poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział XVII

  Sprzed oczu zaniknęła cała sytuacja, a zamiast jej pojawił się Shin. Tak bardzo długo go nie widziałem, pożerałem go wzrokiem. Chciałem go przytulić, porozmawiać, powiedzieć, że tęsknię. Rozsądek podpowiadał mi, że mam zmienić tok myślenia, ale nie mogłem gdy tak na niego patrzyłem. Chciało mi się płakać. Ten życiowy rozdział miał być zakończony, ale przez ten jeden moment wszystko wraca. Teraz będzie tylko gorzej, a już prawie myślałem, że sobie ze wszystkim radzę, tak niestety nie było. Co ja teraz zrobię? Nie mogę na niego nawet patrzeć, bo wracają wszystkie wspomnienia. Chciałbym o tym z kimś porozmawiać, wyżalić się, ale nie mam nikogo takiego. Iwo i reszta mają więcej problemów, niż niespełniona miłość.
   Gdy trochę wróciłem do rzeczywistości, założyłem kaptur na głowę i obróciłem się do nich tyłem. Nie chciałem aby Shin mnie rozpoznał, nie teraz. Może i byłem tchórzem ale to wszystko dla mnie było zbyt ciężkie.
   Na moim nosie dostrzegłem mały płatek. Zaczął padać śnieg. Ulice jak nigdy dotąd były całe białe w porównaniu z zeszłoroczną pogodą. Po chwili usłyszałem skrzypiący pod czyjąś osobą śnieg. Wytrzymałem oddech, a dłonie ścisnąłem w pięści. Gdy wydawało mi się, że odgłos jest już daleko za mną obróciłem się w stronę Iwo.
   - Co Ty do cholery wyprawiasz?! - krzyknąłem na niego łapiąc za kurtkę.
   - Ja? - spojrzał na mnie spod łba i wzdychnął wywracając przy tym oczami - To nie była moja wina, nic się nie stało. Ale widziałeś ten mój skok?! - wydarł się z entuzjazmem - To było coś! Normalnie czułem się jak w jakimś filmie!
   Dusiłem w sobie złość, myślałem że lada chwila dym wyleci mi uszami.
   - Ty głupku! Mogło Ci się coś stać, a Ty bawisz się w "nindżę"!
   - Nie histeryzuj. Nie mam za wiele atrakcji w swoim życiu.
   Powyzywałem go jeszcze trochę tylko dlatego, że musiałem wyładować swoje emocje. Było mi tak źle, że mimo iż widziałem jego niewinność to i tak próbowałem mu na siłę wmusić winę. Potem znów tęsknym wzrokiem spojrzałem na drogę kierująca do wejścia budynku.
   - Idziemy na jakąś gorącą czekoladę? Ja stawiam.
   Zgodziłem się. Zastanawiałem się skąd ma pieniądze, możliwe że dostał jakiś kesz od starszych na święta. Poszliśmy do znajomej kafejki, bynajmniej ja ją znałem. Bywałem w niej gdy odwiedzałem Denisa, bo znajdowała się najbliżej szpitala. Zamówiłem duży kubek czekolady, a Iwo wziął sobie kawę. Ja kawy nie lubiłem, co prawda raz na jakiś czas piłem aby doładować sobie energię ale nie czułem przez to szczególnej różnicy.
   - Jak tam u twojego brata? - spytała krówka bawiąc się tymi głupimi serwetkami. Zawsze miałem problem aby jedną wyjąć z tej podstawki.
   - Myślę że lepiej. Chociaż pewny nie jestem, to tylko moje przypuszczenia.
   Powiedziałem mu, że tak szybko jak przyszedłem tak znowu po krótkim czasie mnie wygonili. Długo czekałem na te dni, a nawet nie mogę się nacieszyć tym widokiem. To było niesprawiedliwe.
   - W ogóle masz to o co Cię prosiłem? - spytałem z pełną powagą. Przytaknął że ma.
   Rozmawialiśmy jeszcze o jakiś typowych bzdurach, nie obeszło się bez tematu szkoły której chciałem uniknąć, ale się nie udało. Więc znów się na siebie trochę obraziliśmy, ale gdy kelnerka przyniosła nasze zamówienie Iwo od razu zaczął być tą samą krówką, bo chciał spróbować mojej czekolady.
   - Przestraszyłeś się?
   Spojrzałem na niego zdezorientowany, o czym on gada?
   - No wiesz, myślałeś że mnie przejedzie samochód.
   Ty głupku, nawet nie wiesz ile mi obrazów przeleciało przez głowę... Boże i Shin...
   - I Ty jeszcze o to pytasz?! - uniosłem się lekko oburzony - Co za głupie pytanie...
   - Pójdziemy już?

           ***

   Spacerowaliśmy w parku, w którym przed miesiącami się zgubiłem i nie mogłem znaleźć wyjścia. Nie przypominał mi niczego, tak jakbym nigdy w nim nie był. Ale spacerując z Iwo było inaczej, mimo iż nie odzywaliśmy się do siebie to było tak lżej i przyjemniej. Nie wiem czego to była zasługa.
   Chciałbym znowu pojechać do tej fabryki... Mimo iż starałem sobie niczego nie przypominać, to moje myśli i tak plątały mi figla, a rozum dawał do zrozumienia że to skończone. Do oczu napłynęły mi łzy, jednak szybko zdołałem to opanować. Chyba pomału zdaje sobie sprawę, że nie potrafiłbym w ogóle rozmawiać z Shinem.
    - Chodźmy tam - wskazałem głową na murki między drzewami.
   - Po co? Chcesz brać teraz?
   - Dobrze wiesz że w domu nie mogę, a muszę już teraz.
   Nie odezwał się ani słowem, ale poszedł za mną. Oparłem się o mur i rozpiąłem kurtkę, wyjąłem rękę i podwinąłem rękaw.

    ***

   Humor wcale mi się nie poprawił, wydawało mi się że jestem bardziej znudzony niż zwykle. Siedziałem u Iwo w tej ruderze, myślałem że znajdę tutaj Sylvie i że w magiczny sposób poprawi mi nastrój. Tak więc siedziałem na kanapie całkowicie bez jakiś chęci do życia.
   - Jesteś blady.
   No brawo, jakbyś czuł się teraz tak samo jak ja to też wyglądałbyś jak kupa nieszczęścia.
   - Pójdę po jakieś chrupki.
   I wyszedł zostawiając mnie tak samego, a w myślach nikt inny niż Shin.
   Ja pierdolę, to wszystko jest beznadziejne, nie obędzie się nawet bez głupiego przywitania w szpitalu, a ja tego nawet nie będę potrafić zrobić.
   Moje emocje puściły i poleciały łzy, schowałem twarz w dłoniach i pozwoliłem sobie realnie o wszystkim pomyśleć.
   Ja wcale nie zapomniałem, to się tak nie da, myślałem że to będzie prostsze. A najprawdopodobniej i tak już o mnie zapomniał, jest szczęśliwy ze swoją babą. Trzeba było być ślepym aby nie zauważyć tego wielkiego łóżka na górze, ja o takim to nawet mogę sobie pomarzyć w przyszłości... Wszystko tak łatwo mu przychodzi. Ja za to nie mam kompletnie nic, żadnego oparcia w nikim. Nawet nie mogę powiedzieć nic Denisowi...
   - Taemin?
   - Miałeś iść po chrupki! - krzyknąłem oburzony. Rękawem zacząłem wycierać oczy, chociaż i tak było za późno.
   - Miałem je na dole... - usłyszałem jak rzucił paczkę na tapczan i usiadł koło mnie. Jak znowu zacznie gadać o swoich racjach to zdziczeję i wyjdę z siebie.
   - Co jest...?
   - Nic. Czasem po prostu trzeba sobie poryczeć - powiedziałem łamiącym się głosem ten debilny tekst - Chcę zostać sam.
   - Nie ma żad.... - nie zdarzył dokończyć zdania i bardzo dobrze, bo jakby zaczął to by nigdy nie skończył.
   - Słuchaj, nie chce mi się gadać. Nie mam humoru. Zostaw mnie samego!
   - To posiedźmy sobie z ciszy.
   Kątem oka spojrzałem na niego. Jakoś nie mogłem uwierzyć w to że, chce posiedzieć ze mną w ciszy. To nie było w jego stylu, nie to że ze mną tu siedzi, a to że nie prawił morałów na temat mojego ryczenia.
   - Chcesz się przytulić? - spytał z uśmiechem na twarzy i wyciągnął ręce przed siebie jak dziecko. Przez chwilę patrzyłem na niego jak szpak w ekhem, ale nie odmówiłem. Leniwie się przysunąłem do niego, tak niby udawałem że mi to obojętne i się przytuliłem.
   - Wiesz, ja wcale nie żałuję że Cię poznałem - powiedziałem po dłuższej chwili, gdy moje oczy przestały być już mokre. Uniosłem głowę do góry aby zobaczyć jego minę. Ostatnio nasza rozmowa na ten temat nie wyglądała zbyt ciekawie. Iwo zbyt szybko nie skontaktował o czym mówię, intensywnie myślał wpatrując się w popisaną ścianę. Dopiero gdy powiedziałem jego imię, On spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
   - Ja też nie żałuję.
   Szokiem było dla mnie to że, odgarnął mi włosy i pocałował w czoło. Szczerze poczułem się trochę dziwnie, buzi w czoło to zawsze dawały matki swoim dzieciom jak były małe. Nie wiedziałem jak zareagować na to. To było takie miłe i szczere, że dawno nie czułem takiego uczucia.
   - Iwo...
     I stało się. Pocałował mnie, tylko nie tym razem w czoło, a w usta, tak delikatnie że ledwo to poczułem. Przestraszyłem się i zakłopotałem, nie wiem dlaczego ale miałem dziwne wrażenie, że zdradzam Shina, że to nie powinno się dziać, że kocham tylko jego. Ale jaki to ma sens skoro to nie działa w obie strony, on wybrał już swoją drogę, a ja go do niej wepchnąłem. Jego życie nie powinno mnie interesować ani tym bardziej się mnie tyczyć.
   Za oknami robiło się już ciemno, zimowa pogoda dawała swoje znaki i za żadne skarby nie chciała wydłużyć dnia. Ciemne chmury naszły ponownie na miasto, dając małe opady śniegu.
   Pewnie spojrzałem na niego, chyba czekał na moją jakąś reakcję, może myślał że mu zaraz przyłożę i wylecę z kwikiem niczym urażona panienka. Nic takiego się nie stało. Oparłem głowę na jego ramieniu i czekałem na to czy zrobi to ponownie. Ku mojemu zdziwieniu zrobił to bardzo szybko, ale znów w taki sam delikatny sposób, a ja natomiast pogłębiłem pocałunek bardziej. Iwo uśmiechnął się i zaczął żółwim tempem cmokać mnie w policzki. Zamknąłem oczy i wtedy pociągnął nas do pozycji leżącej na tapczanie. Z swojego ramienia zrobił mi poduszkę i przytulił do siebie. Od razu  obróciłem głowę w jego stronę i szukałem jego ust, jednak wyprzedził mnie i znalazł pierwszy. Tym razem pocałował mnie już pewniej i językiem próbował wkraść się do środka, nie zabroniłem mu tego, był taki delikatny i ostrożny, może trochę niepewny ale podobało mi się to w nim.
   Nie przeistoczyło się to w pożądanie. Człowiek czasami potrzebuje bliskości innej osoby. Pobyć razem, poczuć się ważny, zauważony. Cieszyliśmy się tą chwilą niczym dzieci, które potrafią beztrosko się bawić nie zważając na nic. Ale czy problemy zawsze tylko się tyczą dorosłych?
   Obudziliśmy się dopiero wtedy gdy Sylvia rzuciła w nas kocem. Zasnęliśmy obaj wtuleni w siebie, nawet nie zwróciliśmy uwagi kiedy.
   - Iwo mógłbyś chociaż wprawić jakieś drzwi jak macie bawić się w wieczorne igraszki...
   - Sylvia... Nie żartuj sobie... - zaśmiałem się bezgłośnie, ojoj czyżby krówka nie uszykowała sobie jakiejś riposty? Ależ to do niego nie podobne.
   - Zimno na dworze?
   - Przestało padać, nie wieje więc jest znośnie.
   Było już późno, ale chciałem jeszcze iść na chwilę do Denisa. Możliwe że będzie już spał, ale to nie będzie ważne, napatrzyłem się już tyle na jego zamknięte oczy, raczej nie powinienem wpaść w histerię i drzeć się aby otworzył je. Iwo wraz z Sylvią zdeklarowali się że mnie odprowadzą, a o pocałunku nikt nie śmiał wspominać tym bardziej ja, Zachowywaliśmy się tak jakby do niczego nie doszło.
   - Chcę znaleźć pracę... Jak myślicie uda mi się? - spytała idąc i spoglądając tęsknym wzrokiem w zachmurzone niebo, wyglądała tak jakby coś tam widziała.
   - Dlaczego by nie?
   - Mam beznadziejne myśli, nie tak wyobrażałam sobie moje życie... no wiecie bez domu...
   - Przecież Ci pomożemy, nie jesteś z tym sama. Przyjdziesz do mnie w tym tygodniu i poszukamy ofert na internecie.
   - Ale kto Ci przyjmie takiego kogoś jak ja?
   - Sylvia! - wydarłem się - Pomożemy Ci, a jak nie uda się to ponownie złożysz na nasze magazyny, a w zanadrzu będziesz szukać czegoś innego.
   Westchnęła, obróciła się w naszą stronę i uśmiechnęła się, tak szczerze jak nigdy.
    Humor znikł mi dopiero wtedy jak zbliżyliśmy się do szpitala, a na nim zobaczyłem samochód ojca. Nie dałem jednak po sobie tego poznać i oznajmiłem że, mogą już wracać. Po chwili gadania rozeszliśmy się, a ja stałem jeszcze chwilę w miejscu. Czekałem na jakąś odwagę, która popchnie mnie w stronę tych drzwi ale tylko stałem w miejscu. Moje nogi nie chciały iść tam gdzie byli "oni" i zawróciły w kierunku domu.
   - Taemin zaczekaj! - cholera za jakie grzechy?! - Dlaczego nie idziesz? Miałeś iść do brata.
   - Wiem, ale już późno. Stwierdziłem że pewnie i tak nie wpuszczą mnie na oddział, a jutro jeszcze muszę iść do pracy.
   - Ty chyba myślisz że zawsze nabiorę się na twoje kłamstwa? Nie po to szliśmy razem taki kawał żebyś się cofał.
   - Iwo daj spokój - wysyczałem twardo przez zęby.
   - Nie Tae! To Ty jesteś problemowy i nie chcesz powiedzieć o co chodzi!
   - Nie pójdę tam, bo jest tam ojciec - wybełkotałem tak, że ledwo zrozumiałem swoje słowa. Taa.... ojciec... pewnie wraz z Shin'em - Nie chcę już tam iść...
   Iwo widząc moją skwaszoną minę zrobił coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewał. Nawet nie zauważyłem kiedy to zrobił, wrzucił mi trochę śniegu pod kurtkę za kapturem. Zacząłem piszczeć i krzyczeć, że jest nienormalny, że to zimne i tym podobne, a on tylko nabijał się ze mnie informując mnie, że przecież śnieg jest zimny. Sylvia podbiegła do nas i zaczęła również się wydzierać, że zachowujemy się jak stado baranów, no i dostała kulką w twarz od Iwo. Wściekła zaczęła kopać śnieg, który trafiał prosto na krówkę, nie mogłem sobie odmówić aby nie pomóc jej w tym. Nie wiedziałem czy się śmiać, płakać czy być złym, co prawda udało mu się mnie rozbawić i poprawić nastrój. Nie mogłem opanować śmiechu gdy Sylvia znalazła się w wielkiej zaspie zrobionej przez odgarniane parkingu, jak się wyczłapała była chyba zła, bo otrzepywała się patrząc na nas tak jakby miała zaraz nas zabić.
   - Chyba musimy się ewakuować - wyszeptałem do Iwo
   - Chodź pomożemy Ci się otrzepać - krzyknął z daleka, bo pewnie bał się do niej podejść.
   - Sam sobie trzep!
   Gdy przeszła jej złość na nas, poszliśmy pod daszek, tam gdzie zawsze podjeżdżają karetki. Czekaliśmy aż w spokoju wytrzepie z siebie ten śnieg, za żadne skarby nie pozwoliła sobie pomóc bo bała się że znowu wyląduje w śniegu.
   - Nawet się nie zbliżaj! - wydarła się na krówkę gdy ten chciał usunąć śnieg z jej włosów.
   - Baby...
   - Tak baby! A kto niby wrzucił mnie do tej zaspy! - w sumie miała rację, została najbardziej poszkodowana i mokra.
   - To tylko żarty... Nie złość się - no i zrobił w jej stronę minę kota ze "Shreka", chyba podziałało bo zaczęła się śmiać.
   Zasłoniłem uszy gdy na sygnale podjechała pod wjazd karetka. Nie mogłem oderwać wzroku od migających na niebiesko świateł znajdujących się na dachu, poczułem dziwny niepokój. Głupim trafem pomyślałem, że na pewno wszyscy są w domu i nic im się nie stało.
   Z strony kierowcy wyszedł mężczyzna i od razu poleciał na tyły aby otworzyć drzwi, jednak osoby siedzące w środku zrobiły to prędzej. Zaczęli gadać o stanie osoby, którą zaczęli wyjmować na noszach. Nie widziałem twarzy osoby, ale z ich rozmów wyglądało tak że stan był poważny.
   Staliśmy tak jak zamurowani i spojrzałem na Iwo wtedy gdy zniknęli w środku.
   - Wracamy do domu - oznajmił stanowczo.
   - Joshua...? - wyszeptała patrząc cały czas na drzwi za którymi zniknęli ratownicy - gdzie jest Josh!?
   - Jaaa... nie widz...
   - To był Josh! Iwo tam leżał Josh!
   Nagle powietrze stało się całkiem ciężkie, Iwo zaczął ją uspokajać że to na pewno nie był Josh, że na pewno czeka na nich już w pokoju, jednak ona nie dawała za wygraną i potwierdzała cały czas swoją tezę, że na pewno się nie pomyliła. Ja jednak nie wiedziałem co myśleć, serce zaczęło mi szybciej bić i nie potrafiłem nic potwierdzić ponieważ nie zwróciłem na twarz tej osoby. W końcu zaczęła płakać i całkiem nie słuchając Iwo wbiegła do szpitala, za nią pobiegł on, a za nim ja.
   Zacząłem się trząść, a co jeśli Sylvia ma rację? Co jeśli coś stało się Josh'owi? Nie widziałem go od tego czasu kiedy matka zaprosiła ich do nas do domu..
  Nie wiedziałem gdzie biegniemy, Sylvia całkiem zniknęła mi sprzed oczu i lada chwila zgubię jego.
   - Sylvia!! - usłyszałem donośny i zdenerwowany głos Iwo.
   Wymówiłem szeptem jakieś przekleństwo, zacisnąłem dłonie bardziej w pięści. Próbowałem przyspieszyć i ich dogonić, lecz na schodach ich zgubiłem. Rozejrzałem się dookoła, nerwowo patrzyłem w który korytarz mam skręcić. Wszędzie było pusto, bez zastanowienia ruszyłem w prawo. Nie wiedziałem gdzie się przywozi takich pacjentów z karetek, zawsze tylko odwiedzałem Denisa i tylko szedłem w to jedno miejsce.
   Nie mogłem ich znaleźć, zacząłem bardziej się denerwować. Biegłem i nic, zero śladu. W końcu jakaś pielęgniarka mnie zatrzymała mówiąc, że mam nie biegać, spytałem jej się w jaką stronę mam się udać, na szczęście mi wytłumaczyła.
  Zszedłem ponownie na dół i udałem się korytarzem na lewo. Przechodząc tak czułem się jakbym szukał igły w stogu siana. Zrobiłbym z siebie głupka gdybym wchodził do każdego pokoju po kolei, jednak skręcając ponownie w prawo zobaczyłem ich w oddali. Widząc ich tak zamarłem i wstrzymałem oddech, nie mogłem nawet do nich podejść.
   Trzymała ręce złożone przy ustach i obaj wpatrywali się w zaszkloną szybę za którą ich pewnie nie wpuścili. Wolnym krokiem podszedłem do nich i wtedy Iwo mnie zauważył, nie mogłem nawet o nic spytać, bałem się tak jak nigdy. Iwo tylko przytaknął i ponownie wpatrywał się w szybę.
  Pierwsze pytanie które przeszło mi przez myśl to dlaczego... chyba teraz każde z nas o tym myślało, lecz teraz nikt nie chciał o tym rozmawiać, każde z nas modliło się teraz w duchu.
  Wydawało się że minęły godziny, lecz to wszystko stało się tak szybko.
   Przez drzwi wyszedł doktor i nie zwracając na nas uwagi ruszył przed siebie, za nim drugi. Patrzyliśmy tak na nich jak się oddalali.
   - Iwo! - krzyknęła cała już mokra i czerwona od płaczu.
  Nie to nie może być prawda...
   - Doktorze! - krzyknąłem i prawie upadając podszedłem do niego. On się obrócił i spojrzał na mnie, kiwnął przecząco głową i odszedł.
   - Niee!!! To nie może być prawda!! Iwo!! Nie! - krzyczała i chciała tam wejść, Iwo z całych sił ją zatrzymywał - Josh!! Joshua!
   - Sylvia...
   Głos mu się tak łamał, wiedziałem że powstrzymuje się aby nie ryczeć. Ale co można teraz w tym momencie akurat robić? Wszystko zjadało mnie od środka, miałem wrażenie że się zaraz uduszę, łzy same zaczęły mi lecieć, a do myśli wcale nie docierała informacja że Josh nie żyje.
  Nie żyje.
  Nie żyje.
  Nie żyje.
  Za co do cholery! Za co!!??
  Jak przez mgłę widziałem że krzyczy coś do niego, wyszarpnęła się i uciekała, on pobiegł za nią. Podszedłem do szyby i dotknąłem jej tak delikatnie jakby miała się zaraz zbić.
  - Josh... - wyszeptałem bezgłośnie i chwyciłem się za włosy tak jakbym miał je zaraz wyrwać. Nie wiem co czułem, żal? smutek? rozpacz? gniew? Może wszystko? Tego nie da się opisać, w głosie zostaje tylko pytanie dlaczego to zrobił - Żegnaj Joshua...
   Chwiejnym krokiem odszedłem od szyby. Płacząc ponownie ich szukałem.

                                                                      ***

   Nie wiem jak długo ich szukam, czy chodzę w kółko. Nie wiem czy są jeszcze w szpitalu, czy wyszli. Myśli podpowiadały mi że na pewno mnie nie zostawili, jednak nie wiem co teraz myśleli, mnie to tak bardzo boli a co oni czują? Znali się tak długo... Byli dla siebie jak rodzina, przeszli razem zbyt wiele. To było takie niesprawiedliwe...
   - Taemin? - usłyszałem tak obcy, a znany głos za sobą. Nie zatrzymałem się ani nie odwróciłem.
  To nie był najlepszy moment. Nie teraz. Nie wiem czy potrzebowałem samotności czy wyżalenia się komuś, i tak nie miałem komu. Zostaliśmy z tym wszystkim sami - Sylvia, Iwo i ja. Chciałem uciec, stać się niewidzialny i schować się gdzieś, na nic innego nie było mnie stać jak tylko wejść do łazienki. Kamień spadł mi z serca gdy zobaczyłem tam ich, rozpłakałem się jeszcze bardziej i zasłoniłem oczy dłońmi.
  Siedzieli razem pod umywalką. Iwo przytulał Sylvię i głaskał ją po głowie, nie minęła chwila i siedzieliśmy tak we troje.

                                                                      ***

   - Musimy stąd pryskać - wyszeptał całkiem poważnie, chyba jako jedyny zachował racjonalne myślenie.
   - Nie możemy go zostawić!
   Dużo czasu zajęło nam zbieranie się z tej podłogi, jednak nasze uczucia pozbierać się nie mogły. Wyszliśmy z łazienki i Sylvia o mało nie upadła, Iwo pomógł jej usiąść na krześle, pustym wzrokiem wpatrywała się tylko w ścianę.
   - Idzie twoja mama...
   Z początku nie zrozumiałem czy mówi to do mnie. Odwróciłem się i zobaczyłem ją w towarzystwie ojca, w oddali stał pewnie Shin, ale przez załzawione oczy nie mogłem ujrzeć jego twarzy. Po cholerę oni tu teraz szli, to nie był najlepszy czas, a tym bardziej moment. Od razu jeśli chodzi o Denisa to się spykneli...
   - Taemin co z tobą? - ty głupia.... jak możesz w ogóle o to pytać.... - Chodź jedziemy do domu, z Denisem wszystko w porządku, już zasnął.
   Dlaczego doktor wtedy nie mógł wyjść i powiedzieć w naszym kierunku że wszystko w porządku?!
   - Nie wracam do domu - wydusiłem z siebie łamiącym głosem. Wszystko było do dupy, a było już tak pięknie...
   - Tae, damy radę możesz jechać do domu - usłyszałem Iwo, miałem ochotę mu strzelić w twarz.
   - Nie! Idę z wami, nie chcę zostać z tym wszystkim sam - wyszeptałem w jego stronę i próbowałem Sylvi pomóc wstać, nie miałem zamiaru prowadzić już żadnej dyskusji.
   - Jak to nie wracasz!?
   Miałem ochotę coś rozwalić, podpalić, wyżyć się na czymś. Czy matka na serio nic nie widziała? Tak oczywiście, przy ojcu interesowała się od razu czy wrócę do domu. Nie miałem ochoty już tam wcale wracać, chciałem zostać z nimi, tymi przed którymi nie muszę nic udawać. Nic nie odpowiedziałem, odwróciliśmy się w stronę drzwi i chcieliśmy wyjść.
   - Ej Ty! Czekaj no chwilę! - i usłyszałem głos który tak bardzo kochałem. Nie miałem czym już płakać, a rozpacz była jeszcze bardziej silniejsza. Zatrzymaliśmy się wszyscy, jednak tylko Iwo się odwrócił - Coś Ci wypadło - z początku myślałem że mówi to do mnie, jednak Shin rzucił małą paczuszkę z białym prochem w stronę Iwo, a on odruchowo ją złapał, przyjrzał się i szybko schował do kieszeni.
   - TAEMIN! Mówiłeś że nic nie bierzesz!!
   Skąd on miał tą paczkę!? Kiedy to do cholery mu wypadło!? Shin zrobił to specjalnie, miałem ochotę go udusić, ścisnąłem dłonie w pięści i zagryzłem zęby. Odszedł znów na tyły krokiem jakiego nie znałem niczym paniczyk. Czuł się wyższy... czy to możliwe, że aż tak bardzo się zmienił?
   - Zrobimy Ci test na obecność nark...
   - Nie zmusisz mnie! - wrzasnąłem w jej stronę.
   Nie mogłem na to wszystko patrzeć, lada chwila i runął bym na ziemię. Za dużo się wydarzyło, nie miałem siły, chęci do życia i do niczego. Teraz to nawet mój świat poukładany z wspomnień runął, nigdy więcej nie pozwolę myśleć takimi kategoriami. To marzenia, a tutaj jest rzeczywistość którą Josh opuścił.
   - Nie możemy go tak zostawić... - szeptała Sylvia sama do siebie.
 
   ***
   Wróciliśmy do naszej meliny grubo po północy. Nikt się nie odzywał, każdy tłumił rozpacz głęboko w sobie. Byłem taki zmęczony, ale gdy tylko się położyłem i zamknąłem oczy to wrócił obraz ratowników którzy wyciągali nosidło z karetki. Natychmiast podniosłem się do pozycji siedzącej i przyciągłem kolana pod brodę.
   - Widziałam jego twarz.... Był taki siny... - szepnęła łamiącym głosem i zaczęła płakać.
   Przez resztę nocy nikt się nie odezwał.

     ****

    Minione dwa dni wyglądały bardzo podobnie, prawie że wcale ze sobą nie rozmawialiśmy. Bolało mnie to, wszystko, śmierć Josh'a najbardziej. Czułem że wszyscy pomału oddalamy się od siebie. Każdy czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny za tą tragedię, jednak nikt nie mógł jej przewidzieć. Wszystko było w porządku, gdyby nie to któreś z nas na pewno by to zauważyło. Mieliśmy się wspierać, pomagać, a teraz wszystko szlag trafił. W domu nawet się nie pojawiłem i nie miałem po co tam wracać. Zrezygnowałem również z zajęć i pracy przez te dni, nie wytrzymałbym tam, moje myśli i tak były daleko stąd.
   Gdy widziałem wtedy Shin'a w oddali chciałem aby do mnie podszedł, przytulił, powiedział że wszystko będzie dobrze, że jakoś się ułoży, chciałem komuś się wyżalić. To z nim zawsze w myślach rozmawiałem przed snem i prosiłem o rady na które nigdy nie dostałem odpowiedzi, a on nawet na mnie nie spojrzał, wcale się nie odezwał tak jakby mnie nie było. Niepotrzebnie przejmowałem się naszym spotkaniem skoro nie zmieniliśmy żadnego zdania. Zmienił się, to ja zostałem taki sam. Nie zrobiłem nawet kroku na przód. Oplotłem rękoma swoje ciało i siedziałem tak bez ruchu. Jeżeli tak to ma wyglądać to wolałbym patrzeć na niego i jego dziewczynę, na ich szczęście, byle żeby tylko się do mnie odzywał. Nie myśląc o niczym innym poszedłem szukać plecaka.

****

   Kolejnego dnia poszedłem do pracy niczym żywy trup. Tam dowiedziałem się że zostałem wylany. Gorzej już być nie mogło, nie miałem już miejsca w sobie aby rozpaczać po tym fakcie. Od razu bezpośrednio udałem się do domu aby chociaż naładować telefon. Wszedłem do mieszkania bezszelestnie, miałem farta że, nikogo nie było.
   Od razu poszedłem do łazienki i wziąłem prysznic, chciałem to wszystko z siebie zmyć, wszystkie uczucia które dotychczas mi towarzyszyły, ale nic z tego, bez zmian.
   Gdy już wszystko zrobiłem to chciałem opuścić to miejsce, lecz gdy tylko otworzyłem drzwi zobaczyłem matkę.
   - O Taemin...- powiedziała w lekkim szoku, o dziwo nie podniosła na mnie głosu - Wróciłeś? Nie powinieneś być w pracy?
   - Pewnie go wylali, a coś ty myślała? Jak takie chuchro przyda się na magazynach? - rzucił chamskim tekstem Ivan wchodząc od razu za nią.
   - Na pewno dostał wolne.
   Słysząc jego słowa przygryzłem wargę i spuściłem wzrok na podłogę, nie potwierdziłem słów matki bo były nie prawdą, a po tych wszystkich wydarzeniach wszystko było można po mnie poznać.
   Ivan zamknął drzwi wejściowe i zaczął głośno się ze mnie nabijać. Poszedł odłożyć siatki z zakupami na stół i wrócił na korytarz. Chciało mi się ryczeć i już chciałem wyjść, ale on wziął mnie za szmaty i siłą zaprowadził do mojego pokoju, pchnął mnie na krzesło obrotowe tak, że prawie się przewróciłem razem z nim. Wziął moje książki leżące na parapecie i rzucił na biurko z wielkim hukiem.
   - A teraz, skoro wyjebali cię z roboty, to zakuwasz, zapierdalasz do szkoły i wszystko zdajesz. Mam w dupie jak to zrobisz.
   Po jego wyjściu usłyszałem jeszcze parę ripost. Oparłem się łokciem o blat stołu i zakryłem twarz. Sądząc po jego zachowaniu matka nie powiedziała mu nic o tym co dowiedziała się w szpitalu, Chyba dobrze wiedziała że połamałby mi by wszystkie kości.
   Otworzyłem podręcznik z historii,  tak szybko jak otworzyłem tak go zamknąłem. W mojej głowie działo się teraz tyle rzeczy, nie potrafię normalnie funkcjonować, a co dopiero się uczyć. Byle żeby nie pomyśleli że ich zostawiłem... Przy najlepszej okazji mam zamiar stąd pryskać. Wstałem i podszedłem do łóżka.
 
   ***

    - Taemin! Obudź się! Słyszysz?! - usłyszałem wyraźny głos matki, szturchała mnie w bok tak intensywnie że od razu otworzyłem oczy - Krzyczałeś.
    Patrzyłem na nią jeszcze nie zbyt przebudzony, długo myślałem nad tym co powiedziała, dlaczego niby miałem krzyczeć? Nigdy wcześniej nie zdarzało mi się to.
   - Co? - spytałem chociaż usłyszałem jej słowa bardzo wyraźnie. Po chwili zauważyłem że trzęsę się jak galareta, czy to z zimna? Od razu nałożyłem kołdrę bardziej na siebie.
   - Krzyczałeś przez sen, co Ci się śniło?
   Zastanawiałem się nad tym, wiem że coś było ale nie mogłem sobie tego przypomnieć. Sny miewałem bardzo rzadko, a po przebudzeniu zazwyczaj już ich nie zapamiętałem. Wyruszyłem tylko ramionami.
   - Rozmawiałam z ojcem o Denisie - zmieniła temat wstając z mojego łóżka.
   - Dobrze że nie o mnie - burknąłem pod nosem i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
   - Stwierdziliśmy razem że podczas rehabilitacji będzie przebywał u ojca, nie chcemy by cały czas był w szpitalu, a u nas jest tak mało miejsca... Tak będzie dla niego lepiej.
   Co...? Denis ma być u ojca...? Spojrzałem na nią laserowym wzrokiem i wszystko zaczęło się we mnie gotować. Tak najlepiej, niech go tam wezmą, niech mi go zabiorą do miejsca w którym nigdy już nie chciałem postawić nogi, to wszystko będzie jeszcze trudniejsze...
   - Na cholerę ma tam iść?! To będzie dodatkowy kłopot, lepiej jakby miał rehabilitację w szpitalu! - krzyknąłem cały nabuzowany i ściskałem zęby ze złości - Przecież dostawałby jakieś przepustki do domu!
   - Nie jesteśmy tam cały czas, a lepiej żeby nie był sam, tak będzie najlepiej.
   - Co Ty bredzisz?! - tym razem wstałem z łóżka i myślałem że jej zaraz przywalę. - dziewięćdziesiąt procent populacji ma prowadzone w ten właśnie sposób leczenie, ale ojciec znów chce pokazać, że na wszystko ma pieniądze! W dupie mu się przewala...!
   - Będziesz z nim rozmawiać o wybitej szybie! Jeszcze tego by brakowało abym płaciła za to okno! Coś Ty sobie myślał?!
   A więc ojciec już z nią o tym gadał...
   - A kto mnie z domu wyjebał?! - krzyczałem już na cały głos, cierpliwości już dawno nie miałem - I to w wigilię!
   - To nie musiałeś tam iść!
   - A gdzie miałem iść?! Pytam się gdzie?! W takim mrozie miałem siedzieć na klatce?!
   - Nawet nie waż mu się tego mówić.
   - Powiem! Niech wie dlaczego to zrobiłem! W dupie już was mam! Wyjebcie mnie z domu nawet teraz!
   Po tej wymianie zdań wyszedłem z domu, udało mi się pewnie tylko z tego powodu że Ivan'a nie było.
   Nie docierała by do mnie myśl, że miałbym odwiedzać Denisa u ojca, nigdy! Przenigdy! Boję się, że pomyśli że mam go gdzieś, a wcale tak nie jest. Chciałem aby on stał się dla mnie oparciem, a w rzeczywistości nie mogę mu nic powiedzieć, nie chce aby jego stan się pogorszył, ani też nie chcę przestawiać go na przekór ojcu.
   Chciałem iść do Sylvi i Iwo ale w domu ich nie było, a parterowy lokator nie wypuścił mnie do środka abym zaczekał. Nadal nie pajał do mnie szczególną sympatią, a wręcz wiało grozą na kilometr więc wolałem nie ryzykować.
    Pieszo poszedłem do szpitala. Twardo sobie mówiłem że jeżeli zobaczę tam znajomy samochód to wcale tam nie wejdę. Zaskoczyłem się widokiem cudownego parkingu i brak samochodów których się obawiałem. Niemal wbiegłem do szpitala.
   - Cześć, nie śpisz? - spytałem gdy tylko wszedłem do pokoju. Denis siedział oparty na łóżku. Na kolanach trzymał deskę na której były rozsypane puzzle. Czy to jakaś część rehabilitacji?
   - Jeszcze trochę wcześnie - odpowiedział słabo lecz już bardziej wyraźnie - Długo Cię nie było... - stwierdził nie zwracając na mnie uwagi i położył puzzel w odpowiednie miejsce do zbudowania obrazka.
   - Wiem, mam dużo nauki ledwo się wyrabiam... - te moje kłamstwo kierowane do niego bolało mnie jeszcze bardziej niż te kiedy mówiłem Kiedy był w śpiączce.
   - Szkoła jest po nowym roku, do sylwestra jest wolne - teraz to miałem ochotę się zastrzelić - To nic, i tak będę o cały rok do tyłu.... - zamyślił się - Tata mówi, że pewnie i tak minie jeszcze trochę czasu zanim tam wrócę - przytaknął i bez wyrażania żadnych uczuć wrócił do swoich puzzli -Sprzątałeś chociaż mój pokój czy zarósł kurzem? Bo jak nie to przejmuję twój.
   Jak to? Czyżby nie wiedział że nie mieszkam już u ojca?
   - Nie wiem... Ja jestem teraz u mamy.
   Czy postąpiłem dobrze mówiąc mu o tym teraz? Prędzej czy później i tak by się dowiedział. Spojrzał na mnie marszcząc brwi i zapytał jak długo już mnie tam nie ma, odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą. Myślał nad czymś i poinformował mnie, że przecież o tym wiedział ale zapomniał.
   - Przez całą rehabilitację będziesz u ojca...
   - Wiem... Słyszałem jak gadał z mamą.
   - A jak się czujesz? - spytałem dopiero teraz chociaż powinienem to zrobić na początku.
   - Chyba dobrze, tylko głowa mnie boli, i chodzą mi po niej takie pierdoły, że szkoda gadać...
    Porozmawialiśmy trochę o wszystkim i o niczym, o rzeczach nieistotnych i nie wartych uwagi. Opowiedziałem mu o tym, jak otworzył oczy, a ja tak się wystraszyłem i odskoczyłem od łóżka, zaczął żartować że zrobił to specjalnie chociaż obaj wiedzieliśmy, że było to niemożliwe. Opuściłem szpital dopiero wtedy gdy zauważyłem, że przysypia. Powiedziałem mu żeby odpoczął.. Pomogłem mu się położyć wygodnie na łóżku. Jeszcze zdążył powiedzieć, że jedzenie jest tutaj ohydne i zamknął oczy.
   Siedziałem właśnie w tej kafejce w której ostatnio byłem z Iwo, zamówiłem tą samą gorącą czekoladę co wtedy. Usiadłem prawie na samym końcu obok szyby. Gdy tylko dostałem moje zamówienie to od razu odechciało mi się je spróbować. Joshua nie żyje.... A ja mam spokojnie pić głupią czekoladę. Prychnąłem pod nosem ze złości i ścisnąłem prawą dłoń w pięść tak, że kostki mi zbielały. Josh... Cholera dlaczego... Codziennie, dosłownie co chwilę zadawałem sobie to pytanie. Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi.
   - Kupę lat rudy!
   Nawet nie zwróciłem uwagi słysząc to, myślałem że to znowu było do kogoś innego. Dopiero gdy ktoś usiadł naprzeciw mnie podniosłem głowę i zobaczyłem znajome oczy oraz czuprynę. Patrick uśmiechał się do mnie pokazując swój szczękościsk.
   - Czekasz na kogoś? - spytał rozglądając się po pomieszczeniu. Akurat brakowało mi tutaj znajomego Shin'a, no cudownie.
   - Tak - moje wybitne kłamstwo.
   - To znaczy, że mam sobie iść?
   - To oczywiste - odparłem twardo i wcale na niego nie spojrzałem.
   - Przestań, nie widzieliśmy się tyle czasu, tak wyprułeś wtedy od ojca, że nawet nie zdążyliśmy się pożegnać... - zaczął gadać wielce urażony, jakbym był temu wszystkiemu winien. Ja pierdolę czego mogłem się po nim spodziewać.... - Ale się porobiło nie? - kontynuował - Shin i dziecko, wyobrażałeś sobie Go w roli ojca? Bo powiem szczerze, że ja nie szczególnie...
   Nie mogłem nic z siebie wydusić, jego słowa tak cholernie bolały, ale tylko dzięki niemu mogłem teraz się dowiedzieć co u niego. Chciałem wiedzieć, ale mój rozum znów się sprzeciwiał....
    - Ma mniej czasu na wszystko, to fakt. Teraz to rzadko się widujemy... - czy on mi się kurwa żali? To są jego wielkie problemy?! - Wygląda na szczęśliwego, to wpadka, ale ta dziewczyna nie jest brzydka co nie?
   - To nie jest najlepszy moment... - wydusiłem z siebie szeptem. Było słychać mój zmartwiony głos, ale chyba nie zwrócił na to uwagi.
   - Fajny jest ten mały, rośnie tak że nie wiem czym go tam karmią. Jest podobny do niego. A u Ciebie jak tam?
    Dopiero teraz skończył pierdolić. Wstając uderzyłem dłońmi o stół i poszedłem w kierunku wyjścia.
    To dziecko.... W wyobraźni tworzyłem sobie jego obraz jak mógłby wyglądać....
   Przestań o tym myśleć!
   Jest szczęśliwy.... No tak musi być szczęśliwy, ja byłem dla niego zabawą, zwykłym nowym bagażem doświadczeń, przecież nikt od razu nie zamienia się w geja...  Shin kłamał....  Mówiąc wtedy że się we mnie zakochał....
   Nie! Przecież wcale się we mnie nie zakochał, spał wtedy z tą dziewczyną... Nie kochał mnie wtedy... Człowiek nie zakochuje się od razu przez kilka dni... To było udawane... A nawet jeśli było to zauroczenie, to już dawno mu przeszło...    Gdy tylko znalazłem się na dworze puściły mi emocje, poszedłem na tyły kafejki i ryczałem jak wół. Nie mogłem się ruszyć i uspokoić, to wszystko było silniejsze, nie dawałem sobie już rady. Miałem dosyć tego wszystkiego! Nie chcę myśleć o niczym chociaż przez chwilę...
   Wyciągnąłem z torby strzykawkę i to co chciałem. Odpowiednia dawka, zrobiłem to szybko. Oparłem głowę o ścianę i spojrzałem w niebo.
   - Shin... Znów pada deszcz, widzisz?

      ****
 
   Siedział sam w pokoju na piętrze. Wpatrywał się w coś czego nikt inny poza nim nie mógł dostrzec. Uśmiechnął się po czym chciał wyjść z pomieszczenia. Coś go zatrzymało, odwrócił się i wolno podchodząc do okna spojrzał przez nie, a na wewnątrz nie zauważył nic prócz sypiącego śniegu.
 


   
  
  
  

5 komentarzy:

  1. Bardzo ale to bardzo dobre opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejka, krowka dal mu buziaka, ale to było kochane <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    och Joshua nie żyje, Shin go nie zauważył, dla nich liczy się tylko Denis, z tymi narkotykami to było specjalnie, pewnie Shin wiedział bo dealer wtedy poznał Teamina i pewnie mu powiedział, ignorował go, krówka dał mu biziaka, ojciec wie o oknie, ale matka nie chce aby mówił, że został wywalony z domu w wigilie, Denis zamieszka u ojca, Teamin spotkał Patricka, myślałam, że ten pójdzie za nim i mu pomoże, więc jednak Shin jest ojcem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam takie dziwne przeczucie, że Tea źle skończy. Niech się weźmie w garść! Dalej myślę, że ciąża to było kłamstwo. Boże spraw, żeby było. Niech Teamin będzie szczęśliwy...

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniale, o nie... Shin jest jednak ojcem a tak bardzo liczyłam że nie... dla nich liczy się tylko Denis to takie smutne, jednak ojciec wie o tej wybitej szybie, ale matka nie chce powiedzieć że wywaliła Teamina z domu w wigilie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń