środa, 4 listopada 2015

Rozdział XVI

   Obudziłem się przez mój niezbyt przyjemny sen. Śniło mi się, że spadam w miejscu gdzie nie ma dna. Ale gdy jednak potem niby je dostrzegłem, obudziłem się bojąc, że moje ciało roztrzaska się na drobne kawałki. Niby zdawałem sobie z tego sprawę, że był to tylko sen, ale to wszystko było takie realistyczne. Wstałem nie wiedząc która jest godzina. Udałem się do łazienki na parterze i wziąłem prysznic, potem w kuchni zrobiłem sobie coś szybkiego do jedzenia.
   Teraz już byłem pewny, że nie poczekam tutaj na nikogo. Z początku miałem taki zamiar, poczekać aż przyjedzie ojciec i usprawiedliwić jakoś zbite okno. Nie zostanę w tym domu za długo, nie po tym co zobaczyłem. W tej jednej chwili całe moje marzenia rozprysły się niczym bańka mydlana. Nie miałem już nadziei. To był błąd przychodzić tutaj.
   Po południu wyszedłem z domu przez to samo okno. Zamknąłem je w ten sam sposób w który otworzyłem. Żeby nikt nie zauważył tej dziury... mogłem pocieszać się tym, że widok przez to okno wskazywał las, inaczej ojciec mógłby mieć kolejnych nieproszonych gości w domu. Rolety zewnętrzne mogłem tylko zamknąć wtedy, gdy znajdowałem się w domu. Przez drzwi frontowe nie mogłem wyjść, nie miałem klucza.
   Szedłem po nieudeptanym śnieżnobiałym puchu, skrzypiał pod ciężarem mojego ciała. Nie było już tak zimno jak dzisiejszej nocy, pomimo tego, że całą okolicę pokrywała gruba warstwa lodu.
   Idąc po szpitalnych korytarzach miałem wrażenie, że nikogo tutaj nie ma. Panowała cisza i nie wszystkie światła paliły się, przez co szedłem w półmroku. Przechodząc obok dyżurki pozwoliłem sobie zajrzeć do tego pomieszczenia. Pulchna pielęgniarka spojrzała na mnie wyraźnie zdziwiona. Oglądała właśnie jakiś film na małym telewizorze. Nie miała za dużo pracy, był świąteczny okres.
   - Idę do brata - rzuciłem szybko. Ona gestem ręki przekazała mi abym poszedł i dalej gapiła się w te pudło.
   Otworzyłem pokój i znów dopadł mnie dziwny lęk, był on chwilowy, tylko wtedy gdy wchodziłem do pomieszczenia. Myśl, że zastanę brata siedzącego na łóżku prysła gdy ujrzałem go śpiącego. Ogarnęła mnie jakaś wściekłość i nerwowo kręciłem się po pokoju.
   - Ile możesz do cholery spać... - szepnąłem do niego i obserwowałem go czekając na jakiś znak.
   Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, ani nie dostrzegłem żadnych ruchów,
   Wiedziałem, że mózg potrzebuje czasu na regenerację, że to nie jest takie proste. Czytałem o tym tak dużo. Wydawało mi się, że wiem wszystko na ten temat.
   - Nie mam nikogo... - sam dziwiłem się, że zacząłem mu to mówić. Zakryłem ręką twarz i zjechałem po ścianie, podciągnąłem kolana pod brodę. Nie chciałem mu nic mówić, o tym co się ze mną dzieje. Zawsze mówiłem mu tylko kłamstwa, a dziś miałem ochotę mu wszystko powiedzieć - On przychodzi Ciebie odwiedzać... Pewnie też dużo tobie opowiada...
   Pustym wzrokiem wpatrywałem się w ścianę znajdującą się naprzeciwko. Przypomniałem sobie o zdarzeniu gdy Denis otworzył oczy. Potem o wypadku ... Ścisnęło mnie w gardle.
   - Potrzebuje Cię! Wróć!
                                                                ***
   Późnym popołudniem poszedłem znów do tego przeklętego domu. Poczułem się od razu lepiej widząc Iwo palącego papierosa. Chciałem do niego podbiec uradowany, ale przypomniałem sobie, o tym, że nie zastałem go tutaj poprzedniego dnia.
   - Cześć Tae! - zaczął się drzeć do mnie jakbym znajdował się parę kilometrów dalej, a w rzeczywistości to było kilka kroków.
   - Cześć - burknąłem szybko siadając niedaleko na pokrytym śniegiem murku. Uderzyłem nogą o jego konstrukcję i coś odleciało.
   - Co Ci jest?
   - Byłem tutaj wczoraj.
   - Nie było mnie, coś się stało?
   - Ivan wyrzucił mnie wczoraj z domu - obsypałem go lodowatym spojrzeniem jakby to była jego wina. Ale zaraz pożałowałem, on nie był niczemu winny.
   - Twoja twarz... - poczułem jak chwyta mnie swoją zimną ręką za podbródek i unosi delikatnie głowę.
   Machnąłem ręką i odsunąłem się od niego mówiąc, że to dzieło Ivan'a.
   - Nie możesz dawać się tak traktować! - krzyknął. Zbliżył się i usiadł obok otaczając ramieniem.
   - A co mam zrobić? Iwo dobrze wiesz, że nic nie zrobię - spojrzałem na niego karcąc go wzrokiem.
   - Myślę, że jak twój tata by się o tym dowiedz...
   - Przestań!! - krzyknąłem na niego zrzucając z ramienia jego rękę. Dobrze wiedział, że nie chciałem już mieć nic wspólnego z ojcem, nie chciałem go prosić o pomoc.
   Westchnął wstając i rzucił niedopałek papierowa gdzieś w śnieg. Trwała niezręczna cisza.
   - Wiesz, że możesz tutaj zostać dopóki im nie minie złość.
   - Twój znajomy mnie nie lubi.
   Nie zaprzeczył.
   - Przejmujesz się tym? - spytał, a ja spojrzałem na niego miną zbitego psa. Dobrze wiedziałem, że krówka nie była szefem ich całego sypiącego się domostwa - Jesteś tutaj ze mną.
   Nie mówiąc nic nikomu wprowadził mnie na górę domu, nie usłyszałem również żadnych komentarzy przez znajdujących się w środku ludzi. Wszedłem ponownie do znajomego pomieszczenia, była tam Sylvia. Szczęśliwa podbiegła do mnie i uwiesiła mi się na szyję witając. Skarciła mnie oczywiście za podbite oko.
   - A Joshua? - spytałem szukając go wzrokiem.
   - Jest w drugim pomieszczeniu - wyjaśnił Iwo - Odkąd tutaj jest, woli przebywać sam.
   - Później się z nim przywitasz. Teraz i tak śpi - Sylvia zarzuciła na siebie gruby koc i usiadła na skraju łóżka
   - Gdzie byliście?
   - Moi rodzice zaprosili mnie na kolację wigilijną... - wyjaśnił sucho i uśmiechnął się w kierunku Sylvii. - Wziąłem naszych głodomorów ze sobą, a wróciliśmy dzisiaj rano. W życiu nie wpadł bym na to, że przyszedłbyś do nas! Gdzie byłeś?
   - Nie uwierzyłbyś mi... - usiadłem ciężko na kanapie obok Sylvii, w tym czasie krówka rzuciła we mnie kocem nakazując abym się jakoś okrył - Nie miałem gdzie iść, więc poszedłem do ojca.
   - I jak?
   - Nie było ich - powiedziałem obojętnym tonem zakładając na siebie okrycie - Zbiłem szybę, wszedłem do środka, przespałem noc i odszedłem.
    Nikt nic nie skomentował przez dłuższy czas.
   - Twojemu staruszkowi to jedno okno w tą czy w tamtą...
   - Ta... - przyznałem blondynce rację bez zastanowienia - A jak na dzień dzisiejszy, to nie mam dokąd pójść. Zabawne nie? - spytałem rozbawiony spoglądając to na nią i na niego.
   - To nie jest zabawne - syknęła patrząc na mnie lodowatym spojrzeniem - To wcale nie jest takie zabawne jak Ci się wydaje.
   - Ani proste... - dodał po chwili Iwo.
   - Widzisz, już nie jestem taki czysty jak Ci się wydaje.
   Resztę dnia spędziliśmy we trójkę na piętrze domu. Iwo dostał od rodziców trochę zapakowanego jedzenia, także nie musieliśmy chodzić nigdzie i szukać otwartego sklepu. Noc była spokojna, i również spędziliśmy ją w jakiś sposób szczęśliwie. Zasnęliśmy wszyscy obok siebie szczelnie okryci kocami i tym czym się dało. Zasnąłem szczęśliwy wiedząc, że mam ich obok siebie.
   Następnego dnia byłem już w domu. Podczas przechadzki napotkaliśmy moją matkę, która uporczywie stawiała na tym abym wrócił do domu. Chciałem wrócić, ale z początku nie okazywałem jej tego wprost, że wrócę. Długo udawałem, że zastanawiam się nad wyborem, a ona patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Patrząc w oczy Iwo dostrzegłem, że chce abym z nią poszedł. Wiedziałem, że ona nie lubiła nikogo z mojego obecnego otoczenia, twierdziła że są brudasami. Zgodziłem się.
   - Może weźmiesz swoich znajomych ze sobą? - spytała uśmiechając się z niezwykłą czułością. Zawahałem się, nie wiedziałem w co pogrywa.
   - Ivan...
   - Nie ma go - odpowiedziała od razu nie dając mi nic więcej do powiedzenia - Wróci jutro, jest u swojej matki.
   - Chcecie iść? - zwróciłem się do całej trójki stojącej nieopodal mnie. Widziałem jak Sylvia aż wrzała aby krzyknąć radosne "tak". Joshua i Iwo stali w milczeniu.
   - Chętnie coś zjem - powiedział Josh i uśmiechnął się - Ja idę.
   - Zostało sporo jedzenia, które przyrządziłam na wigilię, podgrzejemy je, a potem...
   No i w taki oto sposób znaleźliśmy się w moim małym ciasnym domu. Mama pierwsze za co się wzięła to podgrzewanie jedzenia i rozkładanie talerzy. Sylvia pobiegła jej z pomocą, a my poszliśmy do mojego pokoju.
   - Mogę? - spytał Josh wskazując palcem na moje łóżko.
   - Jasne nie krępuj się.
   Tak też zrobił, bez żadnej krępacji wskoczył do mojego niezaścielonego łóżka i okrył się kołdrą.
   - Potem przebierz pościele. Nie wiadomo gdzie się szlajał - zażartował Iwo rozglądając się po pokoju, a obrażony Josh obrócił się w stronę ściany.
   - Nie ma tutaj niczego do oglądania - uśmiechnąłem się siadając na obrotowym krześle obok biurka.
   - Nigdy tutaj nie byłem - westchnął. Dobrze wiedziałem, że nigdy ich tutaj nie było.
   Wziął do ręki leżące na szafce zdjęcie, przedstawiało mnie i Denisa jakieś dobre pięć lat temu.
   - Jesteście podobni - stwierdził i uśmiechnął się.
   - Nie jesteśmy.
   To tylko zdjęcie, było stare. Wtedy jeszcze wyglądem nie różniliśmy się od siebie, charakterami za to bardzo.
   - To jaki on jest? - spytał przysiadając na skraju łóżka. Joshua ani drgnął, było już słychać jego ciche chrapanie, ten człowiek wydawał się wiecznie niewyspany.
   Rozmarzyłem się i uśmiechnąłem. Przypominałem sobie Denisa, jego cechy, charakter, styl bycia.
   - Jest ciamajdą... - spuściłem głowę w dół przypominając sobie jak nienawidziłem jego niezdarności - Spokojny, rzadko zdarzało mu się krzyczeć - nigdy nie wdawał się ze mną w kłótnie, bo wiedział, że ze mną nie wygra - Nieufny... - bał się wielu rzeczy, chociażby pobytu w nowej szkole - Nienawidziłem go... - powiedziałem to chociaż ciężko przeszły mi te słowa przez gardło - A teraz?... Teraz oddałbym wszystko żeby tutaj z nami siedział... Nie jest całkowicie moim odzwierciedleniem. Różnimy się pomimo tego, że jesteśmy bliźniakami. Gdybym wiedział że coś mu się stanie... - chwyciłem się za głowę chcąc opanować budzący się we mnie lęk i łzy.
   - To nie jest twoja wina - usłyszałem Iwo i chwycił moją rękę - Nikt tego nie mógł przewidzieć.
   Nie odtrąciłem jego ręki.
   - To działo się tak szybko... Jak sobie wszystko przypominam to cały czas widzę go bezwładnie leżącego na asfalcie...
   - Nie przypominaj sobie. Niepotrzebnie Ciebie pytałem.
   - Iwo, ja muszę po prostu nauczyć się z tym żyć... - przygryzłem wargę nie wierząc, że kiedyś uda mi się to zrobić. Nie chciałem dopuścić myśli do tego, że Denis może już nigdy się nie obudzić.
   Po krótkiej chwili Sylvia wparowała do pokoju mówiąc, abyśmy przyszli jeść. Siłą wyciągnęliśmy Josh'a z łóżka, przekonywanie go jedzeniem nie wystarczyło, a mi zależało na tym aby się porządnie najedli. Dopiero gdy Iwo wziął go na ręce jak panienkę, poczuł się urażony i poszedł do drugiego pokoju. Nie mogłem powstrzymać śmiechu.
   Usiedliśmy wszyscy przy stole. Matka zostawiła nas samych mówiąc, że pójdzie umyć naczynia. Sylvia bez krępacji zaczęła nakładać sobie na talerz wszystkiego po trochu.
   - Może poproś o miskę? - spytał z pełną powagą blondynkę - Albo najlepiej siatkę i schowaj na potem!
   - Jesteś bezczelny! Nie codziennie je się karpia przecież!
   - W naszym przypadku to wcale - stwierdził Josh biorąc jakieś danie. Zamiast nałożyć sobie jakąś cześć na talerz, on wziął całą miskę sałatki i zaczął jeść. Na serio to wszystko wmieści?
   Siedzieliśmy tak dobrze się bawiąc i rozmawiając, po dłuższym czasie nawet moja matka dołączyła do nas i słuchała opowieści moich znajomych. Myślałem tylko o tym, żeby czasami nie pomylili się i nie zaczęli gadać o dragach. Gdy tematy się skończyły nastała niezręczna cisza. Zadzwonił domowy telefon, z dziwnym przerażeniem spojrzałem na matkę, a ona wstała i podniosła słuchawkę. Żeby to tylko nie był ojciec i nie gadał czasami o tym oknie... Prosiłem w myślach, jednak tylko ona mówiła pojedyncze słowa typu " dobrze", " rozumiem", " zaraz będziemy". Nie przykułem uwagi do tej rozmowy.
   - Taemin, ubieraj się - rzekła szeptem, a potem złapała głośno powietrze - Jedziemy do szpitala.
   Wstałem z krzesła, myślałem że sobie ze mnie żartuje, że to tylko sen.
   - Denis się obudził? - spytałem spokojnie dusząc w sobie emocje. Chciałem wiedzieć, wszystko natychmiast, teraz i to już.
   - Tak, ubieraj się! - krzyknęła płaczliwym głosem i pobiegła na korytarz aby się ubrać.
   - Na co czekasz?! - krzyknął Iwo wyrywając mnie z rozmyślań. - Jedziemy tam!
   Cała trójka zaczęła się ubierać, ja też. Wszystko się we mnie gotowało, ręce mi się trzęsły, przez co miałem problem zapiąć zamek kurtki. Proszę, tylko żeby to była prawda, jeżeli to okaże się prawdą to będą to moje najlepsze święta w życiu. Już nawet oczami wyobraźni widziałem jego postać siedzącą na łóżku, patrzył na mnie, uśmiechał się. Niech to tylko okaże się prawdą, nie proszę o wiele, chce tylko żeby wrócił. Zacząłem się bać.
   Nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się na tyle w samochodzie matki, obok mnie siedział Josh i Iwo. Niby słyszałem o czym rozmawiają, ale jakoś nie docierały do mnie żadne istotne bądź ważne informacje. Boże, oni nawet nie wiedzą jak ja się teraz czuję, zacząłem bać się że to tylko sen i zaraz się obudzę.
  
    Wchodząc do budynku szpitalnego matka jako jedyna zachowała racjonalne myślenie. Powiedziała nam abyśmy byli cicho i że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeżeli pójdziemy najpierw porozmawiać z lekarzem. Chciałem rzucić to wszystko i biec natychmiast w stronę jego pokoju, ale zdrowy rozsądek mi tego zabronił. Chodziłem w kółko czekając aż wyjdzie z jego gabinetu, jak tylko nadszedł ten upragniony moment wraz z matka i lekarzem udaliśmy się pod jego pokój, moi znajomi zostali na końcu korytarza czekając na jakieś wieści. Idąc tak obróciłem się jeszcze w ich stronę, a oni uśmiechnęli się pokazując swoje kciuki w geście otuchy. Nie spojrzałem nawet przez szybę, facet otworzył drzwi i wypuścił nas pierwszych do pomieszczenia. Matka chyba była w szoku nie wiedziała co powiedzieć, ja w sumie wcale lepszy nie byłem, jakoś inaczej zawsze wyobrażałem sobie nasze pierwsze spotkanie.
   W pokoju była tylko zapalona lampka, ale od razu zauważyłem jego wzrok który wpatrywał się w nas. Miałem wrażenie, ze moje serce wyleci mi zaraz z klatki. Chciałem do niego podejść ale nie mogłem się ruszyć.
   - Cześć Denis, przeprowadziłem Ci gości. Mama i brat Cię odwiedzili. - zaczął pierwszy doktor i uśmiechnął się do niego.
   On tylko rozejrzał się po pomieszczeniu całkowicie zdezorientowany, patrzył to na matkę to na mnie. Chciałem go przytulić, powiedzieć że się bardzo cieszę, że wszystko będzie dobrze. Ale wyglądał tak bezradnie, że bałem się iż zrobię mu jakąś krzywdę. Podeszła do niego i cały czas posyłała mu szczery uśmiech. Dotknęła delikatnie jego dłoni i uniosła ją całując zewnętrzna stronę.
   - Dobry wieczór kochanie - szepnęła ze łzami w oczach. Ja tylko podszedłem bliżej łóżka, nie mogłem napoić się tym widokiem. Obudził się! W końcu się obudził!
   - Pamiętasz ich Denisie? - spytał spokojnie lekarz.
   On tylko znów spojrzał to na mnie i na matkę, poczułem kulę w gardle, coś jest nie tak... Czułem to...
   Pokręcił delikatnie głową, dając jasną informacje że nie.
   - J-Jak to nie... - wydusiłem z siebie.
   - Ależ spokojnie. Potrzebuje czasu, odpoczynku. Dopiero co się obudził, musi poukładać wszystko. Nie denerwuj się Denis - spojrzał tym razem na niego, a jego oczy patrzyły na lekarza tak, jakby tylko on był całym jego bezpieczeństwem - Wszystko pomału, rozmawialiśmy już o tym, co nie?
   - Jak On się czuje? 
   - Jest osłabiony, to normalne. Potrzebuje czasu, czeka go długa rehabilitacja. 
   Wpatrywałem się w jego oczy, były takie same jak moje, a mimo wszystko wolałem patrzeć na te które on posiadał. Przypomni sobie, na pewno. Musi, a jak nie to ja mu w tym pomogę. Musiałem nacieszyć się samym widokiem, Denis jeszcze nie powiedział ani słowa, ale będę czekać. Doktor powiedział również, że widzenie nie może za długo trwać, że dziś jest pierwszy dzień i muszą wykonać jakieś badania, a co najważniejsze, ze musi odpocząć. Byłem zły, chciałem tu siedzieć cały czas, dzień i noc, żeby być blisko i patrzeć czy wszystko w porządku. Nawet jak mnie wygonią, to jutro z samego rana i tak tutaj przyjdę.
   Czas minął tak szybko, że facet niemal wygonił nas z pomieszczenia gdy zobaczył, że Denis zasypia. Instynktownie spytałem czy się obudzi jutro, mój strach górował gdy zobaczyłem go w podobnym stanie jak niedawno. Nie mieliśmy się o ni martwić, zapewnił nas że jest w dobrych rękach. 
   - Tak się cieszę... - wyszeptała moja matka sama do siebie składając dłonie na piersi, patrzyła jeszcze chwilę przez szybę. Ja pobiegłem w stronę moich znajomych, rzuciłem się na Iwo krzycząc, że się obudził i właśnie dopiero teraz się rozryczałem ze szczęścia. Wyściskałem ich wszystkich po kolei i podziękowaniem, że są tutaj teraz ze mną.
   - Cieszymy się z tobą mordo - wyszeptała Sylvia wycierając z kącika oczu łzę - W końcu niedługo go poznamy.
   - Jak będzie taki sam jak Taemin to ja się nie piszę - powiedział Iwo całkiem poważnie, ale po chwili szturchnął mnie w bok, mówiąc że żartuje. 
   - Ale mnie nie pamięta....
   - Powinien sobie przypomnieć, przecież  dopiero co się obudził - zamyśliła się Sylvia przykładając palec do ust i usiadła na krześle.
   
   Wracaliśmy do domu późno. Nie miałem ochoty rozmawiać z moją matką o całej sytuacji, a ona natomiast się wcale nie zamykała. Paplała o całej rehabilitacji jaką Denis będzie musiał przejść, chociaż i tak dużo się nie dowiedziała. Z Josh'em, Sylvią i Iwo pożegnałem się już wcześniej i tak oto szliśmy teraz do domu. 
   - Pewnie Jacka też poinformowali - powiedziała obojętnie. Miała rację, jemu na pewno dali znać, ale skoro są gdzieś na wyjeździe to tak szybko się nie zjawią... Ciekawe gdzie są. Boże, przecież w szpitalu będę spędzać teraz całe dnie! Nie ominie mnie spotkanie z Shin'em... Na samą myśl moje serce zaczęło głośno pukać , miałem wrażenie że wszyscy wokół je słyszą. Nie słuchając już jej całkowicie wszedłem do domku i poszedłem do mojego pokoju.
Nie było mi do śmiechu spotykać ich, a co jeśli to jutro już nastąpi? Nie chcę go oglądać, ojca też, nie chcę usprawiedliwiać tej wybitnej szyby, bo tylko idiota by kamer nie przejrzał. Runąłem ciężko na łóżko i przeturlałem się na plecy. Wpatrzony tak w sufit, zastanawiałem się jak będzie wyglądać nasze spotkanie. Będzie ze mną rozmawiał, czy może ominie mnie szerokim łukiem. Jakoś nie chciałem przyjąć do serca tej drugiej opcji, a po dłuższym myśleniu pierwszej też. Nie wiedziałem co zrobię i jak się zachowam. 

      ***

   W nocy nie mogłem spać, najprawdopodobniej z nadmiaru emocji. A gdy nastał już ranek wyparowałem z łóżka najszybciej jak się dało, mimo iż oczy miałem lekko podkrążone, to wiedziałem że i tak już nie zasnę. 
   Ubrałem się i poszedłem do łazienki się odświeżyć, następnie jak zawsze do kuchni aby coś przekąsić i wyszedłem z domu. Spojrzałem na zegarek, było wpół do ósmej.  
   Dokładnie chwilę po dziewiątej zbliżałem się do szpitala, zwolniłem kroku, chciałem jak najdłużej odwlec te spotkanie, Nie z powodu brata, a bardziej osób które mogą znajdować się w środku. Przygryzłem dolną wargę i wszedłem do środka kierując się zawsze tymi samymi korytarzami, znałem już je na pamięć. Ale teraz jakoś inaczej się przez nie szło, tak żywo, bez zmartwień, przecież obudził się... Nareszcie się obudził...
    Minąłem dyżurkę, nie informując nikogo że przyszedłem. Biorąc głęboki oddech otworzyłem klamkę od pokoju, gdybym zwlekał to na pewno bym jej nie otworzył. O dziwo w pokoju panowała cisza, Nie było tam nikogo oprócz Denisa, na tą wieść chciałem zacząć tańczyć albo skakać z radości, zdrowy rozsądek mi tego zabronił. 
    - Denis... - szepnąłem cicho widząc jego zamknięte oczy. Przestraszyłem się, że może wczorajszy dzień to był tylko sen. Chciałem zacząć krzyczeć, aby otworzył oczy, szturchnąć, dotknąć, zrobić cokolwiek tylko aby pokazał jakiś znak, że wszystko jest ok. W ostateczności tylko przysunąłem krzesło obok łóżka i chwyciłem jego dłoń tak delikatnie, że osoba znajdująca się w krainie snów wcale by nic nie poczuła. Wpatrywałem się w jego spokój namalowany na twarzy, wyglądał znowu tak samo jak poprzednio. Ale serce podskoczyło mi do gardła gdy tylko odkaszlnął i zmarszczył lekko twarz. Znów chciałem krzyczeć ale tym razem z radości, ale lekarz powiedział że musi dużo odpoczywać więc siedziałem cicho jak mysz. 
   Na ten moment długo czekać nie musiałem. Do pokoju weszła gruba pielęgniarka z jakimś przyrządem w dłoni i trzasła tak mocno drzwiami, że mój brat otworzył oczy w lekkim szoku i zaczął nimi szybko mrugać, był na pewno nie przyzwyczajony do tak ostrego światła i pewnie go raziło. Facetka podeszła do jego łóżka i przyłożyła mu przyrząd do czoła, całkowicie zlekceważyła moją obecność. Urządzenie wydało z siebie cichy pisk i wtedy wyszła z pokoju. Patrzył na mnie zmrużonymi oczami i wtedy jego usta układały jakieś słowa, jednak nie wydobył się z nich żaden głos. Próbował chyba coś powiedzieć, a ja sam nie potrafiłem odgadnąć co. Ze smutną miną, obrócił głowę, był zakłopotany albo rozczarowany z trudności wypowiedzenia czegokolwiek.
   - Nie martw się, spróbuj jeszcze raz - uśmiechnąłem się do niego dodając mu otuchy.
   Zastanawiał się. Na początku wydał z siebie cichy pomruk, a potem powiedział łamiącym i kaleczonym głosem, że chce mu się pić. 
   Jak strzała wyleciałem z pokoju mówiąc mu, że zaraz przyniosę napój. Biegłem do baru szpitalnego i kupiłem jabłkowy sok w kartonie ze słomką. Nie wiedziałem czy może pić kolorowe napoje, no ale przecież nie powinno mu teraz nic od tego być? Wróciłem tak szybko jak mogłem. Włożyłem do kartonika rurkę i podałem mu ją do ust. Jakie było moje zdziwienie gdy w strasznym tempie wypił wszystko.
   - Chcesz jeszcze? 
   Pokiwał głową że tak i uśmiechnął się lekko. Powtórzyłem tą samą trasę i zamiast jednego kartonika kupiłem ich chyba ze dwadzieścia. Napił się, a ja poukładałem mu wszystko ładnie na szafce. Trwała niezręczna cisza.
   - Na prawdę nic nie pamiętasz? - spytałem chociaż nie wiem czy to był dobry pomysł. Wszystko od środka mnie paliło chciałem wiedzieć czy sobie coś przypomniał. Z nadzieją patrzyłem na jego zastanowienia, długo myślał.
   - To ja Taemin... - próbowałem jakoś mu pomóc, może coś sobie przypomni - Jesteś moim bliźniakiem, przeprowadziliśmy się do taty... Pamiętasz?
   Próbował usiąść na łóżku, nie udało mu się to i momentalnie zaprzestał dalszych prób. Spojrzał na mnie i przytaknął głową, wyciągnął niepewnie dłoń w moją stronę, momentalnie ją chwyciłem paplając i rycząc że bardzo się cieszę, że to najpiękniejszy dzień w moim życiu. Gadałem mu, że będę przychodzić do niego codziennie, że go nie zostawię, że bardzo tęskniłem.
   Nie spuszczę go z oka, będę go chronić, każdemu kto powie na niego złe słowo przywalę, albo wynajmę jakiś bandytów żeby zrobili to za mnie.
  - Chcesz spać?
   Pokiwał przecząco głową, chociaż widziałem w jego oczach zmęczenie. A może to był ból?
   - Denis boli Cię coś?
   Przytaknął, a jego twarz wyglądała tak jakby zaraz miał się rozpłakać. Powiedziałem mu że pójdę po jakiegoś lekarza, aby dał mu lek przeciw bólowy. Jak tylko wykonałem zadanie to oczywiście zostałem wyzwany, że nie poinformowałem nikogo o swojej obecności. Już chciałem mu dowalić tekstem, że takich macie tu pracowników którzy mają to w dupie, jednak się powstrzymałem.
   Denis spał gdy tam wróciłem. Facet podał mu do kroplówki jakiś lek i spytał się mnie czy rozmawialiśmy. Odpowiedziałem mu wszystko dokładnie ze szczegółami co się działo, a na końcu powiedział magiczne słowa, że Denis musi odpoczywać i żebym zajrzał tutaj potem. W sumie wkurzyłem się, bo dlaczego niby nie mogłem tutaj teraz być? Nie zachowywałem się jak jakiś dzikus, ani nic takiego nie zrobiłem co by mogło mu zaszkodzić, ale on twardo trzymał przy swoim.
   Pisząc do Iwo SMSa co chwilę patrzyłem przez szybę na brata. Spytałem się go czy może przyjść pod szpital bo nie mam prochów. Udręką było to, że wszystko musiał teraz on trzymać, a winny był nikt inny jak tylko Ivan. Zgodził się więc postanowiłem na niego poczekać przed budynkiem. 
   Podziwiałem właśnie wszystkie śmieci w śmietniku z nudów gdy w oddali zobaczyłem człapiącą się krówkę na dwóch kopytach. W mojej wyobraźni natomiast wyglądał on jak wielka krowa biegnąca wprost na mnie z wyciągniętym jęzorem na wierzchu i oczami wielkimi jak ping-pongi, o dziwo nie kapała mu ślina z ryja. 
   Potem czas stanął w miejscu. Samochód nie wiadomo skąd pędził wprost na niego. Krzyknąłem jego imię tak głośno jak nigdy dotąd. Ze strachu zamknąłem oczy i przez myśl mi przeleciał wypadek mojego brata. Potem donośny pisk opon. Trzęsłem się jak galareta, myślałem że zaraz upadnę, momentalnie straciłem siły, otworzyłem oczy i  przytrzymałem się kosza. Nie chciałem tego widzieć, bałem się. To jakaś kara? Dlaczego? Ale to co zobaczyłem przerosło moje wszelkie oczekiwania.
   Iwo stał na masce tego samochodu. Z mojego punktu widzenia wyglądało to tak, że kierowca musiał zahamować w miarę odpowiednim momencie, a Iwo wskoczył mu na maskę aby uniknąć jakiegokolwiek najmniejszego stłuczenia. Teraz to na prawdę złożyłem ręce do modlitwy i  zacząłem dziękować Bogu, że wszystko dobrze się skończyło. Z samochodu wyszedł facet, zaczął przepraszać, że nie wie jak to mogło się stać, że się spieszył, pytał czy wszystko w porządku, czy jest cały. A tym facetem był nikt inny jak Shin.

4 komentarze:

  1. i chuj... w takim momencie konczyc?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tej, chce jeszcze,ale już nie mogę. Spaaaac

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    w końcu Denis się obudził, ciekawe czy będzie rozpoznawalny na tym monitoringu, matka teraz trochę inaczej się do niego odnosiła, szybkie spotkanie z Shinem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    o w końcu Denis się obudził, ciekawe czy będzie rozpoznawalny na tym monitoringu... matka teraz trochę inaczej się do niego odnosiła i takie szybkie spotkanie z Shinem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń