Otworzyłem oczy, otaczała mnie egipska ciemność. Nie było żadnej wiązki światła, bo nie było okien. Rutyną stało się to, że nie wiedziałem ile leżałem na tej podłodze. Wyciągnąłem ręcznik, który cały czas miałem w ustach i płakałem cicho sam do siebie. Bałem się poruszyć lewą nogą. Stopa cała pulsowała, a ja nie wiedziałem co mam teraz ze sobą zrobić. Ze stresu byłem cały mokry i z czoła kapał mi pot. Zostawili mnie tak po prostu z obciętymi palcami jakby się nic nie stało, jakby miało się zaraz zagoić. Ból nie pozwalał mi podejmować żadnych decyzji, nie mogłem o niczym innym myśleć. Czułem, że z ran kapała krew. Podciągnąłem się i bez ruszania poszkodowaną stopą usiadłem na łóżku. Pomimo bólu dołożyłem do rany ręcznik. Całe ciało mi się trzęsło i syczałem z bólu. Chciałem zapalić światło, ale nie ruszyłem się wcale z łóżka. 

                                                                                 ***

   Głaskał go czule po głowie i odgarniał blond włosy z jego twarzy. Po uprowadzeniu Taemina, poświęcał mu całą uwagę. Nie spuszczał go z oka i strzegł niczym pies obronny. Nie mógł pozwolić, żeby i jemu coś się stało. Sam płakał po zobaczeniu zawartości koperty i wcale nie zdziwił się, że wywołało to na Denisie taki szok, że biedny stracił przytomność. W końcu to on pierwszy otworzył bez pytania kopertę. 
   - Odpocznij Denis - wyszeptał Shin i pocałował go czule w czoło. Nie myślał nad tym, że znajdowali się właśnie u Jacka. Nikt nie potrafił zdrowo i rozsądnie teraz myśleć.
   - O Boże - wyjąkał otwierając oczy i dopadła go znów brutalna rzeczywistość. 
   - Nie powinieneś tego otwierać - wyszeptał - Nie powinieneś w ogóle o tym wiedzieć!
   - To mój brat do cholery! - krzyknął na cały dom i zaczął dyszeć - Dlaczego oni mu to robią?! On nic nikomu nie zrobił!
   Miał podkrążone oczy tak samo jak Shin, tylko że jego białka były całe czerwone. Nie spał po nocach, a postępów nie było wcale. Winił za wszystko ojca i oczerniał go na każdym kroku. Natomiast Shin starał się zachować trzeźwe myślenie i próbował spać, ale krótko, bo gdyby coś się wydarzyło to wiedział, że potrzebne są siły.
   - Czuję, że strasznie się boi! - wyjąkał niezrozumiale i zaczął patrzeć pustym wzrokiem w sufit - Czy ty możliwe?
   - Myślę, że nie. Twój strach jest po prostu tak silny, że odczuwasz go w podwójnej sile, kto wie może nawet potrójnej - powiedział spokojnie i wciąż głaskał jego głowę.
   - Powinna być telepatyczna więź między nim, a mną! Wtedy wiedziałbym gdzie jest!  A ojciec?! - zmienił temat zły - Widział chociaż to wszystko?!
   - Tak... - westchnął odwracając wzrok.
   - I co? 
   - Wydaje mi się, że płakał. 
    Denis wstał zbulwersowany i wrzasnął wprost w drzwi biura, czy tylko na tyle go stać, aż z pokoju wyszła Amnabel. 
   - Uspokój się! - próbował mu przetłumaczyć Shin - Dobrze wiesz, że robi co może!
   - Widzisz jakieś efekty?! - krzyknął - Mam dosyć bezczynnego siedzenia! Shin, minął już tydzień!
   - Myślisz, że ja się czuje lepiej?
   Niebieskooki wziął leżące na stole tabletki i wycisnął na dłoń od razu dwie. Podał je chłopakowi i czekał aż połknie. Następnie podał mu wodę do popicia.
   - Proszę prześpij się trochę.
   - Nie chcę spać! Daj mi spokój! - wrzasnął i zły pobiegł na piętro domu. Do pokoju, którego niedawno dzielił jeszcze z bratem. 
   Shin automatycznie wstał i poszedł za nim. Bał się, więc tam gdzie był on zasłaniał rolety. Wchodząc do tego pomieszczenia zrobił identycznie to samo. 
   Płakał leżąc na łóżku. Shin nie mógł zrobić nic innego niż położyć się obok niego. 
   - Chodź - szepnął i wyciągnął do niego ramię.
   Denis bez sprzeciwu wtulił się w niego i moczył jego całą koszulkę. Ta sytuacja bez dwóch zdań zbliżyła ich do siebie bardzo. Razem kochali tą samą osobę i martwili się o nią. Mieli wrażenie, że teraz tylko oni mogą zrozumieć siebie nawzajem. 
   - Minął cholerny tydzień - warknął w złości Shin, a jednak czule przytulał do siebie Denisa - Musimy w końcu zrobić jakieś postępy...

1 komentarz:

  1. Witam,
    płakać mi si chce... czemu to wszystko spotyka Teamina? a jak się okazuje to Denis miał zostać porwany... czego oni chcą tak naprawdę, mam nadzieję, że szybko zostanie odnaleziony...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń