poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział XVIII

    
      Pamiętam fabrykę. Pamiętam deszcz i dach, po którym biegaliśmy. Te wspomnienia są tak mocne i realistyczne, że nigdy tego nie zapomnę. Znów tam byłem, myślami. Znów go widziałem, jego uśmiech kierowany tylko w moim kierunku, gesty, troskę i ten pierwszy pocałunek, to od tego wszystko się zaczęło. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy tego żałuję. A co by się stało, gdybym zwyczajnie go wtedy powstrzymał? Może potoczyłoby się to zupełnie inaczej i nic nie bolałoby tak bardzo, jak teraz? Czasami chciałbym wyjechać, daleko stąd, tak żebym nie musiał nikogo z domu ojca oglądać. Tak na pewno byłoby łatwiej, a teraz... a teraz gdy go tylko zobaczyłem jest jeszcze gorzej. Nie widzi mnie... nie dostrzega... może wstydzi się teraz tego, co było między nami? Może ojciec nagadał mu coś... No tak ani ja, ani Denis nie byliśmy jego ideałami, więc nie dba o to.
    - Nie... - potrząsnąłem energicznie głową, chcąc odgonić myśli i założyłem kaptur na głowę.
    Dostałem wiadomość od Iwo, że jest teraz z Sylvią u swoich rodziców ze względu na jej stan. Czy on jest taki tępy? Ma rodzinę, do której może wrócić, kiedy chce, a wybiera to wszystko... Jeszcze tym bardziej że może mieć tam ją... Oczywiście odpisałem, że rozumiem i nie mogłem wrócić wcześniej oraz że dam sobie radę.

                                                                             ***

   - Szczęśliwego Nowego Roku Taemin! - usłyszałem głos Denisa w słuchawce, był w ten czas u ojca.
   - Wzajemnie Denis - wyszeptałem do słuchawki.
   - Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz. Szkoda, że tak wyszło, ale następny Sylwester na pewno spędzimy razem!
   - Na pewno...
   - Zadzwonię później, bo zaczynają się fajerwerki i nic nie słyszę!
   Tegoroczny Sylwester spędzałem sam, w domu, w swoim pokoju. Nie potrafiłbym gdziekolwiek pójść, świętować, wiedząc, że Joshua leży w tej zimnej ziemi...
   Co prawda ojciec zaprosił mnie do siebie do domu przez matkę, która nagle stała się informatorem. Jack dobrze wiedział, że nie przyjdę, ja też to wiedziałem. To było robione wszystko ze względu na Denisa, nawet i tak nie zadzwonił czy się pojawię. Chociaż brat był szczęśliwy, oczywiście ojcu udało się załatwić dla niego przepustkę do domu, przez co był teraz tam.
   Podszedłem do okna i zasłoniłem zasłony, nie chciałem widzieć fajerwerków. Błyski i tak rozchodziły się po pokoju, było wszystko słychać.
    Tak bardzo nie chcę być teraz sam... Wszystko mnie przytłacza, nie mogę racjonalnie myśleć... Oni spędzają Nowy Rok razem, a ja jestem sam...
   Wstałem energicznie i wyszedłem z mieszkania, chciałem przejść się tylko wokół bloków, aby orzeźwić jakoś te głupie myślenie. Ludzi już wcale nie było, większość wróciła już do domów, aby dokończyć szampana. Też postanowiłem po krótkim czasie wrócić,  ale wchodząc przez drzwi wejściowe na klatkę, ktoś wepchnął mnie prosto do piwnicy. Tracąc równowagę, sturlałem się po schodach na dół i nieźle się poobijałem. Myślałem, że to Sylwestrowy przypadek, ale drzwi zostały od razu zamknięte, przez co zapadła całkowita ciemność.
    - Ej! - usłyszałem donośny głos - Gdzie jest ten głupi włącznik?
    Przestraszyłem się i wstałem, po omacku szukałem ściany i myślałem o tym, jak mam się stąd wydostać. Oblał mnie zimny pot i ze strachu zacząłem szybko oddychać, przez to miałem wrażenie, że każdy mnie słyszy. Nie podobało mi się to, teraz wiedziałem, że trzeba było siedzieć w domu.
   Nagle światło się zapaliło, a przed sobą zobaczyłem Axel'a. Chciałem uciec, schować się, a wyjście było tylko jedno i w dodatku zastawione.
   - To ten?! - usłyszałem znów ten sam głos, facet zszedł schodami na dół, to on musiał mnie zepchnąć...
   Słysząc go uciekłem na sam koniec piwnicy chociaż wiedziałem, że to i tak mi nic nie da, jedynie tylko wydłużałem swój czas. Zaraz potem zacząłem tego żałować, bo znajdowałem się coraz dalej jedynej drogi ucieczki.
   Zaczęli gadać coś do siebie czego nie zrozumiałem, a potem pierwszy w moją stronę ruszył Axel. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, a ręce trzęsły się tak, że ślepy by to zauważył.
   - Nie podchodź! - krzyknąłem, a sam zacząłem się jeszcze oddalać, dopóki nie stuknąłem plecami o ścianę. Moje słowa wcale nie podziałały. Czego w sumie mogłem się spodziewać - Czego chcesz... - wydusiłem z siebie łamiącym głosem. Nie miałem odwagi nawet na niego spojrzeć.
   Śmiejąc się powiedział, że dawno się nie widzieliśmy. Nawet nie zauważyłem, kiedy leżałem już na ziemi. Darłem się w niebiosy, miałem cichą nadzieję, że ktoś mnie usłyszy i przyjdzie tutaj. Axel usiadł na mnie okrakiem, natychmiast zacząłem go atakować i próbowałem z siebie zrzucić. Na te moje starania tylko warknął do tego drugiego, aby zabrał moje ręce, i tak też zrobił. Prawą dłoń niemal zmiażdżył mi swoim kolanem, przytrzymując ją, a drugą trzymał normalnie w nadgarstku nad moją głową. Wydarłem się jeszcze bardziej czując bolesny nacisk między betonem, a jego zasranym kolanem.
  Nagle przed oczami zaczął mi wymachiwać scyzorykiem. Zamilkłem. Bałem się, nie wiedziałem co chce mi zrobić. Shin! Tak się boję... Nie chcę tu być...
   - To w co się bawimy? -  spytał sam siebie, bo na pewno nie mnie.
    Zdjął z siebie jakiś swój szal i wepchnął mi go do ust. Z początku nie wiedziałem po co, ale po chwili domyśliłem się, że to po to aby nie było słychać moich krzyków.
   - To samo co Ty mi... - wyszeptał z taką wrogością, którą dobrze znałem.
   Jedną ręką przytrzymał mi głowę i zaczął robić ranę na moim policzku. Płakałem i próbowałem krzyczeć, ale przez ten szal to nie dawało żadnych rezultatów. Czułem jak wbija mi nóż głęboko w skórę i tworzy podłużną krechę, czułem jak po twarzy leci mi krew. Tak strasznie bolało, a on nie przestawał. Dopiero gdy stwierdził, że wystarczająco poszarpał mi skórę, zaczął robić to ponownie obok tej drugiej. Chciałem się uwolnić, szarpałem się ale to nic nie dało. Policzek strasznie bolał i piekł.
  Zdjął mi czapkę z głowy i wytarł policzek od krwi, żeby zobaczyć efekt. Zaśmiał się, po czym przekręcił mi głowę i zaczął robić to samo na drugim.
  Czułem jak nacina dalej i tnie mi ją niczym jakieś mięso do obiadu. Zapach krwi był tak intensywny, że robiło mi się słabo. Bolało, ale już nie krzyczałem i tak by mnie nikt nie usłyszał. Łzy dostawały mi się do tych świeżych ran i zaczynało jeszcze bardziej piec. Czekałem tylko na to, kiedy skończy.

                                                                            ***

   Od krwi miałem całą twarz i kurtkę. Bez zastanowienia wsadziłem ją do automatu i włączyłem urządzenie. Korzystając z okazji, że byłem w łazience obmyłem twarz zimną wodą, co nic nie dało, bo nadal czułem ten obrzydliwy zapach. Wszedłem pod prysznic i usiadłem w brodziku, nie miałem siły stać. Nadal byłem przerażony tak, że pięć razy sprawdzałem, czy drzwi od mieszkania są zakluczone.
   Puścili mnie od razu, gdy Axel skończył rzeźbić na mojej twarzy, wybiegłem z piwnicy tak szybko, że nawet nie mogę sobie przypomnieć jak to zrobiłem, a teraz nawet ustać nie mogę. Gdy się szybko umyłem wyszedłem ostrożnie spod prysznica i spojrzałem w lustro.
   Na prawym policzku miałem dwie rany cięte nożem, na lewym trzy, z których cały czas sączyła się krew.
   Dopiero teraz stojąc tak zdałem sobie sprawę, że te zostaną ze mną do końca życia.. Będę wyglądać jak potwór! Przecież wszyscy patrzą na twarz, będą wiedzieć we mnie same blizny! Już nigdy nie będę mieć gładkiej skóry na buzi, bo będę je czuł.
   Nie chcę... Nie zasłużyłem na to, to jest niesprawiedliwe... Gdyby Shin wtedy się z nim nie pobił. Możliwe, że zostawiłby mnie w spokoju...
   Nie mogłem patrzeć na siebie. Z ręcznikiem przy ranach poszedłem do pokoju i nie mogłem przyswoić tej myśli, że będę inaczej wyglądać... Nie mogę tego ukryć pod ubraniem... Kurwa... Co ja wszystkim powiem?
   - Nie chcę ich mieć... - szeptałem do siebie rycząc. Już nigdy nie spojrzę w lustro!

   Wszystko było dobrze, dopóki matka nie weszła mi do pokoju mówiąc, że już późno. Nie wiedziałem która godzina, ale skoro wrócili z imprezy w nocy i już wstali, to rzeczywiście musiała być może 15?
   - Chcę pospać dłużej... - wyszeptałem do niej odwrócony w kierunku ściany. To było nie istotne, o której wstanę... Nie jestem przygotowany, aby teraz z nią rozmawiać i nie mam nawet wymówki na to wszystko.
   - Jadę do Denisa, wypadałoby, abyś się trochę pouczył. Święta się skończyły.
Bla bla, wyjdź już i nie dobijaj mnie z tą szkołą... jak ja się tam jutro pojawię z tymi ranami?
   - Poucz się trochę - dodała i wyszła. Słyszałem jeszcze przez chwilę jej krzątanie się na korytarzu, po czym trzasnęła drzwiami wyjściowymi.
    Wstałem nie patrząc w lustro, które wisiało na ścianie. Już nigdy na siebie nie spojrzę... Nie wiedziałem co zrobić, czy może powinienem udać się do lekarza, czy zostawić to w spokoju, aż samo się zagoi. Pomyślałem o tej pielęgniarce, która zawsze wpuszczała mnie do Denisa nie zwracając uwagi na godzinę, może ona by coś wiedziała i dałaby mi jakąś poradę. Wyszedłem z pokoju aby udać się do kuchni i zrobić sobie coś do picia, gdy nagle drzwi się otworzyły i ponownie zobaczyłem matkę.
   - O już wstałeś? Zapomniałam klucz... - zauważyła, na pewno zauważyła.
   Obróciłem się do niej plecami nie patrząc wcale na jej minę. Nie usłyszałem nic, w duchu modliłem się, że może już wyszła, lecz bezszelestnie stanęła przed mną niczym zjawa. Widząc moją twarz zakryła usta ręką.
    - Nie patrz na mnie - powiedziałem zachrypniętym głosem i poszedłem w stronę kuchni.
    - Co się stało?
    Poszła za mną i nie odrywała wzroku od mojej twarzy, zaczęło mnie to irytować, miałem ochotę zedrzeć całą tą skórę. Wstawiłem czajnik, całkiem ignorując jej pytanie zająłem się wsypywaniem kawy do kubka.
   - Taemin odpowiedz mi! - uniosła ton, ale nie za mocno - Wczoraj było wszystko w porządku.
   - Idź stąd, nie wymyśliłem jeszcze żadnej bajki więc przyjdź potem - wysyczałem przez zęby -
Po cholerę pytasz jak wiesz, że nie powiem Ci prawdy?
   - Dlaczego Ty wszystko utrudniasz?! Musimy z tym jechać do szpitala!
   - Zagoi się samo! Nie wtrącaj się...
   - Może Ci się wdać zakażenie! - znów zaczęła wrzeszczeć - Widziałeś siebie w lustrze!? Masz żółte plamy...
   - Powiedziałem samo się zagoi!
   - Przestań być problematyczny, nie daje sobie już z Tobą rady! Jeżeli w tej chwili się nie ubierzesz i nie pójdziesz do samochodu, to dzwonie po twojego ojca!
   Wygrała.
                                                                               ***

   Siedziałem właśnie na fotelu, matka nie pozwoliła wejść mi samemu do gabinetu. Tak jak myślałem, nie ominęło się bez pytań. Grzecznie siedziałem machając nogami i nawet nie odpowiedziałem mu na nic, niech to odkazi, przepisze maści czy coś innego i spierdylam stąd. Nie trwało to długo, zanim skończył uświadomił mi, że pozostaną blizny, no tak jak myślałem. Nie nakleił mi nic na nie, stwierdził, że przeszkadzałoby to bardziej w gojeniu i mam uważać, aby nic nie dostało się do ran. Na końcu powiedział już to wszystko i mam poczekać na korytarzu, bo chce pogadać z matką.
   No to wyszedłem ze skwaszoną miną, wzrokiem niemal zagroziłem matce, że ma stać po mojej stronie jakby coś szło nie tak. Nie podobało mi się to, chciał rozmawiać z nią na osobności.
   Nie wiedziałem ile czekam bo nie wziąłem ze sobą telefonu przez jej poganianie. Próbowałem podsłuchać coś z ich rozmowy, ale drzwi były zbyt "dobre". Słyszałem że ktoś idzie po korytarzu, ale nie zwróciłem na to uwagi i czekałem na matkę. Przed moimi oczami pojawiła się twarz ojca. Moje myśli spanikowały i miałem zamiar jak najprędzej zakryć twarz. W ostatniej chwili zdecydowałem, że to nic nie da, bo i tak już pewnie zauważył, nawet nie drgnąłem.
   - Mama jest w tym pokoju? - zapytał, a ja przytaknąłem.

                                                                         ***

    Byłem wściekły na matkę, lekarzyk musiał jej coś nagadać i zadzwoniła po niego. Ciekawe jakim trafem tak szybko znalazł się tutaj, jakby akurat go to obchodziło. Gdy obaj wyszyli z gabinetu byli nadzwyczaj spokojni, bardziej matka, bo ojciec to zawsze był opanowany. Pierwszy odezwał się on mówiąc, że pojedziemy do restauracji porozmawiać. Jak zwykle miałem zamiar protestować, ale skoro stawia żarcie to idę!
   Szczęka mi opadła, gdy zaparkował przed najlepszą restauracją w mieście, nieraz z Iwo śmialiśmy się, że jak wygramy w totka to się tam udamy i nawpierdalamy się jak dzikie świnie. Nie dosyć, że na zewnątrz budynek przyciągał swoją uwagę, to w środku był nieziemski. Wszystko dopracowane na ostatnią igłę. Usiedliśmy bardziej z tyłu, matka koło mnie, ojciec na przeciwko. Po chwili stała już przy nas kelnerka podając każdemu z osobna menu. Cholera, to jest lepsze niż moja kafejka przyszpitalna.  Otworzyłem kartę i patrzyłem na jakieś dania, które mnie zainteresują, obok oczywiście znajdowały się ceny, niemal oczy mi nie wyleciały ze zdziwienia widząc takie kolosalne sumy. Dobrze, że akurat zasłoniłem się cały tą kartą, bo moja mina była beznadziejna. Cholera ojciec, ja nic nie chcę, ale możesz dać mi pieniądze za te żarcie. Trochę czasu zleciało zanim matka wybrała swoje danie, twierdziła od razu, że jest na diecie i musi poszukać czegoś odpowiedniego. Tak ona i dieta grają sobie w parze, w końcu wybrała i złożyliśmy zamówienie. Trwała cisza, a w tle grała jakaś spokojna muzyka. Dobrze wiedziałem, że nie przyszliśmy tutaj tylko na żarcie.
   - Jak się czujesz? - zapytał.
   - Tak jak wyglądam. Możecie przestać się tak czaić?
   - Możesz przestać być taki bezpośredni? - odezwała się matka i spojrzała na mnie laserowym wzrokiem.
   - Po co udajecie? Ja przyjechałem tu tylko po to aby się najeść, a nie umilić nasze relacje.
   - Nie odpowiesz mi na pytanie co się stało z twoją twarzą?
   - Ślepy jesteś? Mam pociętą.
   No i wtrąciła się matka, że jak ja się odzywam do ojca, że nie tak mnie wychowała. Głupie gadanie, ojciec zaczął ją uspokajać, że nie ma się tym przejmować.
  - Teraz programy w moją grę - rzekł ostro z poważną miną, że aż zbladłem.
   - Dobra ja ustalam zasady - przy wypowiedzeniu tych słów próbowałem naśladować jego. Jack się zaśmiał ironicznie, co mnie lekko zaniepokoiło.
   - Nie będziesz ustalać żadnych zasad, to moja gra. Zbyt długo graliśmy na twoich zasadach.
   Miałem przeczucie, że zaraz doczepi się mojej orientacji i będę spalony. Nie rozumieli tego co czuje, dla mnie nawet to było trudne do zrozumienia.
    - Przestajesz ćpać, od razu, od teraz - zaśmiałem się i po chwili nawet tego pożałowałem, to był zbyt radykalny wyczyn i chyba bardziej go to wkurzyło - Nie lekceważ tego, bo poniesiesz lepsze konsekwencje. Sam Ci zrobię odwyk, albo wyślę na jakąś placówkę.
   - Nie zmusisz mnie. Jestem dorosły.
   Co prawda miałem w tym jednym zdaniu rację, ale tym razem on powtórzył moją reakcję sprzed chwili i się zaśmiał. Uświadomił mi, że on wszystko może. Nie spodobało mi się to. Wkurzało mnie, że wszystko chce załatwić pieniędzmi.

                                                                       ###

    Cały Sylwester spędził u ojca i miał spędzić dzień Nowego Roku. Nie wypił żadnych napojów alkoholowych o których wspominał mu lekarz, więc uczcił to zwykłym szampanem dla dzieci. Posiedział chwilę po północy i zapadł w sen, był zmęczony i miał wrażenie, że wszystko mu przeszkadza. Niby jego pokój był taki sam, oczywiście ktoś przed jego przyjazdem go wysprzątał, bo po tak długim czasie to zarósł pewnie kurzem. Irytowało go to, że nie może normalnie chodzić, był jeszcze zbyt osłabiony, a nie miał robić nic na siłę bo mogłyby powstać skutki uboczne. Rozejrzał się po pomieszczeniu, robił to kilka razy dziennie przyglądając się wszystkiemu dokładnie, a za każdym razem czegoś mu brakowało. Czuł, że gdzieś zostawił coś ważnego, że o czymś zapomniał.
   Już trzeci raz przeglądał tą samą gazetę, a potem rzucił ją gdzieś daleko w kąt. Zsunął kołdrę na podłogę i usiadł ostrożnie, poczuł pod stopami przyjemny puch miękkiego dywanu. Przytrzymując się szafki wstał i zaczął zginać to jedną, a to drugą nogę w kolanie. Miał nadzieję, że to pomoże mu szybciej stanąć na nogi. W końcu puścił szafkę i zrobił pierwszy krok w stronę drzwi, tak delikatnie jak nigdy w życiu.
   - To proste - szepnął sam do siebie i stwierdził, że idzie mu całkiem dobrze.
   Gdy był w połowie drogi upadł nawet nie wiedząc kiedy, czy stracił równowagę, czy grunt pod stopami. Zwalił przy tym kilka drobiazgów leżących na biurku i zaklął pod nosem. Przecież szło mu tak dobrze, ile to ma zamiar jeszcze trwać, chciałby już normalnie funkcjonować, pójść do szkoły i zwyczajnie zejść po schodach na dół. Miał ochotę się rozpłakać z bezradności.
   Drzwi od jego pokoju zostały otwarte, a w nich stanął chłopak o niebieskich oczach.
   - Co Ty kombinujesz? Na te tricki jeszcze przyjdzie czas - stwierdził wzdychając - runąłeś tak, że pewnie tynk na dole zleciał.
   - Nie wydaje mi się, żebym był specjalnie ciężki - prychnął i usiadł wygodnie na dywanie.
   - Pomóc Ci wstać? - spytał i nie czekając na odpowiedź podszedł do blondyna w geście pomocy,
   - Nie! Sam sobie poradzę.
   Słysząc piskliwy krzyk i wymachiwanie rękoma odszedł na bezpieczną odległość, aby czasami nie dostać z jakiegoś przedmiotu w łeb. Był uparty jak kozioł, a mimo wszystko i tak potem z naburmuszoną miną prosił o pomoc w czymkolwiek. Jednak Denis był zbyt dumny, chciał najpierw sam się przekonać czy da radę, a potem najwyżej jako awaryjną sytuację wołać. Denerwowało go to, że jest w jakiś sposób ograniczony.
   Shin widząc kaleczne poczynania i nieudane próby wstania, wziął go bez pytania na ręce i posadził na łóżku.
   - Dałbym sobie sam radę - marszcząc czoło spojrzał na niego wzrokiem wkurzonego psa. Shin patrząc tak chwilę na jego oczy wzdrygnął się i odwrócił głowę, ich oczy były identyczne.
   - Zawsze tak mówisz, który to już raz?
   - Bo nie dajecie mi szansy! Jak mam próbować skoro po drugiej próbie gdzieś mnie wleczesz!
   - Ta, a może zemdlejesz z przemęczenia i będę się tłumaczyć Jack'owi. Nie ze mną takie gierki.
    Przekomarzali się tak przez dłuższą chwilę nim zabrakło słów i argumentów.
   - Tae dziś przyjedzie? - spytał całkiem normalnie sprawdzając czy kwiat, który stał obok łóżka nie ma za suchej ziemi.
   - Raczej nie.
   - Pewnie wrócił do mamy, gdy ja poszedłem do szpitala nie? Szkoda że wczoraj nie przyjechał.
   Denis nie specjalnie przejął się tym, gdy Shin całkowicie zlekceważył jego gadanie, po czym on wyszedł z pokoju uprzednio pytając, czy czegoś nie potrzebuje.

                                                                               ***

   Nie przejąłem wcale się gadaniem ojca, ale wkurzyło mnie to że teraz zaczął się interesować. Interesować? Ta! Dobre. Nawet nie zdążyłem dostać swojego przepysznego zamówionego jedzenia, a już mnie tam nie było. W sumie zmyłem się tylko dlatego że Iwo napisał mi wiadomość że jest w parku i jeżeli chcę to mogę wlecieć. Było daleko ale zrezygnowałem z jedzenia.
   - Hej Iwo - przywitałem się jak zawsze widząc go siedzącego na ośnieżonej ławce. Przez całą drogę myślałem o tym co mam mu powiedzieć gdy zobaczy moją twarz, co ja mam każdemu powiedzieć gdy będą wszyscy ją widzieć? Przełknąłem głośno ślinę i wtedy zaczął mi się przyglądać, od razu zmienił mimikę twarzy.
   - Co Ci się stało? Miałeś wypadek? - spytał zmartwionym głosem którego nie znałem.
   Próbowałem mu wytłumaczyć, że to nic takiego co niezbyt go zadowoliło, a bardziej wkurzyło.
   - Próbujesz zrobić znów ze mnie idiotę?! - wstał i stanął na przeciw mnie.
   - Są rzeczy z których nie muszę Ci się spowiadać, to przeszłość.
   - Może powinniśmy zacząć o takich rzeczach rozmawiać?
   - Ale może ja nie chcę?
   - A może ja nie chcę stracić kolejnej bliskiej mi osoby? - tym razem jego głos drżał, a w oczach zauważyłem nic jak tylko żal.
   - Nie mam tak skomplikowanych problemów jak Wy - powiedziałem zgodnie z prawdą. Zawsze bałem się odezwać, nie chciałem męczyć nikogo swoim życiem prywatnym, a tym bardziej jeżeli chodziło o starą miłość.
   - My też myśleliśmy, że wiemy o sobie wszystko, to... co się stało tym bardziej uświadomiło mi to że Josh... może on potrzebował pomocy? - zamyślił się i potrząsnął głową, aby odgonić myśli. Trudno było pogodzić nam się z rzeczywistością, myśl o Josh'u była bolesna.
   - Nigdy się nie dowiemy - wyszeptałem - Może nie powinniśmy o nim wspominać.
   - Dlaczego nie? Ja chcę, chcę żeby był wspominany. - powiedział z dumą, po czym podszedł do mnie i przytulił - Nie chcę zapomnieć, wspominajmy go, Joshua na pewno nie chciałby być zapomniany, niech wszyscy wiedzą, że był z nami ktoś taki jak on, że za nim tęsknimy, że nam go brakuje....  - nie powiedziałem nic, pierwszy raz słyszałem z ust Iwo takie słowa i płakać mi się chciało. Brakowało mi go, tak mnie również, chociaż nie był zbyt rozmowny sama jego obecność sprawiała, że czuliśmy się jak jedna wielka rodzina, ale w jednej chwili się to rozpadło nie wiadomo z jakiej przyczyny i to była najgorsza myśl, która atakowała po kolei każde z nas, o każdej porze - Dlatego... Musimy rozmawiać - dodał na koniec już bez pewności.
   Westchnąłem i spojrzałem w niebo. Co jeśli Iwo ma rację? Co jeśli Axel może się posunąć do bardziej radykalniejszych czynów? Już wystarczająco mnie gnębi, a nie potrafię sobie poradzić z nim sam. Może będę potrzebował pomocy?
   - Chodźmy się przejść.
   Iwo spojrzał na mnie z niedowierzaniem, w końcu znał mnie nie od dziś i wiedział, że nie mówiłem zbyt wiele o swojej przeszłości. Sam się dziwiłem, że chce mu co nieco powiedzieć. Chciał iść do starego budynku, jednak ja odmówiłem, dzielenie się z tym wszystkim i patrzenie mu cały czas w oczy byłoby bardziej trudne niż cokolwiek innego.
   Powiedziałem mu wszytko o Axelu, to musiałem powiedzieć. O tym nie mówiło mi się tak ciężko, byłem cały w nerwach i miałem serdecznie dosyć tego człowieka, jego zachowanie przekraczało wszystkie granice. O mojej krótkiej spędzonej chwili z Shin'em też opowiedziałem, jąkałem się co chwile i zapowietrzałem, do tego potrzebowałem czasu oraz dałem mu informację, że chłopak który podał mu te prochy w szpitalu to właśnie on.
   - Ja nie wiem skąd on wziął te prochy - zaczął się tłumaczyć przypominając sobie zajście szpitalne - Miałem już dawno Cię za to przeprosić, ale przez te wszystkie sytuacje... po prostu byłem w nerwach. Niepotrzebnie to złapałem, powinienem wyrzucić mówiąc, że to nie moje.
   - To On mało nie potrącił Ciebie i możliwe, że właśnie wtedy wyleciały... - wzdychnąłem zamyślając się, może byłem trochę nabuzowany przez jego nieodpowiedzialność w tej sprawie, ale to uczucie szybko minęło - Z resztą to nic w porównaniu z tym, co mi parę chwil temu powiedział ojciec.
   - Widziałeś się z nim?  spytał w lekkim szoku zatrzymując się.
   - Taaa, to wszystko przez tą moją twarz, ale rozmowa na ten temat nie była zbyt długa. Powiedział, że sam osobiście dopilnuje, że wybije mi ćpanie z głowy oraz, że odpracuje mu jego zbite okno... wiesz teksty typu "zbyt długo byłem dobry". Mam zaliczyć szkołę...
   - Może tylko straszy?
   - Teraz nie wiem do czego może być zdolny... Twój sms wybawił mnie z opresji inaczej nasłuchałbym się jeszcze więcej.

                                                                          ***

     Następnego dnia do szkoły przyszedłem nieco wcześniej niż zwykle. Nie miałem zamiaru wcale się w niej pojawić, ale po rozmowie z Iwo stwierdziłem, że dam radę. Spróbuje chociaż nadrobić kilka przedmiotów na pierwszy semestr i finał. W domu cały czas myślałem czy zwyczajnie nie poobklejać twarzy jakimiś plastrami, bo na pewno wyglądy ran kluły w oczy, jednak spasowałem z tego względu, że musiałbym chyba całą twarz bandażami owinąć i wyglądałbym jak mumia. Toczyłem walkę z samym sobą, od tamtego czasu wcale nie spojrzałem w lustro. Rany piekły i czasami miałem ochotę zdrapać zaschnięte strupy. Bałem się tego jak będę wyglądać gdy zostaną tylko blizny.
    Nikt nie zauważył jakoś mojej obecności w klasie. Wszyscy zajęli swoje miejsca gdy nauczyciel wszedł do klasy, otworzył dziennik i zaczął sprawdzać obecność, mój numer prawie że ominął, najwidoczniej stało się to rytuałem.
   - Jestem - powiedziałem donośnym głosem tak, aby było mnie słychać z ostatniej ławki.
   - Taemin obecny? - zapytał wyglądając spod swoich okularów i dostrzegł mnie - Zaliczasz przedmiot czy to tylko jednorazowy wypad do szkoły?
   - Zaliczam.
    Kazał mi się przesiąść do pierwszej ławki, tak też zrobiłem. Czułem wzrok innych na sobie, starałem się o tym nie myśleć co mi nawet dobrze szło. W ciągu jednej godziny lekcyjnej napisałem dwa sprawdziany, nie wiem jak poszło myślę że pozytywnie, chociaż byle żeby było.
   Wydawało mi się, że wszystko szło jak z płatka, lekcje mijały. Śniadanie przesiedziałem w łazience by uniknąć spotkania z Axel'em i innymi osobami. Niedługo miał być koniec tej męczarni bo były ostatnie w-fy. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że przecież w tym roku nie mam zwolnienia lekarskiego, a stroju na przebranie i tak nie zabrałem. Postanowiłem zostać aby chociaż podrasować swoją frekwencję, lecz gdy zobaczyłem go niedaleko sali zrezygnowałem. Moje ciało zaczęło się samo cofać ze strachu tak, że nie mogłem nad tym zapanować. Obróciłem się i z przerażeniem w oczach odszedłem. Zacząłem myśleć nad zmianą szkoły, nawet w własnym domu nie czułem się bezpiecznie, a co dopiero tutaj. Gdy tylko opuściłem budynek poczułem się lepiej, ale tylko na chwilę.
   - I co tam rudy?
   Zignorowałem ten głos, chciałem pokazać, że to na mnie nie działa i ruszyłem w kierunku domu, lecz po chwili chwycił mnie za ramię i szarpnął w swoją stronę. Widząc swoje działo na mojej twarzy głośno się roześmiał i stwierdził, że trochę krzywo mu wyszło, a chciał ze mnie zrobić Naruto. Po tych słowach znów chciałem odejść. Nic z tego.  Próbowałem być opanowany i spokojnie powiedziałem, aby mnie puścił, że te jego gry już nie są zabawne i pogroziłem mu trochę tym, żeby na koniec trzeciej klasy sobie lepiej nie robił problemów. Znów się zaśmiał.
    Teraz mimo zbierającego się lęku przyłożyłem mu prosto pięścią w nos. Kostki mnie zabolały, ale warto było słyszeć jego ryk, i rękę trzymającą na nosie. Nie wiem czy zaczęła mu lecieć krew, bo zacząłem uciekać gdzie pieprz rośnie.
   - Ty szmaciarzu! - rozniósł się jego ryk i wszystko wskazywało na to, że biegnie za mną.
    Gdy przebiegałem przez ulicę obróciłem trochę głowę, aby zobaczyć gdzie się on znajduje, ale nagle poślizgnąłem się. Przecież jest zima, wszędzie jest lód... Wyrżnąłem głową o zlodowaciały asfalt, potem tylko słyszałem wołanie o pomoc i odleciałem.

                                                                        ***
   
   - Słyszysz mnie? Taemin słyszysz?
    Otworzyłem niechętnie oczy i od razu oślepiło mnie światło lampy przez co od razu je zamknąłem.
    - Karetka już jedzie - powiedział inny głos, a nade mną nachylała się sama dyrektorka szkoły - poinformowałem również rodziców.
    Zacząłem się zastanawiać nad tym, co robię na szkolnym korytarzu, przecież gdyby coś mi się stało w ogóle nie powinienem być ruszany z miejsca zdarzenia. Miałem to gdzieś i szybko chciałem wstać, jednak gdy uniosłem głowę wszyscy zaczęli wrzeszczeć, abym się nie ruszał, a moja głowa zaczęła strasznie pulsować.


    Byłem zmuszony poleżeć chociaż jeden dzień na obserwacji w szpitalu, aby lekarze mieli pewność, że nie powstał żaden krwiak ani nic innego. Pytali mnie również jak to się stało, okazało się że biegłem i zwyczajnie się poślizgnąłem, a Axel widząc to zabrał mnie jak ostatni frajer do szkoły. Wszystko we mnie się gotowało aby powiedzieć " to wszystko jego wina!" Ostatecznie poparłem wersje Axela, a upadek okazał się niegroźny.

3 komentarze:

  1. Hej,
    ta obojętność aż boli, Denisa zupełnie inaczej traktuje, Axel dobrze, że chociaż bo nie zgwałcił, ba chciał się wybronić to go zaniósł do szkoły...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    ta obojętnośc aż boli, Denisa to zupelnie inaczej traktują...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń