piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział XX

  - Podłącze go... - wydusiłem słowa prosto do podłogi. Wziąłem Eichiego pod pachę i poszedłem na górę. Nie musiałem bać się o ładowarkę, ponieważ wystarczyło mieć tą zwykłą uniwersalną, co są do telefonów.
  - Twój brat też tutaj jest?
  - Tak, na górze....
   Nie zdążyłem nic więcej powiedzieć, ponieważ Sylvia wbiegła na piętro wrzeszcząc przy tym "Denisek". Wyprzedziła mnie i na szczęście wlazła do odpowiedniego pokoju, ja oczywiście jak najszybciej ją dogoniłem, bo pamiętałem jaką mój brat ma schize do obcych ludzi.
   - Tak bardzo chciałam Go poznać! - wrzeszczała dalej, gdy tylko zobaczyła go na łóżku.
   - Sylvia, nie wrzeszcz tak... - próbowałem jakoś ratować sytuację, ale to nic nie dało. Podbiegła do niego i niemal nie przytuliła, w ostateczności się opamiętała i wyciągnęła do niego rękę - Jestem Sylvia.
   - D-dddenis - wybełkotał ściskając tylko czubek jej palców i szybko cofnął dłoń.
   - Nie jest groźna.
   - Jaki Ty jesteś słodki! Macie takie same oczy! O Boże! To magia! Taemin cioto, czemu Ty się farbujesz, nawet nie wiesz jak pięknie byłoby Ci w blondzie!
   - Ja już to wiem... - odparłem sucho, a Sylvia zaczęła biegać to do mnie, to do Denisa, aby pewnie doszukać jeszcze jakiś super szczegółów.
   - Sylvia, opanuj się. Gdybym Cię nie znał, to na jego miejscu uciekłbym - powiedział Iwo, który pojawił się znikąd - No, ale nie ma co oszukiwać, jesteście podobni.
   Denis wywrócił oczami, nie lubił gdy ktoś porównywał nas poprzez wygląd. Chociaż gdybym miał blond włosy, bardziej przypominał bym jego.
   - Chodźmy na dół to jego pokój, on potrzebuje jeszcze spokoju.
   - Ale ja tak bardzo chciałam Go poznać! - pisnęła znów urażona. Na szczęście jednak cofnęła się do drzwi. Ja tylko podłączyłem robota do ładowania i wyszedłem z pokoju, ciągnąłem przy tym za rękę Sylvię, która cały czas machała do Denisa na pożegnanie.
   Zeszliśmy do pokoju gościnnego. Tam na stole czekały już trzy herbaty i jakieś ciastka, pozostawione pewnie przez gosposię. Fanka mojego brata wzięła do siebie cały talerz, usiadła wygodnie na fotelu i zaczęła pałaszować ten cukier.
   Nie obyło się bez wytłumaczeń z mojej śmiertelnej nocy, na szczęście Iwo nabawił się tylko paru siniaków.
   - Martwiliśmy się... - wtrąciła się trzymając wafelka w dłoni - Gdy Iwo wpadł do domu, to miałam wrażenie, że wszystko zaraz się zawali...
   - Przesadzasz trochę.
   - Stary cały czas mnie śledził... Wie wszystko, kompletnie wszystko.
   - Poczekaj, Taemin nie mów, że masz tu domowy odwyk...
   - Ja wiem, że Ty jesteś blondynką, ale rusz tą głową i sklej wszystko - westchnął krówka - Nie miałby innego punktu zaczepienia, oprócz właśnie tego. Nie trudno się domyśleć
   - To... - zacząłem, ale potrzebowałem czasu by dokończyć - boli.
   - To widać, nikt ślepy nie jest.
   - Kiedy to minie...
   - To zależy od twojego organizmu. Najgorsze początki, jak to wytrzymasz, będzie lepiej. Tylko zdajesz sobie z tego sprawę, że nie możesz wziąć już nawet grama, inaczej to wszystko wróci.
     
                                                                           ***

    Tydzień minął zaskakująco szybko, co prawda muszę sobie pogratulować, bo przez cały ten czas nie wziąłem ani grama. Jest ciężko, ale na szczęście nie tak, jak na początku. Iwo miał rację, gdy organizm się odtruje jest lepiej, chociaż nie obyło się bez ryku i walki z samym sobą. Nieprzespane noce. Wszystko bolało, rozwalało mnie od środka i niszczyło. Nikomu nie życzę tego uczucia, Axel przy tym to zero.
   Cały czas mam potrzebę, aby sięgnąć po to, ale nie już taką. Jestem zmęczony, brakuje mi energii i chęci do życia, właśnie do takich myśli miałem to wszystko, wtedy nie myślało się tak o tym.
   Wkurwiało mnie i nadal wkurza płacz tych bachorów. Nie lubię dzieci, nie jestem do nich przyzwyczajony, ani nie miałem z nimi styczności. Tylko raz niestety wręcz, udało spotkać mi się brązowo- włose gówno na korytarzu. Od razu chciałem rzucić się na nią jak jakiś głodny zwierz i wszystkie flaki wypruć. Alarm w głowie informował - to jej wina. Ostatecznie skończyło się na walce wzrokowej, którą wygrałem. Pewnie dlatego, że nie mogła patrzeć na moje blizny, ale nie obchodziło mnie to, nie wiem też, jak dużo ona wie na mój temat. Reszty w sumie nie spotkałem, a jak już kogoś mijałem, to bez żadnego zwrócenia uwagi, ojciec do tego się nie zalicza i gosposia, która była tak miła i zanosiła mi jedzenie na górę. Wspólny posiłek z nimi byłby najgorszą karą. Najważniejszą wiadomością było to, że nie zostałem niczym zarażony, a rozmowy z psychologiem były mi potrzebne tak, jak koszula u dupy. Nawet baba weszła na temat mojej orientacji, próbowała chyba jak najdelikatniej, dać mi to wiadomości, że bycie homo to ble, fuj i ohyda. Wskazałem jej wtedy drzwi i tak się zakończyła druga wizyta z nią.  
    Była środa, wciąż tylko śnieg, śnieg i śnieg. Było pewnie już grubo po 15, a i tak leżałem jeszcze w łóżku. Cały czas miałem wrażenie, że jestem zmęczony. Denis już dawno się rehabilituje, zaczął robić postępy w chodzeniu, jeszcze trochę i będzie biegać. Cieszyło mnie to bardzo, bo widziałem, że siedzenie w czterech ścianach mu nie służy.
   - Taemin, śpisz jeszcze? - tak, to Jack.
   - Ta.
   - Jutro wrócisz już do szkoły.
   - Świetnie.
   - Jakoś nie widać twojego entuzjazmu.
   Dziwisz się? O poprawieniu ocen już mogłem sobie pomarzyć, będę musiał z nadrabiać wszystko w następnym semestrze. 
   - Kupiłem Ci maść na blizny - powiedział i usłyszałem jak coś postawia na szafce. Nie wiem jak one nawet wyglądają, czasami zdarzyło mi się siebie ujrzeć w odbiciu szyby, albo na innych przedmiotach, ale nie miałem jeszcze odwagi całkiem spojrzeć w lustro. Nie odpowiedziałem mu na to i wyszedł, nasze rozmowy wcale się nie kleiły. Krótko po tym do pokoju wpadł Denis, no może nie dosłownie wpadł, bo to byłby za wysoki poziom dla niego. Zaczął przebierać w swojej szafie szukając jakiś ciuchów.
   - A Tobie co? - spytałem, tak sobie z nudów.
   - Zrób w końcu te łóżko może co? - odparł jakoś wielce urażony.
   - Jakoś przez cały tydzień odpowiadało Ci to, że było nie zrobione - chciałem cały dzień spędzić w łóżku, głowa mi pękała.
   - Mam dzisiaj gościa.
   - Coo? - spytałem i od razu wstałem. To było normalnie nie możliwe - Kto do Ciebie przychodzi?
   - Musisz wszystko wiedzieć!? - krzyknął i spiął się cały - To tajemnica.
   - Jak chcesz to ukryć, skoro dzielisz pokój ze mną, hę? 
   - Koleżanka do mnie przychodzi... - powiedział takim szeptem, że musiałem się bardziej przysłuchać. Cholerny wstydniś! - Wtedy... Kiedy mnie potrącili, ja miałem się z nią spotkać i tak jakoś wyszło... no że, wyszło jak wyszło....
   Czyżby to była ta dziewczyna, którą wygoniłem niemal kiedyś ze szpitala?
   - Denis, czy Ty sprowadzasz właśnie dziewczynę na chatę!? - spytałem z łobuzerskim uśmiechem i stanąłem obok niego.
   Znając go, tak się zawstydził z mojej racji, że nic nie odpowiedział.
   - Nie martw się, udostępnię Ci pokój na ten czas.
   - Dzięki.
    Dowiedziałem się mniej więcej, o której ona ma się u niego zjawić i zadzwoniłem po krówkę. Tak więc, w ten czas gdy Laura, o tak dowiedziałem się, jak ma nawet na imię ta dziewczyna, siedziała u Denisa w pokoju, ja czekałem na przyjście Iwo.
    Zjawił się wraz z Sylvią. nakazali mi się ubrać w ciepłe ciuchy i wyjść na dwór.
   - Nie mogę - prychnąłem.
   - Słuchaj młody, to nie jest akcja ratunkowa. Chcemy wyjść tylko z Tobą na te wasze super podwórko - wrzasnęła i tupnęła butem. pozostawiając przy tym trochę śniegu na podłodze - Nie mów mi, że twój staruszek nie pozwala Ci wyjść koło chaty.
   - Chcemy Ci coś powiedzieć, tutaj to ściany mają uszy .
    Wyszedłem i tego w sumie po nich całkiem się nie spodziewałem. Na same dzień dobry zostałem wrzucony do wielkiej zaspy, z której nie mogłem wyjść. Od samego początku to knuli i w sumie poprawili mi humor. Po godzinnej wojnie, nie miałem już siły, a banan z twarzy wcale nie chciał zejść. Szturmem ruszyliśmy wszyscy do łazienki na górę, nie wiem dlaczego akurat miejscem zbiorczym stał się klop.  Sylvia usiadła gdzieś w kącie i doprowadzała swoje włosy do ładu, ja spoglądając w lustro chciałem zrobić to samo. Tak szybko jak spojrzałem, tak odszedłem od lustra i zacisnąłem zęby ze złości. 
   - Wyglądam jak potwór... 
   - Nie zasłużyłeś sobie na to.... - szepnęła gapiąc się w ścianę.
   - Nawet twoje mazidła tego nie zakryją... 

                                                                         ***

    Następnego dnia miałem pójść do szkoły. Nie ustawiłem budzika, przez co zaspałem i znów musiałem biegać, aby się wyrobić. 
   - Taemin, pojedziesz dzisiaj z Shin'em - rzucił obojętnie, a ja niemal wyplułem kawałki kanapki.
   - Jak to? 
   - Źle poinformowałem Henry'ego. Myślał, że dopiero od nowego tygodnia ma Ciebie zawozić. Ja muszę też już wychodzić, jestem spóźniony.
    Dołożyłem chleb na stół. Od razu straciłem apetyt i zacząłem spowalniać swój tryb działania. Teraz to mi się wcale nie śpieszyło. 
   - Idę wyprowadzić auto! - krzyknął Shin gdzieś w ścianę, chociaż domyśliłem się, że to była informacja dla mnie, że mam się streszczać. Założył kurtkę na siebie i wyszedł do garażu.
   Ja też wolno zacząłem szykować się do wyjścia. Ja pierdolę, będę z nim sam na sam w samochodzie... Słabo mi, tlenu.  
   Wyszedłem z domu dopiero, gdy byłem pewny, że wystawił tą taczkę na podwórko. Nie miałem zamiaru siadać w przodzie, więc od razu wepchnąłem się na tyły, po przeciwnej stronie. Pasy zapiąłem w tempie błyskawicznym. Chwyciłem torbę w ręce i zacząłem w niej grzebać. 
    Ruszył. Boże, byle żeby to trwało jak najkrócej, nie chcę być z nim sam na sam! 
   Chwila.
   Właściwie to czego ja się jak obawiam? Bardzo chcę, żeby się do mnie odezwał, ale teraz akurat tego nie chcę. Pewnie tak się nie odezwie, ale jakby coś się spytał, to jestem w gównie po uszy i czekały by mnie wizyty u logopedy z powodu niepoprawnej wymowy. Sam nie wiem czego ja właściwie już chcę. Boję się jakiejkolwiek wymiany zdań z nim, jeżeli takie w ogóle nadejdą.
   Byłem tak tym wszystkim zamyślony, że nawet nie wiem kiedy dojechaliśmy. Już miałem otwierać drzwi, a on się odezwał. 
   - O której kończysz? 
   Serce podskoczyło mi do gardła, serio.
   - Ja... Yyy chyba 13:50, chyba... Tak sądzę... Chyba na pewno... - Ja pierdolę, gorzej być nie mogło. Brawo Tae, jebnij się o ścianę.
   - To będę tu o 13:50.
   Po tych słowach wysiadłem z auta i próbowałem się opanować. Nigdy nie wybaczę sobie mojego perfekcyjnego składania zdań. Totalna oferma...
   W szkole też o niczym innym nie byłem w stanie myśleć. Nauczyciele byli zachwyceni moją obecnością. Shin ma przyjechać po mnie po szkole. Pewnie to i tak jednorazowe, bo jutro, to będzie robić ten źle doinformowany. To chyba jedyna szansa, w której mogę być z nim sam na sam, drugiej takiej akcji nie będzie. Nie jestem w stanie nic zrobić, gówno mi to daje. Niepotrzebne nadzieje. 
   Przez całe miesiące myślałem o nim, jak o rycerzu na białym koniu. Zasypiałem myśląc o nim i budziłem się tak samo. Był moim wymyślonym aniołem, przyjacielem, kompanem i wszystkim innym, zapamiętanym tak jak go pamiętałem. Myślenie o nim sprawiało mi ogromną radość, to właśnie dzięki takim bzdetom jakoś się trzymałem. Kiedyś się tego nie wstydziłem, ale teraz.... Gdy zauważyłem go w szpitalu, tą jego zmianę, wyższość... Wstydzę się tego, nie sprawia mi to już radości, tylko sam smutek, bo wiem, że już taki nie jest. Dlatego właśnie tak bardzo nie chciałem ich wszystkich widzieć, bałem się tej rzeczywistości, przez którą moja kraina marzeń się rujnuje. Chciałem to wszystko wiedzieć tak jak kiedyś było, a teraz zamiast jego uśmiechu, przed twarzą mam cały czas ten ponury wzrok i służbową minę. 
   Zawsze miałem cichą nadzieję, że jak się kiedyś spotkamy, to chociaż porozmawiamy. Pośmiejemy się z tego jak dziecinni byliśmy, że chodziliśmy razem, albo o czymś innym. Właśnie ta cicha nadzieja, jest zbyt piękna aby się spełniła.
   Pojawił się tak jak mówił. Ponownie usiadłem z tyłu bez słowa. Ręce mi się trzęsły jak cholera, więc schowałem je do kieszeni kurtki. Pustym wzrokiem gapiłem się przez okno, myślałem cały czas o tym samym. Jeżeli teraz się nie odezwę, to nie mogę już na nic liczyć... Czy na serio jest sens się odzywać, skoro sam to wszystko zakończyłem? Sam nie wiem czy tego żałuję... Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
   Zbliżaliśmy się już do domu, a ja cały byłem w nerwach. Kurwa, muszę się odezwać, muszę, cokolwiek...
   - Zmieniłeś się... - chciałem szepnąć, lecz było to tylko jakieś burknięcie pod nosem.
   - Nie tylko ja - odpowiedział, tym samym tonem, którego nie znałem. Dobrze wiedziałem, że miał na myśli mnie i moje całe ćpanie.
   - Miałem powody.
   - Może ja też je miałem?
   Ja pierdolę, ta rozmowa wcale się nie klei. Typowe dowalanie sobie słowami, nie wiedziałem co mam już mu odpowiedzieć, może lepiej będzie jeśli już nic nie powiem, bo najwidoczniej rozmowa ze mną mu przeszkadza.
   - Jesteś totalnie spiętym burakiem. Przebywanie z moim starym Ci chyba nie służy, bo robisz się taki jak on.
   - To samo mogę powiedzieć o twoich nowych znajomych.
   I na tym się skończyło, bo wjechał na podwórko. Trzasnąłem tymi jego zasranymi drzwiami i poszedłem do domu. Za dużo spodziewałem pozytywnych rzeczy. Zdjąłem papcie i w kurtce poszedłem na górze.
   - Cześć jak w szkole? - krzyknął mój brat z pokoju gościnnego, gdy byłem już na schodach.
   - Zajebiście... - i tym razem trzasnąłem drzwiami od pokoju, tak mocno, że o mało bym je nie rozwalił.
   Usłyszałem tylko ryk bachora, z pokoju obok. No ja nie wierzę! A teraz jakieś donośne kroki i nagle ktoś wparował tutaj jak do stodoły, obróciłem się i zobaczyłem te gówno. Szczerze, zdziwiłem się trochę. Czas na starcie, rudna pierwsza rozpoczęta. Zaczynaj.
   - Musisz tak trzaskać!? Obudziłeś mi małego! - wrzasnęła nieźle wkurzona, a mi się chciało śmiać.
   - Przy odkurzaczu go usypiaj - odparłem cały czas wielce opanowany, a w środku wszystko mi się gotowało.
   - Nie jesteś u siebie! - bablała dalej - Dostosuj się też do innych.
   - Nie muszę się do niczego dostosowywać, przyzwyczajaj się.
   - To nie jest już pierwszy raz, od kiedy mi go budzisz!
   - Zrób se jeszcze więcej bachorów.
   Dowaliłem jej chyba trochę, chociaż wcale nie chciałem, żeby mieli ich więcej. Tak się wkurzyła, że weszła całkiem do pokoju z przyszykowaną ręką i chciała mi przywalić.
   - Wykurwiaj stąd, bo wcale nie będę wahać się, aby Ci oddać - syknąłem na nią przez zęby, przez co momentalnie stanęła.
   Przez korytarz przechodził właśnie Shin, i ją zawołał, a ona zaczęła mu się żalić i wymachiwać rękami. Wyszła z pokoju i pieprzyła mu o całym zajściu.
   Zamknąłem za nią drzwi, oczywiście z znów z wielkim trzaskiem.
   To by było na tyle, dla mnie to już było skończone, naszego byłego związku już się nie da ratować. Byłem tak wkurzony i zawiedziony, nic mi się nie chciało. Musiałem się z tym przespać, a tak bardzo nie chciało mi się spać, o dziwo dzisiaj byłem pełen energii. Wziąłem się za lekcje.
   - Czemu tak krzyczeliście? - Denis to potrafił wejść do pokoju bez wydania żadnego dźwięku, albo byłem tak zamyślony, że zwyczajnie nie zwróciłem na to uwagi,
   - Tak jakoś wyszło.
   - No, ale aż tak? - nie odpowiedziałem mu,
   Poszukiwałem właśnie ołówka w piórniku, wysypałem całą jego zawartość na blat stołu, a moją uwagę przykuła mała karta SIM. Wziąłem ją do ręki i zacząłem obracać w palcach.
   - Co masz zadane? - spytał siadając na łóżku.
   - Muszę uzupełnić notatki. Nie byłem dobrym bywalcem szkoły.
   - Tego to się akurat domyśliłem. Pomóc Ci?
   - Bystry jesteś - uśmiechnąłem się lekko. Cieszyłem się, że wraca do zdrowia. Rzuciłem mu dwa zeszyty od chemii.
   - Ale twój zeszyt jest cały pusty... - powiedział z lekkim szokiem, przewracając tak jak mówił, puste kartki.
   - Pewnie tusz wyblakł - skłamałem i przemieniłem kartę w telefonie, właśnie na tą z piórnika.
   Nie minęła chwila, a po włączeniu telefonu doszła do mnie masa wiadomości, aż zmieniłem tryb domyślny na cichy, bo było to, za bardzo irytujące. Przez ścianę usłyszałem również dźwięki wiadomości, i o dziwo nie jednej. Na ekranie wybijało mi się jego imię, imię Shina, oraz ilość sms'ów od niego. Kliknąłem na "otwórz" i wyskoczyła mi treść ostatniej wiadomości z czerwca.  


" Chyba trzeba przestać żyć marzeniami i zabrać się za rzeczywistość? "

   To była ostatnia wiadomość, którą wysłał na ten numer. Pisał również, że dobrze wie, że nie mam już tego numeru i tego nie przeczytam, ale nie umie wytłumaczyć dlaczego cały czas pisze tutaj. Wcześniejsze wiadomości były o tym jak bardzo mnie kocha i za mną tęskni, że teraz ma przerąbane na chacie, że każdy mu dyryguje i rozkazuje, że jego zdanie teraz wcale się w domu nie liczy. W każdej przepraszał za wszystko. Zacząłem ryczeć i nie mogłem przestać czytać tych sms'ów.
  Czy te dźwięki z ich pokoju, to były właśnie raporty doręczenia?
   - Tae, płaczesz?
   - Przytul mnie - szepnąłem z wielkim bólem i nie czekając na jego odpowiedź wgramoliłem mu się do łóżka
   - Wiesz co jest największym problemem? Ty nie chcesz nic mówić.
   - A co ja Ci mam mówić?! że kocham kogoś, ale to i tak nie ma sensu?
   - Wszystko ma sens.
   - Ale ja sam to wszystko zakończyłem, tego nawet nie ma co zbierać, bo już nic nie widać. Nie ma już tego, co nas kiedyś łączyło, a ja chyba tego żałuję... - ryczałem wycierając rękawem łzy.
   - Może postaraj się jeszcze? - powiedział lekko speszony - Dobrze wiesz, że nie powinieneś pytać mnie o taką radę... Ja nie miałem dziewczyny, mogę tylko gadać tak, jak wygląda to w mojej głowie. Dla Ciebie nie było rzeczy nie możliwych. 
   - Co? 
   - To Ty byłeś zawsze górą, bądź znów taki.
   Miał rację, Denis miał tą cholerną pieprzoną rację. 
   - Jak się czujesz?
   - Dobrze.
   - Czy te ciuchy muszą być porozrzucane po pokoju? - 
   - A gdzie robot ma odpoczywać? 
   - A gdzie on właściwie jest? - spytał rozglądając się po pokoju.
   Zapominając o tym wszystkim zacząłem go szukać, w pokoju go nie było. Na dole zapytałem się gosposi, ale ona również go nie widziała. Przeszukałem też na szybko parter i nic. On nie był na tyle zdolny aby wyjść z chaty, to była dobra sztuczna inteligencja, a nie pierwsze lepsze gówno. Mój robot zniknął, robot od Shin'a... Zacząłem wołać go po imieniu, to też nie zdało rezultatu. 
   - Nie masz w pokoju mojego robota? - spytałem wcale nie patrząc na niego, o dziwo nie zabrakło mi odwagi, aby się właśnie o to zapytać.
   - Nie, a co?
   - Nie ma go - odparłem zarzucając kurtkę na siebie, chciałem poszukać go na dworze.
   Sprawdziłem garaż dwa razy i bez rezultatu. Potem przypomniałem sobie o starej szopce narzędziowej na tyłach domu. Niemal tam pobiegłem, ale była zamknięta na klucz, więc jej nie otworzyłem. 
   - Eiichi!? Jesteś tam? 
   Usłyszałem małe dreptanie do drzwi i smutny roboci pomruk. Nie wiedziałem czy mnie zrozumie, ale powiedziałem mu aby poczekał, że zaraz go wypuszczę. Zabije tego kto go zamknął. Wszyscy mieli bachory, to ja do cholery nie mogłem mieć robota? Migiem udałem się do domu i wziąłem klucz od gosposi. Gdy otworzyłem szopkę, robot wyleciał z niej jak opętany i przyczepił się mojej nogi. Podniosłem go i zaniosłem do domu.
   - O znalazła się zguba? - zaśmiała się widząc robota, a ja oddałem jej klucz.
   - Ktoś go zamknął w szopie - syknąłem wkurzony przez zęby.
   - Dlaczego ktoś miałby go zamykać?
   - Sam nie wszedł i siebie nie zamknął...
   Postawiłem go na krześle, a on z niego zleciał i znów podbiegł do mojej nogi i wskazywał swoją blaszaną ręką na swoją głowę. Dopiero teraz dostrzegłem tam niezłe wgniecenie, a on cały czas mruczał pokazując to samo, jakbym miał to mu naprawić. 
   - Nie umiem Ci tego naprawić - moje słowa na nic nie podziałały, bo robił to samo. Nie dosyć, że zamknęli mi go, to jeszcze uszkodzili.
   Poprzecierałem go ścierką i nieźle się przy tym bawił, znów dostał jakiegoś szału gdy z kuchni wyszła piękność całego domu - Ilia. Eiichi zaczął skakać i wskazywać na nią, oraz wydawał przerażone dźwięki. Szybko domyśliłem się, że chciał mi powiedzieć, że to ona go zamknęła.
   - Ty prostaczko! Zamknęłaś mojego robota! - krzyknąłem na nią z wielką złością. Chce wojny to ją będzie mieć do cholery. Co ona myślała, że się nie dowiem? Że robot jest na tyle głupi?
   - To tylko kawał blachy.
   - Jutro szukaj swojego szczeniaka na poczcie, bo to kawał bachora.
   - Shin! - wydarła się i wyprostowała niczym struna, a jej rycerz, który powinien być moim rycerzem pojawił się nagle z biura ojca i stanął obok niej - Grozi, że jutro będziemy szukali naszego dziecka na poczcie.
   - Dotknij mojego robota jeszcze raz, chociażby palcem, to Ci łeb upierdole - mówiłem całkiem poważnie, a Shin się tylko dziwnie zaśmiał.
   - Chyba nie mówisz poważnie? - spytał niepewny.
   Nie bałem się już. Podszedłem do niego tak, że prawie wszedłem na niego. Spojrzałem mu w oczy i zapiąłem mu, niezapięty guzik od koszuli.
   - Znasz mnie Shin, sam odpowiedz sobie na to pytanie.
   Byłem z siebie tak dumny jak nigdy dotąd, nawet nie wstydziłem się pokazać mu twarzy i blizn. Co ma być to będzie. Nie odpowiedział mi nic, a ja poszedłem na górę, za mną robot.

                                                                        ***

    Późnym wieczorem do naszego pokoju wszedł ojciec i oznajmił, że zaraz będzie kolacja. Następnie zamienił ze mną parę zdań o tym, co wydarzyło się z Ilią i dał mi do informacji, abym się tak nie zachowywał.
   - To po cholerę tykała mojego robota?! Idiotka zamknęła go w szopie!
   - Powiedziała, że zbyt głośno się zachowywał.
   - Może spytaj się gosposi czy był głośny? Ja dobrze wiem jak on się zachowuje.
   - Tae, to tylko robot - westchnął rozkładając ręce.
   - Jack, to tylko bachor.
   - Chyba się nie dogadamy.
   Dziś zszedłem na kolację. Skończyło się siedzenie w czterech ścianach. Krążyły mi w myślach jakieś plany, aby dojebać tej prostaczce, nie mam zamiaru się hamować. Usiadłem do stołu i wszyscy się zdziwili oprócz Denisa. Jak nigdy nic wziąłem na swój talerz trochę sałatki i zacząłem wcinać. Ilia wraz z Amnabel wróciły do oglądania jakiegoś katalogu, a gdy jedna z nich podniosła go zauważyć można było wielki napis "Suknie Ślubne". Źle połknąłem jedzenie, przez co zacząłem się dusić. Denis ze spóźnionym zapłonem zaczął klepać mnie po plecach.
   - Gratulacje wyjścia za mąż! - krzyknąłem i przywaliłem Shin'owi w bok, że teraz on zaczął się dusić. Szczerze, miałem nadzieje, że powie "to nie prawda". albo coś w tym stylu.
   - Bardziej by pasowało ożenienie się - poprawił mnie Denis.
   - To jakaś różnica?
   - No chyba tak,
   - Taemin, telefon cały czas wibruje Ci na górze, ktoś chyba do Ciebie dzwoni - powiedziała gosposia podając mi telefon,
   - Dzięki.
   - Hało? - to była Sylvia, znając ich pewnie znów chcieli wlecieć.
   - Tae? Czemu Ty nie odbierasz przez pół dnia? - spytała nieźle przygnębiona.
   - Zapomniałem, że miałem wyłączone dźwięki, a coś się stało?
   - Iwo ma gorączkę. Zaczął mi majaczyć, a ja nie mam pieniędzy na leki - rozpłakała mi się prosto do słuchawki - Tak się boję! Nie wiem co robić!
   Odszedłem od stołu, tak aby nikt mnie nie słyszał.
   - Ile ma stopni?
   - Nie wiem! Skąd mam niby wytrzasnąć termometr!?
   - Przyjdę i coś wymyślimy, zdzwonimy się.
   Bez namysłu zacząłem ubierać buty. Pamiętałem, że w kuchni w szafce byłby trzymane jakiekolwiek leki. Zacząłem tam grzebać.
   - Gdzie się wybierasz? - usłyszałem ojca.
   - Muszę na chwilę wyjść.
   - Chyba pamiętasz warunki naszej umowy?
   - Zaraz wrócę.
   - Nie zgadzam się, nie wyjdziesz z domu - powiedział twardo i wyszedł z kuchni nie czekając na moją odpowiedź.
   - Ale ja muszę! To tylko chwila! - wybiegłem za nim jak oparzony.
   - Nie pójdziesz do tej speluny!
   - Pójdę! Możesz mi załatwiać miejsce już na tej zasranej placówce!
   - Nie kłóćcie się! - wydarł się zdenerwowany Denis.
   - Pójdziesz, ale na górę i to już!
   - Iwo ma gorączkę! Sylvia nie wie co robić, muszę iść i jej pomóc!
   - Czym jej pomożesz na takim mrozie? - spytał mnie całkiem poważnie - Nie zbijesz gorączki w zimnie..
   Miał chyba rację. Skoro Iwo zaczął majaczyć, to nie wyglądało już to ciekawie. Nie zdziałalibyśmy zbyt wiele.
   - Iwo jest moim chłopakiem, nie zostawię go tak! - syknąłem przez zęby w miarę cicho, tak aby usłyszał to tylko ojciec. Musiałem kłamać, byle żeby mnie puścił. Myślałem, że na tym się trochę złamie i pozwoli mi pójść bez żadnych konsekwencji.
   - Nie zmienię zdania.
   - Jesteś najgorszym ojcem na świecie! Jak będziesz tak robić, to twoja córka jak dorośnie, też będzie mieć o Tobie takie zdanie!
   Pokręcił tylko głową i odszedł, a mi ze złości poleciały łzy. Nawet Denis, stał w lekkim szoku, chyba również był zdziwiony jego zachowaniem. Zawiązałem buty i poszedłem na górę po torbę i kurtkę. Tam przetarłem twarz i obliczyłem ile mam funduszy. Gdy zszedłem na dół, na korytarzu stał Shin.
   - Zawiozę Cię - powiedział pierwszy.
   - Sam dam sobie radę.
   - Jack powiedział, że mam Ciebie tam zabrać.
   Pojechaliśmy. Nie rozumiałem dlaczego Jack zmienił swoje zdanie. Tym razem usiadłem w przodzie. Musiałem trochę nakierować Shin'a gdzie ma jechać, bo przecieżby nie trafił. Chciałem jak najszybciej znaleźć się obok nich. Głos Sylvii był przerażony, ostatnio taki jej głos słyszałem właśnie w szpitalu, gdy... Może Ona się boi, że Iwo też odejdzie? Ścisnąłem dłonie w pięści.
   Gdy dojechaliśmy wyleciałem z auta, jak z procy. Panicz nie wyglądał na zbyt zafascynowanego, ale wysiadł, a myślałem, że zostanie w samochodzie. Zapukałem oczywiście, bo drzwi to mieli zaryglowane, że tirem byś tu nie wjechał. Otworzył mój nielubiany kolega, ominąłem go nie pytając się czy mogę wejść, ale Shina zatrzymał.
   - Wpuść Go! - ryknąłem na niego tak, że obaj cofnęli się z przerażenia. Na szczęście go wpuścił.
   - To bezpieczne? - spytał gdy weszliśmy na schody.
   - Latałeś ze mną po kilku piętrowej fabryce, a boisz się takich małych schodków? Sylvia? - spytałem, a po rozwalonym korytarzu powstało echo.
   Wyszła z pokoju bez drzwi i od razu mnie przytuliła i zaczęła ryczeć.
   - Tak się cieszę, że jesteś! - pisnęła i pociągnęła mnie za rękę do pokoju. Tam na kanapie leżał Iwo nieźle zastawiony kocami, jakby był w jakiejś twierdzy. Moje porównywanie w tym momencie chyba nie jest ok.
   - Śpi? - spytałem szeptem.
   - Chyba tak.
   - Zmierz mu temperaturę - podałem Sylvii elektroniczny termometr, który zarąbałem z chaty - Skąd wiesz, że majaczy? Co mówił?
   - Myślę, że wspominał ten napad na Was. Mówił, że Cię porwali, ukradli. Chciał iść Ciebie szukać, a nawet podnieść się nie mógł - mówiła ściszonym głosem - Próbowałam mu wytłumaczyć, że przecież jesteś w domu, że byliśmy Cię niedawno odwiedzić, ale to nic nie dało. Cały czas gadał to samo... - przyłożyła do czoła Iwo urządzenie, po chwili pikło, a ona spojrzała na mały ekranik - 40,8 - spytała spoglądając na mnie, potem na Shina - Co On tu robi? - spytała wskazując palcem na panicza.
   - Przywiózł mnie. Takim super tempem bym tu nie dotarł.
   - Musiał się zepsuć - odezwał się po raz pierwszy Shin.
   Sylvia podeszła do niego patrząc na niego zabójczym wzrokiem i zmierzyła tym razem Shin'owi.
   -36,4. Normalna temperatura człowieka to 36,6.
   Ponowiliśmy czynność na krówce, lecz ta była cały czas taka sama.
   - Trzeba zbić tą temperaturę - rzekł sucho książę patrząc się na śpiącego Iwo - Człowiek przy 42 stopniach może umrzeć.
   - Nie żartuj sobie ze mnie.
   - Wyglądam na takiego co by żartował?
   - Taemin - szepnęła ze złożonymi rękoma przy twarzy - Taemin, co my zrobimy?
   - Byłaś z nim u jego rodziców.
   - Ale ja nie pamiętam drogi, to strasznie daleko... Myślałam już o tym wcześniej.
   - Tracicie czas - stwierdził paniczyk i zaczął się przechadzać po pokoju.
  Nie wiedziałem co robić, dobrze wiedziałem, że nie sprowadzę go do domu, bo ojciec mnie wyjebie razem z nim. Tutaj Iwo też nie może zostać, bo jak jego stan się pogorszy to nie będzie zbyt wesoło.
   - Weźmiemy go do motelu.
   - I co powiedz babie w recepcji? Że przyjechałeś z chorym chłopakiem, żeby wyzdrowiał? On może potrzebować lekarza, jak się pogorszy, a nie zabaw w motelu! - syknął Shin,
   Ja pierdolę.
   - Może jakieś lepsze propozycje masz? - niemal krzyknąłem na niego, nie mam zamiaru znosić jego jakiś humorów i doczepek - Możesz jechać już na chatę? bo ja się stąd nie ruszam.
   - Nie tak się umawialiśmy!
   - Nie było żadnej umowy, a twoje umowy z Jackiem mam w dupie.
   Całkiem ignorując go podszedłem do Iwo i obiema dłońmi dotknąłem jego policzków - ciepłe, chyba zbyt ciepłe.
   - Wynoś się stąd - powtórzyłem, ale gdy się obróciłem Shin'a już nie było. Sylvia podeszła bliżej nas i chyba czekała na jakieś instrukcje.
   - Mamy termometr - powiedziałem, a w głowie układałem sobie jakiś plan działania - Jeżeli podniesie się do 41 stopni, bierzemy go do szpitala. Musimy iść do apteki.
   - Jeżeli weźmiemy go do szpitala, to nigdy się nie wypłacimy jak wystawią nam rachunek za leczenie... - szepnęła zszokowana.
   - Sylvia, a co mamy zrobić? - spytałem się jej całkiem poważnie - Ja już nie wiem, mamy dzwonić do jego rodziców?
   Do pokoju wszedł ponownie Shin, przecież miał jechać w cholerę! Podszedł do Iwo i zaczął zdejmować z niego koce.
   - Co Ty robisz baranie!?
   - Tae, chwyć go za nogi. Zniesiemy go do samochodu.
   Wytłumaczył mi, że zabierzemy go do domu i tam będziemy zbijać gorączkę. Dzwonił do Jacka, a on się zgodził. Daliśmy jakoś radę zanieść go do auta. Przebudził się, ale zaczął paplać tylko jakieś bzdety pod nosem. Sylvia w samochodzie przykryła go i powiedziała, że z samego rana przyjdzie do mnie i pomoże.
   - Nie będę się wam zwalać jeszcze ja do domu, chociaż wiesz, że najchętniej i tak bym pojechała - przytuliła mnie na pożegnanie i ucałowała w policzek - Przyjdę z samego rana do Was! Może jakoś pomogę... Dziękuje Shin, to wiele dla nas znaczy - panicz na te słowa tylko lekko się uśmiechnął i wsiadł.
   Chciałem żeby jechała, ale nie wiem jak na to wszystko zareaguje stary, więc lepiej będzie jeżeli zostanie, a noc szybko minie.
  Droga do domu minęła spokojnie. W pokoju gościnnym już czekało na Iwo zrobione łóżko, zmienili miejsce kanapy i ustawili ją na narożniku. Pokój był duży, a nie będzie przecież spał na samym środku. Na szczęście Shin poszedł se na górę i tyle go widziałem.
   - One się nim zajmą - usłyszałem nagle za sobą ojca i wtedy dostrzegłem dwie pielęgniarki.
   Musiałem mu podziękować, ale moja duma mi na to nie pozwoliła. Musiałem się jednak przełamać.
   - Dzięki za pomoc... - nie powiedziałem mu tego prosto w oczy, tylko gapiłem się w podłogę - Pójdę na piętro, zaraz tu przyjdę.
   Wszyscy musieli już dawno spać, prócz właśnie ojca. Ogarnąłem się szybko i przebrałem w ciuchy do spania. Wykąpie się rano, teraz nie miałem na to czasu, z gównem się nie biłem
   Potem gdy zszedłem na dół Iwo leżał w łóżku w jakiejś piżamce w kratkę. Czy te baby go przebrały? Na czole miał położony pewnie mokry ręcznik, więc nie musiałem się bać o nic więcej, bo na pewno się nim zajęły. Podszedłem do łóżka i znów dotknąłem jego policzków, a on otworzył zdezorientowane oczy. Patrzył długo na sufit, a potem przeniósł zmęczony wzrok na mnie.
   - Taemin.... - szepnął słabo uśmiechając się i nie przestawał na mnie patrzeć.
   - Cześć krówko...
   - W-wreszcie wróciłeś... A tak Cię szukałem... Kocham Cię... Bardzo Cię kocham....
 
 

   

1 komentarz:

  1. Hej,
    Shin i jego wiadomości, rozmowa w ogóle się nie kleiła, Ivo jest chory ale w końcu Jack zgodził się pomóc, wkurza mnie właśnie to zachowanie takiego paniczyka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń