niedziela, 30 grudnia 2018

Rozdział 2

   - I jak rozmowa? - spytał Saviel w pokoju gościnnym.
   Jedno z najbardziej ulubionych miejsc Raziela. Pełne regały książek, jak i wygodne sofy dookoła, oraz kominek. W obecnej chwili to miejsce nie robiło na nim żadnego wrażenia, po tym co usłyszał. Tym bardziej, że Milles przyczepił się do nich i postanowił towarzyszyć, ze względu na informacje.
   Siedział na sofie z kubkiem kakao w dłoniach, z nogą założoną na drugą nogę. Jak zwykle Milles musiał usiąść obok niego, a naprzeciwko siedział Saviel. Obaj mieli w dłoniach kieliszki jakiegoś wina, którego chłopak nie cierpiał. Kiedyś Saviel dał mu potajemnie spróbować, to wypluł wszystko na pięknie wyczyszczoną podłogę.
   - Nie wiem, czy powinienem to mówić - zaczął wpatrując się w kubek.
   - Dlaczego?
   - To można interpretować na wiele sposobów...
   - Mów, że wreszcie!
   Chłopak wziął głęboki wdech, po czym zaczął mówić o tym, jak Shay powiedział, że widzi ich zmarłą matkę.
   - Gówniarz ma urojenia - stwierdził Saviel chcąc zakończyć temat.
   Raziel wyjaśnił, że z początku też tak myślał, dopóki Shay nie opisał wyglądu kobiety, uprzednio mówiąc, że on nigdy nie widział jej zdjęcia.
   - Gdyby tak było, to myślę że wtedy moglibyśmy interpretować to pod zaburzenia psychiczne, ale... - tutaj się zatrzymał i przełknął ślinę - On powiedział, że nie jest pewny, ale tak myśli, że to ona.
   - Może myli osoby, przecież skoro nie wie jak wygląda... - zaczął Milles, ale Raziel mu przerwał mówiąc, że opisał jej wygląd łącznie z delikatnym pieprzykiem pod prawym okiem.
   - Mówił o tym, czy rozmawiają, czy coś? - spytał Saviel wstając i zaczął chodzić zdenerwowany po pomieszczeniu.
   - Że stoi przed drzwiami - szeptał - A gdy ją o coś chce zapytać, to tylko się uśmiecha i nie odpowiada.
   - Nie no zajebie gówniarza - zaklął idąc pewnym krokiem w kierunku wyjścia na korytarze.
   - Za co?! - krzyknął również wstając i pobiegł za nim - Za to, że powiedział prawdę?!
   - Za to, że dopiero teraz o tym powiedział!
   Raziel stanął przed nim chcąc przeciąć bratu drogę. Również był zdenerwowany i nie chciał, aby Shay'owi stała się krzywda, a Saviel był nieprzewidywalny jeżeli chodziło o sprawy związane z ich zmarłą matką.
   - Nie możesz go karać za takie coś! - krzyknął zdenerwowany - On nie ma na to wpływu!
   - Nie będziesz mi mówić co mam robić! - syknął przez zęby odpychając brata ręką, aż ten odbił się o ścianę korytarza. Raziel nic sobie z tego nie zrobił i ponowił próbę, która okazała się ponowną klapą - Chyba zapomniałeś, że od dnia narodzin jest skazany na śmierć!
   - Nie rób tego!
   - Trzymaj go Milles! Bo nie ręczę za siebie!
   Raziel stanął jak wryty mając łzy w oczach. Żałował, że cokolwiek mu powiedział, mógł przecież się domyśleć, że Saviel wpadnie w szał. Jak miał go ratować? Kogo ma prosić o pomoc? O ojcu nawet nie myślał, bo Shay ma i zawszę będzie mieć takie same prawa, jakie mają niewolnicy.
   Musi go ratować! Nie chciał go stracić!

                                                                      ***

   Jego pościel nie pachniała zbyt dobrze, ale jutro jak pani Helen będzie miała ranną zmianę, to poprosi ją o wypranie. Jeden dzień w tą, czy w tamtą, nie zrobi różnicy. Ziewnął głęboko przytykając dłoń do buzi.
   Jego mały pokój rozświetlał blask księżyca, a była akurat pełnia. Jednak znał każdy kąt na pamięć, więc nawet w ciemności potrafił wszystko znaleźć. Raziel zerwał dla niego kilka kwiatów, które teraz stały na podłodze w słoiku. Miał wrażenie, że pomieszczenie wygląda inaczej dzięki nim. Wstał jeszcze na chwilę i dotknął miękkich płatków kolorowych goździków. Uśmiechnął się pod nosem czując ich miękkość i delikatność.
   Chwilę zastanawiał się nad tym co powiedział Raziel'owi i był ciekaw, czy dzisiaj ta kobieta też się zjawi. Chociaż był pewny, że nie. Rzadko kiedy się zjawiała. Gdy już miał ponownie wrócić do łóżka usłyszał kroki na schodach. Momentalnie wstał rozpoznając, że nie należą one do Raziel'a. Może lepiej jak będzie udawał, że śpi? Nie ruszył się jednak z miejsca i czekał czując lekki strach. Było już późno i nikt nigdy nie przychodził do niego o tej godzinie.
   Drzwiczki nie należały do najsolidniejszych. Były wykonane z drewna, jak to w przypadku różnych skrytek, a teraz już ich nie było, bo ktoś kopniakiem je wyważył nie używając klucza.
   Shay w ostatniej chwili powstrzymał krzyk i odsunął się zasłaniając ze strachu buzię. To, że ktoś to zrobił, oznaczało, że sytuacja jest poważna i ktoś, jest wkurzony. Chyba, że ktoś przyszedł go "uratować"?
   Przestał się łudzić widząc Saviela, który stanął na wyłamanych drzwiach. Szybko się opanował i złożył ręce wzdłuż tułowia składając delikatny pokłon, jak należało. Nie zdążył zrobić tego idealnie, bo przyszły książę chwycił jego szyję tak, że chłopak nie mógł złapać powietrza. Niemal wywlókł go z pomieszczenia, a następnie zrzucił ze schodów.
   Shay nie zdążył uratować się przed upadkiem i uprzednio uderzając głową kamienne schody, sturlał się na sam dół. Głęboko wzdychając otworzył oczy, widział podwójnie, a jego głowa strasznie pulsowała. Reszta ciała nie bolała go tak bardzo. Zamknął je i ponownie otworzył, ale wzrok się nie zmieniał. Bał się, że pozostanie tak na zawsze.
   Słyszał kroki schodzące po schodach, były tak wolne, że wiedział, iż nie wróżą nic dobrego, bał się spojrzeć w tym kierunku. Wstał przytrzymując się ściany, zajęło mu to sporo czasu, a w tym momencie Saviel kopnął go tak, że wylądował na kolanach. Jęknął z bólu.
   Pomocy...! - krzyczał w myślach, bo inaczej nie mógł.
   - Nie słyszę cię panienko!
   Usłyszał wyraźnie za swoimi plecami i nie zdążył nawet obrócić głowy, a poczuł jak Saviel ciągnie go za ogon, przez co pociągnął i go za sobą.
   - Nie rób mi krzywdy! - szepnął niezrozumiale, a z jego oczu popłynęły łzy - Mogę zamieszkać w lochu i nie będę już przeszkadzać...
   Na twarzy przyszłego księcia była namalowana wściekłość, ale opanowana, robiąca to wręcz z przyjemnością. Sycił się powolnym przebiegiem wydarzeń.
   Wziął jego ogon i postawił na pierwszym stopniu schodka. Wtedy Shay dostrzegł, że jego przyrodni brat, który go tak bardzo nienawidzi trzyma w dłoni wyczarowany czarnego koloru topór. Potrzebował chwili, aby domyśleć się co zaraz się stanie.
   Widział już normalnie, gdy ich spojrzenia się spotkały. Błękitne przerażone oczy spojrzały w ciemne, bez współczucia.
   - Proszę! Nie ucinaj mi ogona! - krzyknął chcąc przyciągnąć go do siebie, jednak Saviel nie chciał puścić.
   - Won z łapami, bo i je upierdolę!
   Shay natychmiast przybliżył ręce do swojego ciała, a potem zakrył twarz trzęsącymi się dłońmi i głośno zapłakał.
   - Nie ucinaj...! - powtarzał rozpaczliwie.
                                                                    
                                                                               ***

   Raziel biegł szukając Kariel'a, był pewny, że miał obchód na trzecim piętrze w prawym skrzydle w tym tygodniu. Po drodze minął kilku strażników, którzy na szczęście o nic go nie spytali. Już wbiegał na ostatnie schody widząc posturę chłopaka, gdy usłyszał przeraźliwy krzyk pełen bólu. Zastygł w bezruchu trzymając się poręczy.
   To koniec powtarzały głośno jego myśli.
   Kariel odwrócił się ku schodom słysząc krzyk i wtedy dostrzegł również zszokowanego Raziel'a.
   - Co się stało...? - spytał zdziwiony nie znając sytuacji, ale chłopak nawet mu nie odpowiedział tylko ruszył biegiem na dół, a Kariel za nim - Książę!?
   Musi go uratować. On nie może nie żyć, to nie jego wina. To nie jego wina... Jego bezbronny brat... Miał wrażenie, że dopiero teraz sobie zdał sprawę, ile dla niego znaczy.
   - Raziel! - starszy chłopak darował sobie w obecnej oficjalne zwroty - Stój! To może być niebezpieczne! - krzyczał doganiając go i chwycił jego rękę, aby się zatrzymał.
   Raziel czując opór uaktywniła barierę ochronną, którą tamten bez problemu zlikwidował. Nie miał czasu już na tłumaczenia.
   - Puszczaj idioto! - krzyknął, odwracając twarz w jego stronę, która była zalana już łzami - Saviel go zabije! - jęknął zrozpaczony.
   Kariel zrozumiał o co chodzi i nakazał mu nie ruszać się z miejsca. Chłopak domyślił się, że to przez to, że Shay może już nie żyć i chciał oszczędzić mu tych widoków. Biegiem ruszył w kierunku ponownego krzyku.
   - Ratuj go! - wydarł się zanim zniknął wraz z zakrętem korytarza.
   Straż nie ruszyła się z miejsca, pewnie jego straszy brat myślami przekazał, co planuje i aby nie przeszkadzali.
   Mógł tylko czekać i mieć nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży. Musi wiedzieć, że jego bliźniak jest cały i żyje. Musi coś wymyślić, aby był bezpieczny. To nie wina Shay'a, że taki jest! Nie może go stracić!

                                                                            ***

   Saviel nie dał przyrodniemu bratu nawet chwili, aby doszedł do siebie po odcięciu ogona. Widział jego twarz wykrzywioną w grymasie, oraz trzęsące się z bólu ciało. Krzyknął tylko raz, drugiego nie było, gdyż z trudem łapał powietrze.
   Nie liczyło się teraz nic. Zapomniał nawet gdzie się znajduje. Odczuwał ogromny ból w okolicach kości ogonowej. Czuł cieknącą krew, chciał dotknąć rany, ale szybko cofnął dłonie bojąc się, że on znowu coś kombinuje. Nie wiedział czy Saviel się nim bawi, czy już chce go zabić, ale zawsze miał nadzieję, że zrobią z nim to szybko, aby nie czuł takiego bólu. W tym momencie żałował, że nie zabili go od razu po narodzinach, przecież wtedy nic by nie czuł? Może czułby, ale umysł noworodka, nawet by tego nie zrozumiał, co się z nim dzieje.
   Przyszły władca chwycił dłonią jego jasną czuprynę wyrywając mu przy tym sporo włosów i przyłożył mu z kolanka w głowę. Nie zareagował nawet na to, gdy chłopak zaczął osuwać mu się całkiem na podłogę tracąc kontakt z rzeczywistością.
   - Już koniec zabawy?! - syknął przez zęby i nie puszczając jego włosów i zaciągnął do drzwi znajdujących się po prawej stronie korytarza. Saviel wszedł do pomieszczenia i otworzył kolejne drzwi balkonowe, przez które wyszedł siłą zaciągając i chłopaka. Rzucił jego ciałem o barierki.
   Shay nie wiedział ile to jeszcze będzie trwać. Miał nadzieję, że szybko się nim znudzi jak zawsze, ale przestraszył się widząc wysokość na której znajduje się balkon, a on sam zamieszkiwał pokoik jeszcze wyżej. Kucając trzymał się poręczy z całych sił. Nie chciał spoglądać na Saviela i go bardziej denerwować.
   - Książę chce mnie zabić? - spytał drżącym głosem spoglądając na sam dół, próbował się oswoić z tą wysokością.
   - Nie masz prawa głosu!
   Słysząc te słowa głośno przełknął ślinę i jeszcze mocniej chwycił się barierki. Przecież zawsze o tym wiedział i myślał, że jest na to przygotowany, więc dlaczego się tak boi? Chciałby, żeby było już po wszystkim, aby jego egzystencja na tym świecie się skończyła, wcale nie powinno go tutaj być. Zawsze był do tyłu. Gdy Raziel umiał już chodzić, on cały czas dreptał po czworakach, albo gdy Raziel uczył się latać, to on miał już całkowity zakaz rozkładania swoich skrzydeł. Wszystko co pamięta, to tylko krótkie zabawy w jego komnacie, albo chodzenie z jednego końca korytarza, do drugiego, po którym oczywiście mógł chodzić, na końcu lądował i tak w swojej skytce, aby nie trafić na kogoś, kogo mógłby rozzłościć.
   Spotkania z samym władcą też mógłby policzyć na palcach. Zazwyczaj było tak, że mijał go, nawet nie obdarzając żadnym spojrzeniem, co chłopakowi było na rękę. Nigdy nie został przez niego o nic zapytany, czy żeby wykonał jakieś polecenie.
   Saviel chwycił Shay'a za szyję zmuszając przy tym do wstania i wychylił jego ciało poza balustradę, a on nie miał już się czego przytrzymać, więc jedynym oparciem stała się ręka, którą trzymał jego kark.
   - Puszczaj mnie - warknął ściskając bardziej jego tchawicę, przez co młodszy jeszcze bardziej się wygiął nie na swoją korzyść.
   Jego mózg krzyczał, aby go puścił, że lepiej, aby miał już wszystko za sobą, że dla takich jak on i tak nie ma miejsca, więc to się i tak stanie wcześniej, czy później. Natomiast coś nie chciało jeszcze umierać i przeciwstawiało się temu.
   Shay wiedział, że przy dobrym lądowaniu zginie na miejscu, albo przy złym, będzie męczyć się jeszcze kilka godzin. Czuł, że jego skrzydła nie są mu wcale potrzebne, nie dość, że ukazywały wszystko, co tak bardzo chciał ukryć, to jeszcze miał wrażenie, że ważą tonę. Nie umiał latać.
   - Saviel, nie rób tego - usłyszeli obaj stanowczy ton Kariel'a.
   - Przeszkadzasz.
   - Działasz zbyt impulsywnie! Nie dowiesz się już niczego, jak go zabijesz!
   - Raziel cię tu przysłał? - spytał kpiąco - Doceniam jego chęci, ale nie on tu decyduje.
   - Saviel! Nie bądź samolubny! On może się przydać do wielu innych rzeczy! Nie działaj pochopnie! Raziel cię znienawidzi!
   - Raziel ma zbyt miękką dupę - warknął - Przyzwyczaił się do gada, a teraz wielce obrońca? Powinien być od samego początku odseparowany od niego!
   - Zastanów się! Drugiej takiej szansy nie będziesz miał!
   - Zostaw go Saviel! - tym razem w futrynie drzwi balkonowych stanął Raziel - Złapię go - powiedział pewny siebie - Chcesz się przekonać jaki szybki jestem?
   Saviel spoglądając na ciemne oczy brata puścił szyję Shay'a i odszedł kilka kroków od niego. Raziel odetchnął widząc, że on siedzi na balustradzie i masuje dłonią swój obolały kark.
   - Shay zejdź stamtąd - powiedział nie spuszczając z niego wzroku.
   Nie posłuchał, a wtedy czas dla niego stanął w miejscu.
   Przechylił się do tyłu, zaczął spadać.
   - Shay! - wydarł się Raziel wyciągając rękę w jego kierunku, jakby chciał go złapać.
   W ułamku sekundy zeskoczył za nim i próbował go dogonić spadając. Rozłożył skrzydła w pozycji szybującej.
   - Shay! - krzyczał przeraźliwie.
   Udało mu się chwycić jego rękę, którą szybko przyciągnął do siebie, przy czym przyciągnął i jego. Objął go najmocniej jak się dało i próbował wznieść się w górę, prędkość którą posiadał była zbyt szybka, na odpowiednie lądowanie, przez co zderzyłby się z ziemią. Ostatecznie i tak do tego doszło, ale w najdelikatniejszy sposób jaki potrafił.
   - Nic ci nie jest? - spytał strzepując ze skrzydeł piach i puścił brata.
   - Dlaczego to zrobiłeś!! - usłyszał przeraźliwy jego płacz - Chciałem już mieć to za sobą! Byłem na to gotowy! - krzyczał, po czym próbował wstać, ale szybko upadł czując ból przy miejscu, w którym powinien być ogon.
   - Co ty mówisz!? - darł się tym razem Raziel - Jak możesz tak mówić!?
   Teraz zrozumiał dlaczego Shay nawet nie rozłożył skrzydeł i nie próbował wznieść się w górę. Naturalnym instynktem byłoby ratowanie w jakikolwiek sposób swojego życia, nawet w ten nieumiejętny.
   - Chciałeś się zabić..?
   - I tak czeka mnie śmierć!
   Raziel pozbierał resztki sił i zdobył się na to, aby nie płakać.
   - Saviel odciął ci ogon? - spytał marszcząc brwi.
   - I tak nie był mi do niczego potrzebny! - krzyknął w złości -Tylko zawadzał...
   Długo nie zostali tylko wśród swojej obecności, bo chwilę później zobaczyli perfekcyjne lądowanie Saviel'a i Kariel'a.
   - Odrąbałeś mu ogon! - krzyczał na brata, niemal hamując emocje, aby się na niego rzucić.
   - Przestań zachowywać się jak rozwydrzona panienka.
   - Hipokryta!
   - Wystarczy Raziel - wszyscy usłyszeli znany im głos Niberos'a. Pojawił się z znikąd, tak jakby obserwował cały przebieg wydarzeń, albo Milles poinformował go o całej sytuacji.
   - Ja jeszcze nie skończyłem! - krzyczał dalej, nie zważając na ojca - Zabraniam ci robienia mu krzywdy! To ja odprawiam rytuały! To ja się borykam się z jego mocą! Możemy dowiedzieć się więcej, a ty wściekasz się, za jakieś duchy!
   Raziel nie mógł do końca przedstawić sytuacji tak, jakby tylko zależało mu na życiu brata, tym bardziej przy swoim ojcu, więc celowo dodał niektóre kwestie, które niestety Shay'a mogły urazić.
   Shay pomimo ogromnego bólu nawet nie pisnął i nie podniósł wzroku. Trząsł się na ziemi siedząc w niewygodniej pozycji, a Niberos nie uraczył go żadnym spojrzeniem.
   - Saviel pójdziesz ze mną - powiedział ojciec, a Raziel odetchnął.
   Gdy ta dwójka odeszła, Raziel'owi puściły hamulce i uwolnił łzy. Miał gdzieś, że Kariel to widzi, zaledwie kilka minut temu widział dokładnie to samo.
   - Shay, możesz wstać? - spytał pociągając nosem - Pomogę ci, ok?
   Ale on nawet nie wykazywał chęci współpracy i rozbierał spojrzeniem trawę, na części pierwsze. Już miał zamiar podejść do niego i niemal siłą zmusić, aby wstał i pomógł mu zaprowadzić siebie do pokoju, gdy Kariel go zatrzymał.
   - Ja go wezmę.

    
                                                                          ***

   Raziel podziękował Kariel'owi, gdy ten położył jego brata w jego komnacie i poprosił, aby wyszedł. Pokój na poddaszu nie nadawał się w chwili obecnej do użytku, a nawet bałby się zostawić go tam samego. Nie liczyło się to, że chwila moment, a na prześcieradle pojawiły się plamy krwi
   Shay nadal nie ustępował i nie dość, że był cały obolały, to jeszcze zdenerwowany na niego, ale co on tam może rozumieć!
   - Pokaż głowę - szepnął grzebiąc dłońmi w jego włosach, ale nie znalazł nigdzie większego guza, niż tam na prawej skroni. Następnie pomógł mu zdjąć bluzkę, na co już niechętnie tak zareagował - Muszę zobaczyć...
   - To bez znaczenia! - wysapał przewracając się w kierunku ściany i kategorycznie odmówił współpracy - Po co wydłużasz mi czas!?
   Raziel usiadł naprzeciwko łóżka i głęboko westchnął. Czuł się okropnie i czyżby on też zachowywał się jak hipokryta? Shay nie chciał już się męczyć, ale on tak bardzo nie chce go stracić!
   Dlaczego nie chce go stracić?
   Wiatr, który wdzierał się do pokoju, przez otwarte okno balkonowe przyjemnie chłodził jego policzek.
   - Zazdroszczę ci - szepnął ledwo słyszalnie.
   - Czego? - spytał nadal odwrócony ku ścianie
   - Że ją widziałeś, ja nigdy jej nie widziałem.
   - Powiedziałeś to jemu i dlatego tak się na mnie wściekł? - spytał przez nos.
   - Nigdy nie powiem im już nic, co mogłoby zaważyć na twoim bezpieczeństwie. Wybacz mi i nie gniewaj się na mnie, proszę! - szepnął błagalnie - Chcę ci zabliźnić rany, abyś tak nie cierpiał. Daj sobie pomóc.
   Shay odwrócił się w jego kierunku i pozwolił bratu ocenić swój stan fizyczny. Za pomocą magii zasklepiał jego ranę na dwu centymetrowym kawałku ogonka, który mu pozostał i uleczał większość zadrapań. Guza na głowie postanowił nie ruszać.
   - Myślę, że bardzo cię kocha, dlatego ciebie odwiedza - szepnął siedząc na łóżku i trzymając dłoń na kolanie brata, gdzie miał ranę - Mnie nigdy się nie pojawiła.
   - Co z tego, że może kocha, jak nie jest w stanie mi pomóc.
   - Może chce ci tym pokazać, że ciebie wspiera i...- tutaj się zawahał - Że chce, abyś żył, albo, że na ciebie czeka...
   - Nie wiem - burknął wzdychając i przytulił twarz do poduszki. Jakie on miał miękkie poduszki!
   - Pomyśl, kim musi być twój ojciec, żeby mama zdradziła mojego ojca z twoim... To się wydaje niepojęte!
   - Na pewno nie żyje.
   - Nie wiesz tego. Nikt nic nie wie na ten temat.
   - Na pewno go dorwali i zabili - powiedział pewny siebie nic z tego nie robiąc.
   - Boli cię coś jeszcze? - spytał przerywając temat - Nie chcę robić, więcej niż to konieczne. Lepiej, abyś dam doszedł do siebie.
   - Ujdzie...
   - Chodź do łazienki, weźmiesz prysznic.
   Raziel zaprowadził brata do łazienki i zostawił go pod prysznicem. Następnie uszykował ręcznik, jakieś ciuchy do spania i uprzednio pukając zostawił mu wszystko na blacie obok umywalki.
    Pomieszczenie szybko napełniło się parą, Raziel przetarł dłonią zaparowane lustro, po czym spojrzał na swoje odbicie. Już miał wychodzić, kiedy również zrzucił z siebie ubranie i szybko wślizgnął się obok brata otwierając drzwiczki od prysznica.
   - Raziel! - krzyknął lekko zestresowany, po czym wcisnął się bardziej w głąb ściany.
   - Nie rób tego więcej - szepnął wtulając się w jego plecy, a następnie odszukał jego dłoń.
   - Cz-czego? - spytał spinając mięśnie.
   - Nie chcę cię stracić, rozumiesz?
   - Ale...
   - Nie mów "ale"! - jęknął błagalnie - Nie wiem co będzie jutro, ani pojutrze. Dziś chcę mieć pewność, że będziesz walczyć o siebie. Myślę, że mama by tego chciała.
   Trwała pomiędzy nimi niezręczna cisza. Było słychać tylko lecącą wodę, która odbijała się o kafelki, tworząc przy tym muzykę dla uszu.
   - Nie chcę niczego obiecywać.
   - Ja też, ale
   - Nie ma żadnego "ale", Raziel - dopowiedział tak samo.
   Na tym obaj postanowili zakończyć ten trudny etap rozmowy. Raziel wziął do ręki jakiś żel i zaczął mydlić swoje ciało, potem podał go Shay'owi. Umył standardowo włosy, i również wylał trochę płynu na włosy brata.
   - Hej! Chyba nie potrzebuje tak dużo! Może powiesz mi, że śmierdzę?
   - Nie śmierdzisz! Będzie więcej piany!
   - Szczypie w oczy!
   - Pokaż!
   - Jak mam pokazać! Mówię, że szczypie!
   Wtedy Shay poczuł jak Raziel przyszpila jego ciało do ściany prysznica i całuje mu zamknięte powieki.
   - Uwielbiam twoje oczy - zaśmiał się po wykonanym geście.
   - Są okropne... - wydukał z siebie patrząc gdzieś w kat - Sam na siebie ledwo patrzę w lustrze, a wy jak patrzycie na mnie codziennie to...
   - Skończ gadać głupoty! - krzyknął zatykając mu buzię dłonią - Nie ogląda się tutaj takich na co dzień, więc są piękne. Ja tak uważam.
   - Dobrze wiesz, że wolałbym wyglądać...
   - Wiem, ale czy mogę cię pocałować?
   - Miało już nie być "ale" - szepnął zmieszany patrząc ponownie w kąt - To nie jest dobry pomysł...
   Raziel nie czekał na odpowiedź, tylko zbliżył swoją twarz do jego. Przez chwilę zatopił się w głębi jego oczu. Czy odziedziczył w całości ten błękit po swoim ojcu?
   Opuszkami palców przejechał po jego dolnej wardze, a następnie lekko cmoknął w usta, ale cofnął się widząc jego strach.
   - Przepraszam - powiedział lekko się uśmiechając, po czym wyszedł z prysznica i udał się nagi do pokoju.
   Minęło dużo czasu zanim Shay doprowadził siebie do ładu i wyszedł z łazienki. Lekko mu ulżyło, gdy zobaczył, że jego brat jest ubrany w standardową piżamkę z krótkim rękawem i spodenkami.
   - Śpisz od ściany - zakomunikował poprawiając pościel.
   - Ja mam dziś tutaj...? - spytał niepewnie.
   - Kogo będzie to obchodzić gdzie śpisz... - westchnął zapalając małą świeczkę.
   Shay wszedł na łóżko i szczelnie przykrył się kołdrą.
   - Na pewno jesteś zmęczony.
   - Tak, ale nie wiem czy zasnę, przez to wszystko... ale...dlaczego chcesz mnie całować? - spytał jeszcze ciszej.
   Raziel w ułamku sekundy znalazł się również z łóżku i posłał mu swój uśmiech. Wziął w dłonie pukiel jego mokrych włosów i owinął sobie wokół palca.
   - Nie wiem, zawsze mam wrażenie, że ty też tego chcesz i jesteś piękny!
   - Przestań! - krzyknął chowając głowę pod kołdrę.
   - Mogę ci coś powiedzieć... ale obiecaj, że zachowasz to dla siebie! - zagroził palcem.
   - Nie mam nawet komu powiedzieć - uświadomił Raziel'a, ale on o tym doskonale wiedział.
   - Dzisiaj wrócił Ryuk ze zwiadów...
   - Który to?
   Raziel opisał Shay'owi jego wygląd z najdrobniejszymi szczegółami. Nie szczędzi tego, bo wciąż pamiętał jego idealne ciało w fontannie, tak jakby ten obraz miał cały czas przed sobą.
   - Nie rób głupstw Raziel - szepnął wpatrując się w jego oczy.
   - Marzyć sobie mogę - powiedział wzdychając - To, że jestem obiecany Milles'owi nie oznacza, że mam mu być wielce oddany na milion procent.
   - Ale gdyby ktoś się dowiedział...
   - Wiem, dlatego wiesz tylko ty. Szkoda, że Ryuk nie może być nim... byłoby o wiele łatwiej...
   - Wyjdziesz za niego?
   - Tak - powiedział bez zastanowienia, po czym spojrzał w jego oczy - Muszę.
   - Pocałuj mnie.
   Raziel w ułamku sekundy znalazł się bliżej niego i pocałował bez krępacji wkładając język do jego ust. Shay nie zamierzał dawać mu za wygraną, bo doskonale zapamiętał jak się to robi i nie chciał wyjść ponownie na mięczaka.
   Pocałunek szybko przeistoczył się w namiętny, pełny gracji i pewności siebie. Raziel nie wiedział dlaczego do tego dążył, po prostu tego chciał, chciał poczuć jego smak, jego ruchy, jego dotyk. To było urocze, takie niepewne i nieporadne jego ruchy, a mimo to, na wszystko pozwalał.
   - Dzisiaj nie masz zamiaru mnie hamować? - spytał lekko chichocząc.
   Shay natychmiast przystopował.
   - Nie powinniśmy...
   - Dlaczego? - spytał go - Bo jestem twoim bratem? Tylko przybranym.
   - Nie, bo powinno się to zrobić z kimś, na komu ci zależy i kogo się kocha...
   - A czy mi na tobie nie zależy? No i kocham ciebie!
   - Raziel...
   - Żartuje głupolku. Nie chcę uprawiać z tobą seksu.
   Wtedy obaj usłyszeli pukanie do drzwi balkonowych, które były otwarte. Spojrzeli w tym kierunku i dostrzegli Mille'sa opierającego się o futrynę.
   Raziel momentalnie pobladł i zaczął się zastanawiać jak długo on tutaj już stoi. Bardziej denerwował go fakt, że nawet się nie zorientował.
   - Przeszkadzam? - spytał Milles, a chłopak nie mógł odczytać z jego głosu nic. Był pewny, że na pewno widział to, czego nie powinien. Wzrok miał wkuty w podłogę, jednak kątem oka widział, że Shay nawet ze strachu nie drgnął, a nawet wstrzymał oddech.
   - Milles... Nie, to... - zaczął zestresowany, przez co serce jeszcze szybciej zaczęło mu bić, lada chwila i wybuchnie.
   - Wstań.
   Raziel wykonał polecenie od razu. Miał wrażenie, że całe królestwo słyszy jego nierówny oddech. Stał teraz z głową opuszczoną, naprzeciwko Milles'a. Nie wiedział jaki on ma wyraz twarzy, nie wiedział, co teraz zrobi i czy zrobi i krzywdę Shay'owi. Był taki głupi i kierował się pragnieniami! Musi z tym skończyć raz na zawsze!!
   - Shay wyjdź z komnaty - rozkazał drżącym głosem.
   - Ma zostać.
   Shay nie ruszył się z miejsca. Wystraszony jeszcze bardziej naciągnął na siebie kołdrę.
   Raziel szybko obmyślał taktykę, nie miał pojęcia, jak długo Milles tutaj stoi i czy usłyszał więcej, niż powinien. Był gotowy i w tym momencie na ucieczkę, ale Shay...
   - Co masz mi do powiedzenia? - spytał podchodząc do niego pewnym krokiem, po czym chwycił podbródek chłopaka zmuszając go przy tym, aby na niego spojrzał. Dostrzegł w jego ciemnych przerażonych oczach łzy.
   - On nie ma z tym nic wspólnego! - wydusił z siebie ciężko i płacząc udał się szybkim krokiem w stronę łazienki. Stanął przed lustrem i odkręcił zimną wodę w kranie. Przemył twarz i oparł się rękoma o zlew. Usłyszał krótko po tym zamykające się drzwi. Milles poszedł za nim.
   - Nie jestem ślepy - usłyszał ponownie ten pusty głos bez wyrazu.
   - A ja dorosły! - odparł kąśliwie. Nogi strasznie mu się trzęsły.
   Raziel spojrzał na swoje odbicie. W ułamku sekundy potrafił przybrać tak okropną i zatroskaną minę. Nie umiał teraz udawać. Czy będzie potrafił kłamać tak perfekcyjne, gdy już zamieszkają razem? Na tą myśl potrząsnął energicznie głową.
   - Ostrzegałem cię, a nawet ilustrowałem gdyby...
   - Wiem! - krzyknął ściskając mocniej krawędź zlewu i ponownie opuścił głowę w dół - Jesteś starszy, więc całowałeś się pewnie dużo razy, a ja... - szepnął zakrywając twarz w dłoniach - Nie umiem... Nie umiałem i nie chciałem, żebyś... żeby nasz pocałunek... żeby był taki... - westchnął głęboko, po czym przetarł łzy - Poprosiłem Shay'a, żeby się nauczyć... Nie chcę czuć się przy tobie jak niedoświadczony...
   - Raziel...
   - Przepraszam. Nie chce żebyś mnie odtrącił! Wstydzę się, że jestem taki młody i nie mogę cię w niczym zaskoczyć!
   - To dlatego dzisiaj przerwałeś nasz pocałunek? Wstydziłeś się tego, że może mi się nie spodobać? - spytał stając za nim i w odbiciu lustra spojrzał na jego twarz.
   - Wstydzę się o tym rozmawiać. Nie chciałem żebyś się dowiedział!
   Milles podszedł bliżej Raziel'a i objął go od tyłu całując w sam czubek jeszcze mokrych włosów, a on natomiast oparł głowę o jego klatkę piersiową i wycierał dłońmi łzy. Nadal miał nierówny oddech, a Milles się nie odzywał. Nie wiedział, czy opanował sytuację, czy też nie. Bał się opuścić dłonie i zobaczyć siebie i jego w tym odbiciu lustra.
   - Powiedz coś - szepnął błagalnie - Nawet jeśli ma to być koniec i chcesz o tym powiedzieć mojemu ojcu.
   W myślał prosił tylko o to, aby tego nie zrobił.
   - Powiedziałem ci, że nie o wszystkim muszę mówić twojemu ojcu.
   Raziel rozpłakał się jeszcze bardziej i poczuł ogromną ulgę. Niemal osunąłby się na podłogę ze szczęścia, gdyby on go nie utrzymał.
   Shay jest bezpieczny. On jest bezpieczny. Udało mu się okłamać Milles'a.
   Milles pociągnął jego ciało lekko do tyłu, po czym usiadł na brzegu zewnętrznej strony jacuzzi - w którym nie było wody. Wcześniejsza pozycja była na tyle dobra, że chłopak bez problemu musiał usiąść na jego kolanach. Raziel chociaż niechętnie, to wykonał to bez wahania. To teraz było nie ważne. Ważne, że Shay był bezpieczny.
   - Przepraszam... - szepnął jeszcze raz zmęczony, po czym poczuł jak Milles bardziej go obejmuje.
   - Jesteś zmęczony - powiedział odgarniając drugą ręką kawałek jego grzywki za ucho, a następnie wytarł dłonią łzy.
   - To teraz nie ważne.
   - To może zdążysz mi jeszcze pokazać czego tak się nauczyłeś? - spytał rozbawiony.
   Chłopak zaczął bić się ze swoimi myślami. Wystarczająco okropne było to, że w obecnej chwili siedział mu na kolanach, i jeszcze ma go pocałować?! Nie pomyślał o tym, że wykorzysta sytuację w taki sposób, a na "przeprosiny", aż nie wypadało odmówić. Westchnął głośno i przedłużając czas przecierał dłońmi mokre od łez oczy.
   Poczuł się strasznie mały. Nie chciał być do niczego zmuszany.
   - Ja chyba jeszcze nie umiem... - palnął mając nadzieję, że da mu spokój.
   - Myślisz, że kiedyś umiałem?
   Milles dłonią dotknął jego policzka, a następnie ujął jego podróbek, tak aby na niego spojrzał. Rękę zatopił w jego włosach i dotknął wargami jego warg, potem jeszcze raz i kolejny. Był delikatny, nie śpieszył się, nie chciał go wystraszyć.
  Raziel poczuł, że wszystko się w nim gotuje, a wnętrzności wywracają się do góry nogami. Zamknął oczy, nie chciał na niego patrzeć, za to wiedział, że tamten doskonale wszystko obserwuje, co go strasznie peszyło. Dłonie zaczęły dygotać, gdy rozchylał jego usta językiem, więc szybko złączył je razem, aby nie było to widoczne.
   Pozwolił na to, aby ich języki stały się jednością, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że tutaj to Milles dominuje.
   Nie wiedział co w tym momencie odczuwał. Znał uczucie podniecenia i to na pewno nie było to. Miał wrażenie, że to nie robi on, że robi to automatycznie, jak jakiś obowiązek. Robi, bo musi.
   Nie poczuł nawet tego, że Milles włożył dłoń pod jego koszulkę i dotykał jego klatki piersiowej. Totalnie się wyłączył. Ale gdy przejechał nią po całej długości jego ogona wyprostował się niczym struna przerywając wszystko.
   - Przepraszam - uśmiechnął się całując go w czoło - Nie pomyślałem o tym, że może cię to zdekoncentrować.
   Ogon był czułym punktem. Nie stosowne było tak sobie go komuś chwytać, czy pociągać w ramach żartu. Innym to zwyczajnie przeszkadzało, lub czuli się nie komfortowo, natomiast po ciele Raziel'a przeszedł dreszcz, przez który delikatnie się zarumienił. Udając złą minę chwycił ogon i przycisnął do swojego brzucha niczym urażona panienka, dając znak, aby tego nie robił. W sumie nie miał niczego robić! Więc dobrze, że tak się stało. Ziewnął głęboko udając zmęczenie.
   - Zaniosę cię do łóżka za jeszcze jednego buziaka, taki na przeprosiny? - spytał rozmarzony.
   Boże ile on ma lat, aby takie teksty gadać? - pomyślał i cmoknął go tylko w usta, od razu spuszczając głowę.
   Milles wstał i wziął go na ręce. Otwierając drzwi od łazienki dostrzegł, że drugi dzieciak nadal siedzi na łóżku w tej samej pozycji i tak samo przestraszony.
   Shay przez chwilę wystraszył się, że Milles zrobił coś Raziel'owi, że ten go niesie, ale gdy położył go obok niego i przykrył kołdrą to zobaczył jego ciemne oczy i widział, że na pewno płakał. Opuścił wzrok i zestresował się jeszcze bardziej. Bał się, że zaraz zostanie wyciągnięty stąd siłą przez tego mężczyznę.
   - Ja pójdę... - wyszeptał przestraszony do granic możliwości - Nie chcę przeszkadzać i.... i... prze-przepraszam...
   - Śpij - odezwał się Raziel odwracając głowę w jego stronę - Wszystko jest w porządku - uspokoił go.
   Shay nadal wystraszony położył głowę na poduszce i odwrócił ciało w kierunku ściany. Łatwiej było patrzeć na ścianę, niż na nich.
   - Odpocznij, to był kiepski dzień - powiedział Milles kucając przy łóżku i pocałował Raziel'a w czoło - Dobranoc.
   - I tak muszę zamknąć balkon jak wyjdziesz - stwierdził.
   - Wyjdę frontowymi - zaśmiał się - Tak będzie lepiej.
   Raziel przytaknął. Słyszał jak Milles zamyka drzwi balkonowe i zasuwa zasłony. W komnacie zapanowała całkowita ciemność, a mimo to on i tak doskonale trafił do wyjścia. Przez chwilę zapragnął, aby o coś się potknął. Nie wiedział, czy byłby w stanie zapanować wtedy nad swoim śmiechem. Gdy zamknął za sobą drzwi poczuł ulgę i głęboko westchnął.
   - Raziel... - usłyszał rozpaczliwy głos brata, któremu zbierało się na płacz.
   Chłopak ruchem dłoni wyciszył całe pomieszczenie. Poczuli tylko delikatny podmuch powietrza, informujący, że użył do tego magii. Ściany miały uszy, a Milles mógł podsłuchiwać, chociaż nie powinien usłyszeć nic. Ściany, jak i drzwi były masywne, ale wolał dmuchać na zimno.
   - Okłamałem go, że uczyłem się na tobie całować - wytłumaczył bez skrupułów - Nigdy się z nim nie całowałem, więc łyknął haczyk, że jestem bardzo wstydliwy.
   - Tak się bałem! - westchnął głęboko obracając się w jego stronę i oparł ciało na łokciu.
   Shay słyszał jak brat majstruje coś przy szafce nocnej i płucze czymś swoje usta, a następnie wypluwa gdzieś całą zawartość.
   - Co to było?
   - Woda do podlewania kwiatów.
   - Co?
   - Milles chciał koniecznie sprawdzić jak się całuje - szepnął ironicznie - Więc zrozum.
   - I jak było?
   - Okropnie, tym bardziej, że robi się to z przymusu.
   - Przepraszam... To ja powiedziałem abyś mnie pocałował, gdyby nie to...
   - Dobrze, że tak się stało. Musiał nie stać tam za długo, a najwidoczniej nie słyszał o czym rozmawialiśmy wcześniej.
   - Obyś miał rację...
   - Ale to nie oznacza, że już nie chce ciebie całować! - zapiszczał cicho przytulając się do niego.
   - Boję się!
   Raziel spokojnie wytłumaczył mu, że teraz nikt nie ma prawa ich nakryć. Wszystko zamknięte, zasłony zasunięte, a w pokoju jest ciemno. Przyznał, że wcześniej byli rzeczywiście nierozważni i mogli bardziej uważać.
   - Nie każ mi pamiętać jego pocałunku - powiedział, po czym odszukał jego usta i delikatnie je cmoknął - W tej chwili nawet żałuję, że nie nakrył mnie z kimś innym, ale tak się nie stało, chociaż może byłoby łatwiej, ale strasznie bałem się o ciebie. Musiałem ciebie ochronić, więc zrobił bym wszystko.
   Raziel opadł zmęczony na łóżko i głęboko westchnął. Shay nic mu nie odpowiedział, a nadal do końca nie wiedział, co dzieje się w jego głowie.
   - Jutro zmierzę się na arenie z synem Milles'a. Trzymaj kciuki!
   - Na pewno wygrasz!
   Raziel oficjalnie zakomunikował, że czas iść spać i gdy Shay odwrócił się w kierunku ściany, to on przywarł do jego pleców przytulając się.
   - Nie zasnę tak... - szepnął zmieszany.
   - Zobaczysz, pięć minut i będziesz chrapać.


                                                                         ***

   Słońce wstało już bardzo dawno temu. Śpiew ptaków, który słychać było nawet przez zamknięte okna informował o ładnej pogodzie. Dla nich jednak wciąż była noc. Potężne kotary nie pozwalały na to, aby do pokoju wpadały promienie słoneczne, ale mimo wszystko było dość jasno, aby przejść do łazienki i nie potknąć się o coś.
   Raziel obudził się już jakiś czas temu i odwrócił twarz w kierunku wciąż śpiącego Shay'a. Po jego oddechach odgadnął, że wciąż znajduje się w głębokim śnie, były długie, a mimo to głośne i spokojne. Czuł się bezpieczny, albo był strasznie zmęczony. Chłopak zakręcił sobie wokół palca pukiel jego jasnych włosów z grzywki. Są takie miękkie! Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego brat ma delikatne piegi.
   Nie zszedł na śniadanie. Jeszcze trochę, i będzie południe, a on nie miał ochoty się z nikim widzieć, ani zdawać raportów z poprzedniego dnia.
   Znał na pamięć dźwięk swojej klamki od drzwi, więc gdy tylko ją usłyszał, zamknął oczy również udając, że śpi. Drzwi na noc przecież nie zakluczył, jednak zirytował go brak pukania, więc domyślił się, że to albo Saviel, albo Milles.
   Znał każdy szczegół, każdy dźwięk w swojej komnacie na pamięć. Usłyszał również, że ktoś cicho zamknął za sobą drzwi, oraz cicho przemieszcza się.
   - Nie życzę sobie, aby ktoś bez pukania wchodził tutaj. - zaczął dobitnie, lekko wkurzony.
   Raziel nadal nie wiedział, z kim ma do czynienia, był wciąż zwrócony twarzą w stronę brata, który spał od ściany. Shay nawet nie drgnął.
   - Nie zszedłeś na śniadanie - usłyszał niezbyt głośny głos Milles'a, który na szczęście uszanował sen Shay'a.
   - Czuje się zmęczony, a i tak bym nic nie tknął.
   - Odwróć się w moją stronę Raziel.
   Chłopak westchnął i przewrócił się na drugi bok. Nie miał ochoty na rozmowę z nim.
   Milles ukucnął przy brzegu łóżka i ich spojrzenia na chwilę się spotkały, na chwilę, bo Raziel uciekł spojrzeniem, gdzieś w dal.
   - Musimy porozmawiać - zakomunikował głaskając jego prawy policzek, a następnie kciukiem przejechał po dolnej wardze.
   - O tym co się wydarzyło wczoraj? - spytał nieco zmartwiony i zmarszczył brwi - Teraz?
   - Chcę żebyś zrozumiał, że wiedziałeś o tym od samego początku, ale twoje przywiązanie do...
   - Doskonale o tym wiem, nie musisz kontynuować - odparł ostro.
   Milles westchnął i zdawał sobie sprawę, że trudno będzie mu dojść z nim do porozumienia, a tym bardziej do zrozumienia, jeżeli chodzi o Shay'a. Od samego początku, było to źle zorganizowane.
   - To co planujesz? Obecny stan nie będzie trwać wiecznie.
   - Nic - powiedział patrząc wprost w jego ciemne oczy - Żyje teraźniejszością.
   - Chcę, żebyś to zaakceptował, dla dobra wszystkich.
   - Widzę, że mieliście ciekawą konferencję na śniadaniu. Ojciec jest zadowolony z poczynań Saviel'a? - spytał ironicznie i nieco się rozpędził, gdyż nie powinien używać takich słów.
   - Przyszedłem ciebie poinformować, że starcie pomiędzy tobą a moim synem jest o siedemnastej, więc masz jeszcze czas żeby się przygotować. Chcę życzyć ci powodzenia.

                                                                 ***

   Arena znajdująca się kilka kilometrów od królestwa była pasmem zieleni z połączeniem skalistych niewielkich gór po lewej stronie od widowiska. Słońce chowało się właśnie za chmurami, ale nic nie wskazywało na to, że będzie zaraz padać. Było szaro i ponuro. Jego średnica wynosiła około kilometra, był to duży teren do popisu.
   Sam władca zajął już swoje honorowe miejsce na trybunach pod zadaszeniem, obok niego znajdował się Milles jak i Saviel. Kariel znajdował się za pozwoleniem Saviel'a. Walka nie miała odbywać się publicznie, więc i poddani nie mogli się tutaj znaleźć. Wydarzenie było całkowicie prywatne.
   - Może książę się wystraszył? - spytał Theos z lekkim rozbawieniem.
   Nikt nie odpowiedział mu na to pytanie, ale brat Raziel'a zaczął się denerwować. Za trzy minuty będzie siedemnasta, a jego wciąż nie było. Był zawsze punktualny, więc może rzeczywiście się przestraszył?
   - Pójdę z nim porozmaw....
   Chciał powiedzieć Saviel, a gdy wykonał obrót w tył, zobaczył perfekcyjnie lądującego nieopodal brata. Chłopak nie zbliżył się do nich za bardzo, ale na tyle ile było to konieczne. Miał na sobie swobodny i wygodny strój. Bluzka koloru ciemnego, żeby nie rzucała się w oczy, oraz ciemne o krótkich nogawkach rybaczki. Nie lubił skarpetek sięgających mu kilka centymetrów za kostki, ale służąca, która uszykowała mu strój niemal założyła je siłą. Doskonale czuł na sobie wzrok Milles'a, który zapewne mierzył go od stóp do głów, ale on nie uraczył go ani jednym spojrzeniem.
   Był podekscytowany, że będzie mógł skierować akurat na syna Milles'a swoją złość. Nie miał zamiaru go oszczędzać, a doskonale wierzył w swoje zwycięstwo bez dwóch zdań.
   - Jak zwykle punktualny - westchnął Saviel.
   - Wątpiłeś we mnie braciszku? - spytał w półuśmiechu kierując wagę ciała na prawą stopę - Nie przedłużajmy tego, szkoda czasu.
   W międzyczasie usłyszał jeszcze, jak jego ojciec z kultury życzy mu powodzenia, a on przykładnie podziękował i bez dalszych słów ruszył wprost na arenę.
   Zasady były proste. Walka miała odbyć się bez żadnego leczenia i używania barier obronnych oraz ochronnych, bo inaczej mogłoby to trwać w nieskończoność. Obaj przeciwnicy stanęli około dwieście metrów od siebie przyjmując pozycje obronną. Raziel czuł palący wzrok Milles'a na sobie, wiedział, że nie będzie spuszczać go z oczu i obserwować jego techniki walki. Tym bardziej chciał dać mu do zrozumienia, że nie jest żadnym cieniasem i doskonale radzi sobie z tą sztuką.
   Dźwięk dzwonu z królestwa wskazującego godzinę siedemnastą miał oznaczać rozpoczęcie rundy, a było go słychać w promieniu kilku kilometrów.
   Theos słysząc jego dźwięk zaatakował pierwszy bez chwili zastanowienia. Wyczarował kulę mieszczącą w sobie kilka pokładów eksplodującej, parzącej materii i posłał ją wprost na Raziel'a, po czym rozłożył skrzydła i uniósł się w górę lecąc wprost na niego i mając nadzieję, że chłopak wykona właśnie taki unik. Raziel również rozkładając skrzydła odepchnął się nimi na lewą stronę, dzięki czemu uniknął zderzenia, oraz oddalił się od swojego przeciwnika. Znajdował się cały czas na lądzie, podczas gdy tamten był w powietrzu i słał na niego kilka wyczarowanych ostrych strzał. Obecna sytuacja nie była groźna, bo chłopak tak jak poprzednio używając skrzydeł do odpychania doskonale unikał ataku. Był zwinny i nawet nie musiał obserwować strzał, żeby wiedzieć gdzie wylądują.
   Bawił się z nim, czy dawał mu fory? Pomyślał, gdy zrobił ostatni krok i teraz była jego kolej ataku. Ruchem małego palca wyczarował łuk, który stał cały w płomieniach. Ów przedmiot nie parzył go, a był zdecydowanie szybszy niż samowolne posyłające strzały. Przyjął pozycję i w ciągu ułamka sekundy posłał na niego jedną strzałę, która w locie rozbijała się na kilkanaście kolejnych. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę, bo jedna trafiła jego skrzydło. Nie ciesząc się jeszcze zbytnio z efektu wycofał się na bezpieczną odległość, gdy Theos wyciągał z lewego skrzydła strzałę i z uśmiechem pomachał mu nią.
   - Błąd kolego! - wrzasnął, a Raziel nie rozumiał o co mu chodzi.
   Wszystko działo się tak szybko, że trudno było nadążyć wzrokiem. Starszy chłopak dotknął palcem wskazującym, a kciukiem strzały, a ona przybrała zielonkawy odcień. Po chwili Raziel odczuł to na własnej skórze, gdy nie mógł wykonać żadnego ruchu. Zaczarował go za pomocą łuku, który cały czas młodszy trzymał w swojej dłoni, on również przybrał zielony kolor. Theos rzucił z ogromną siłą przedmiot, i to samo zrobił łuk, który pociągnął chłopaka za sobą i rzucił z hukiem prosto wśród skały. Powstał kłąb dymu i kurzu, który zaczął unosić się w miejscu zderzenia. Przez dobrą chwilę widownia nie mogła niczego ujrzeć.
   Raziel ostrożnie wstał sprawdzając swoją sprawność ruchową i obliczając straty. Pierwszy raz jego oczy widziały taki rodzaj magii, ale nie mógł się nad tym dłużej zastanawiać, tylko musiał przyjąć pozycję. Nie ma zamiaru się poddać od takiej błahostki, przecież przechodził już gorsze upadki. Wykonał jeden ruch ręką, a cały kurz rozproszył się na wszystkie strony ukazując mu cały teren. Nie widział jednak swojego wroga, więc domyślił się, że będzie brać go z zaskoczenia. Bez zastanowienia w mgnieniu oka znalazł się na pasie zieleni. Płaszczyzna według niego była lepszym polem do obserwacji i szukania wroga, oraz była bezpieczniejsza. W ciszy czekał na jego ruch cały czas pozostając przy pozycji obronnej.
   Minęła dobra minuta, a w tym czasie słyszał tylko swój oddech. Niemożliwe żeby coś przeoczył, ponieważ był dobrym obserwatorem i słuchaczem. Nie ma zamiaru go szukać, to mogłoby się skończyć dla niego klęską. Wierzył, że jak podejmuje pierwsze decyzje to takie powinny zostać, bez zmieniania ich. Wtedy usłyszał trzepot skrzydeł. Zaatakuje z góry i miał szybką prędkość!
   Raziel ukucnął i dotknął ziemi stwarzając portal w poziomie. Szybko się przeturlał i zrobił jego wylot około sto metrów dalej po prawej swojej stronie, po czym wciąż w tej samej pozycji posłał w tym kierunku trzy średniej wielkości kule wypełnione żrącym kwasem. Theos nie miał szans przy takiej prędkości uniknąć przejścia przez portal i przeniósł się do tego miejsca, które Raziel stworzył docelowym wylotem. Chłopak musiał być najwidoczniej w takim szoku, że nie spodziewał się, że trafią go przy tym kule. Myślał, że będzie to tylko jego unik, nie spodziewał się tak przemyślanego ataku. Trafiły go wszystkie trzy i doskonale było słychać jego syk z bólu. Akcja trwała tak szybko, że Raziel nie zdążył jeszcze wstać, zrobił to po chwili ciężko dysząc.
   Nie trzeba było wspominać, że nie sama walka wykańczała osobników, lecz używanie skomplikowanej magii również, dlatego nie na wszystko można było sobie pozwolić w niektórych chwilach, bo groziło to omdleniem, lub całkowitym wyczerpaniem i opadnięciem z sił. Wtedy taką osobę szybko można było wykończyć.
   - To było całkiem niezłe - syknął nadal czując piekący ból w okolicach przedramienia i brzucha, bo tam właśnie dostał. Raziel nie uraczył go żadną odpowiedzią tylko posyłał mu wzrok wypełniony wrogością.
   Po chwili wrócili ponownie do walki. Raz górą był Raziel, a raz Theos, który przeliczył się trochę, że wykończy chłopaka w przeciągu kilku minut. Musiał przestać sugerować się jego sylwetką i to, że jest o dobrą głowę od niego niższy.
   - To była dobra walka - uśmiechnął się Theos, chociaż jeszcze nie skończyli.
   - Poddajesz się?! Jeszcze nie skończyłem!
   - Nie książę - odparł nadal z głupim uśmieszkiem i ułożył sobie ręcę na piersi - Wygrałeś w praktyce, ale w teorii leżysz na łopatkach.
   Raziel się wystraszył. Nie rozumiał o co w tym chodzi, i co on ma na myśli. Spojrzał na trybuny, w których siedziała reszta, ale tam wszystko było w porządku. Zaczął intensywnie myśleć krok po kroku co się działo i co takiego przeoczył.
   - Jesteś aż tak ślepy? - spytał marszcząc czoło - Spójrz na siebie.
   Raziel nie musiał tego robić, doskonale wiedział, że na ciele ma pełno ran jak i zaschniętej krwi. Krótko mówiąc wyglądał jak po walce, bo niby jak miał wyglądać?
   Ale zaraz chwila... Theos poza poszarpanym ubraniem nie miał ani grama krwi na ciele, ani ran powstałych w wyniku zderzenia z kwasem.
   - Coś ty zrobił!? - wrzasnął Raziel z groźną miną i podszedł do chłopaka chwytając go za kołnierz od koszuli i uniósł do góry chociaż był niższy -  Pytam o coś!
   Ponownie tylko się głupio uśmiechnął.
   - MÓW! - wrzasnął tak głośno, że było go słychać pewnie w królestwie i szykował się do zadania mu ciosu.
   - Spróbuj - zachęcił go - Ten dzieciak na pewno dobrze odczuje kolejny cios.
   Nie. Nie. Nie.
   To nie może być prawda. Gdzie jest Shay? Nie widział go przed wyjściem, nawet nie życzył mu powodzenia. Czy to prawda, że ciosy jakie zadał Theos'owi wnikały w niego i przemieszczały się na Shay'a? Nie. To nie może być prawda, to miała być tylko zwykła walka dla rozrywki, ale gdzie są jego rany? Niemożliwe żeby się uleczył, bo to długo trwa i na pewno by to zauważył.
   Raziel puścił go i odszedł kilka kroków w tył trzymając się za głowę. Nie mógł uwierzyć, że był tak zaślepiony zwycięstwem, byle tylko wygrać. Dyszał ciężko i wpatrywał się w ziemię. Nie mógł uwierzyć, że to prawda. Był wściekły jak nigdy dotąd, że wszyscy posunęli się do takiego czynu. Wiedział, że to nie mogła być sprawka samego Theos'a. Znajdował się właśnie w amoku, był tak wściekły jak nigdy dotąd. Zanim uświadomił sobie, że musi poszukać swojego brata minęło kilka minut i wtedy doznał kolejnego szoku. Obrócił się i dostrzegł, że las który znajdował się poza areną stanął cały w płomieniach. Pierwsza myśl jaka weszła mu do głowy, że to musi być jakiś atak, możliwe, że aniołów, ale po chwili zobaczył jak dwa magiczne smoki, które były zbyt dużych rozmiarów jak na wyczarowane, tańczyły nad lasem przenosząc się z jednego miejsca na drugie i zapalały przy tym wszystko napotkane na drodze. Były stworzone całkowicie z płomieni.
   Jakby wrażeń było mało, zauważył, że jego pole widzenia się zmniejsza. Wokół niego zaczynało się tworzyć istne o ogromnej sile tornado, a on był w jego samym centrum. Każdy kamień, każdy pył krążył teraz wokół niego. Chciał się z tego uwolnić, ale to podążało za nim za każdym krokiem.
   Był w ogromnej rozpaczy i trzymał się zszokowany za głowę. Czy oni nie widzą co się dzieje? Dlaczego na to pozwalają?! Musi pomóc Shay'owi, on na pewno teraz bardzo cierpi! Pomóc mu, tylko to się teraz liczyło. Musi go uzdrowić. On na to nie zasłużył, on nie umie sobie poradzić z takim bólem...
   Nie dostrzegał już niczego. Miał wrażenie, że to pochłonęło go doszczętnie.
   ~ Raziel! - usłyszał w swojej głowie głos swojego ojca ~ Natychmiast się uspokój! Nie widzisz tego, że tworzy to twój umysł!? Zatrzymaj to!
   Czy ja to tworzę? Spytał sam siebie trzymając się za głowę. Jak mógł to zrobić skoro nie ma nad tym kontroli? Nie mógł tego ani zatrzymać, ani sprawić żeby wszystko zniknęło. Padł na kolana spoglądając na swoje zakrwawione dłonie. Zaczął krzyczeć.
   Saviel stał obok reszty ściągając barierkę w dłoniach ze złości. Patrzył na ogromne tornado, które stworzył jego brat i nie mógł uwierzyć w to co widzi. To było potężne, zbyt potężne jak na umiejętności jakie Raziel posiadał, więc nic dziwnego, że nie potrafił przejąć nad tym kontroli. To była jego próba jak i test. Słysząc jego krzyk zamarł bez ruchu. Ostatecznie to oznaczało że chłopak potrzebuje pomocy.
   - Nie poradzi sobie z tym - rzekł władca nie spuszczając oka z całego wydarzenia.
   Raziel poczuł się okropnie zmęczony. Sytuacja go przerażała doprowadzając do granic wytrzymałości.
   Uspokój się, uspokój. Powtarzał w myślach, że tak nie pomoże Shay'owi. Najpierw musi siebie od tego uwolnić, a później pomóc bratu. Zamknął oczy i próbował się wyciszyć. W ciągu chwili tornado ustało i poczuł lekką ulgę, jednak płomienne smoki wciąż atakowały las.
   Nie dostrzegł nigdzie w pobliżu Theos'a, więc na pewno ulotnił się w bezpieczne miejsce. Na trybuny nie miał odwagi spojrzeć. Rozłożył skrzydła, po czym odbił się od ziemi. Chciał wrócić do królestwa i znaleźć swojego bliźniaka. Raziel nie wzbił się nawet na wysokość czterystu metrów, gdy poczuł, że traci świadomość.
                                                                          ***

   Chłopak nie wiedział gdzie się znajduje, ale czuł ciepło i przyjemną miękkość pościeli. Nie chciał jeszcze otwierać oczu, nie chciał niczego widzieć. Nie za bardzo wiedział, czy minione niedawno wydarzenia były realne, czy to był tylko sen.
   Smoki, las, tornado... i...
   Shay!
   Otworzył oczy i zerwał się do siadu czując przy tym ból. Dostrzegł szpitalny pokój leczniczy. Nim zdołał cokolwiek dalej zrobić poczuł rękę na swoim czole należącą do Milles'a. Jego powieki momentalnie zrobiły się ociężałe. Mężczyzna objął go delikatnie ramieniem zmuszając przy tym, aby się położył. Wprowadzał go w stan snu.
   - Jeszcze nie czas - usłyszał zanim całkowicie pochłonął go sen - Odpoczywaj.
   Niech on stąd odejdzie! Kto mu pozwolił przebywać tutaj, gdy jest w takim stanie!?

                                                                       ***

      Przy kolejnym przebudzeniu myślał już całkiem trzeźwo, więc zanim zerwał się na równe nogi postanowił obadać teren. Otworzył delikatnie powieki i zdał sobie sprawę, że znajduje się sam w pomieszczeniu. Była noc, albo późny wieczór, bo za oknami było już ciemno. Odetchnął z ulgą, bo nie wiedział jakby zareagował na powtórzenie z jego strony zaklęcia. Odkrywając kołdrę zobaczył, że ma na sobie tradycyjną szpitalną koszulę sięgającą do kolan, a jego rany w wyniku starcia zostały uleczone.
   Ostrożnie wstał. Czuł nadal, że był bardzo osłabiony i każdy nieostrożny ruch groziłby upadkiem. Przytrzymując się ściany doszedł do okna i wyjrzał przez nie. W drugim skrzydle królestwa dostrzegł okno od sali jadalnej. Świece rozświetlały całe pomieszczenie, dzięki czemu mógł zobaczyć co dzieje się w środku.
   - Czy ja go kiedyś pokocham? - szepnął sam do siebie i opuszkami palców dotknął szyby.
   W jadalni znajdował się Milles z władcą. Raziel usiadł na parapecie i odwrócił się gwałtownie chcąc usunąć jego obraz sprzed oczu. Zakrył dłonią usta, a z oczu popłynęły łzy. Poczuł ogromne mdłości na myśl, że mógłby go dotykać, czy całować. Ogromny wstyd, że miałby spać z nim w jednym łóżku.
   - Nie! - krzyknął sam do siebie. Trząsł się na całym ciele.
   Przez chwilę zaczął się zastanawiać czym właściwie jest miłość? Nie miał możliwości obserwować swojego ojca, wraz ze swoją matką. Czy oni też pobrali się dla zasady i woli swoich rodziców? Raziel wątpił, bo inaczej nie byłoby możliwości powstania Shay'a. Jakim wspaniałym aniołem musiała być owa istota, że matka doprowadziła do takiego czynu? Przez chwilę poczuł ogromny smutek na wskutek tego, że matka najprawdopodobniej wcale nie chciała jego istnienia.
   Czy z nim ma być to samo? Raziel był uczuciowy, Saviel cały czas powtarzał mu, że jest do niej podobny. On natomiast ma silny charakter ojca. Umiał podejmować prawidłowe decyzje, podczas gdy młodszy miał wątpliwości. Matka musiała kierować się uczuciami, a nie obowiązkom jakie jej powierzono. Jednym słowem była słaba i nie nadawała się do roli przykładnej władczyni.
   - Nie wiem co mam robić... - wyjąkał przez łzy.
   Był z tym wszystkim sam. Mille's miał się mu jutro oświadczyć, a może nawet i dziś. Wtedy jego dotychczasowe życie i wolność legnie w gruzach. Będzie musiał się podporządkować nowym zasadom i nie przynosić wstydu i jemu. Miał dopiero szesnaście lat, a Saviel prawie dziesięć lat od niego starszy nie był z nikim zaręczony.
   Jakby wszystkiego było mało to punktem kulminacyjnym ów związku miało być stworzenie silnego potomka za pomocą magii. Dwójka silnych genów miała się połączyć i stworzyć coś nadzwyczajnego, przynajmniej oni tak myśleli. Pomału zaczął rozumieć dlaczego okłamali go podczas pojedynku. Chcieli zobaczyć co powstanie podczas jego silnego gniewu, a w tym przypadku najwyraźniej ich udobruchał, chociaż nie do końca panował nad swoją mocą. Mocą, którą również oddawał mu Shay. Zaczął się jej bać.
   Połączenie jego i Milles'a? Dziecko? Już wiedział, że będzie je nienawidzić z całego serca. Sam uważał siebie nadal za dziecko. Do osób dorosłych zaliczały się demony, które ukończyły dziewiętnasty rok życia, wtem nie mogły przekraczać do ukończenia tego wieku terytorium należącego do demonów, bez osoby dorosłej. Była również strefa neutralna jak i terytorium Aniołów, na którym Raziel jeszcze nigdy nie postawił stopy.
   Co ma powiedzieć, gdy Milles poprosi go o rękę?
   W głowie zaczął sobie wyobrażać całą sytuację. Jak przyjmuje jego oświadczyny z kamienną miną i wymuszonym uśmiechem, jak mieszka w jego dworku i czas płynie dalej, a on tak jak teraz będzie patrzeć tęskno w okno za czymś, czego nigdy nie dozna. Szczęście będzie tak odległe, jak odległe jest królestwo aniołów. Nie zobaczy go tak samo, jak zobaczyć nie można wiatru. Jego obowiązki mają dać mu szczęście? A co z Shay'em? Co się z nim stanie, jak on opuści królestwo, żeby zamieszkać z Milles'em?
   Bliźniak miał oddawać mu swoją całkowitą moc, dzięki czemu był niezdolny do używania jakiejkolwiek magii. Ta umiejętność również była niezwykła, bo przestronne demony, nie posiadały takich zdolności. To również pozostawało zagadką i wyjaśnieniem na dzień dzisiejszy było to, że dzieje się tak, iż są bliźniakami i mogą dzielić się magią ze sobą. Raziel nie powiedział nikomu, że nie czuje już magii wysysanej z Shay'a, tylko jego energię i wytrzymałość. Bał się kogokolwiek o tym poinformować, ze względu na jego bezpieczeństwo, a gdy się dowiedzą... Nie będzie już im do niczego potrzebny.
   Raziel zaczął czuć, że nie panuje nad swoim oddechem i emocje ponownie nad nim górują. Za dużo zmartwień, za mało pomysłów na ich rozwiązanie, a pomoc nie nadejdzie. Zaczął nienawidzić matkę jeszcze bardziej. Gdyby nie ona, to niektóre sytuacje nie miałyby w ogóle miejsca.
   Wtem usłyszał zbliżające się kroki i dostrzegł, jak ktoś otwiera jego drzwi od pomieszczenia. Raziel wstał chcąc jak najszybciej doprowadzić się do porządku, chociaż i tak to by nic nie dało. Nikt nie mógł zobaczyć go teraz w takim stanie! Ani Milles, ani nikt inny! Musi wziąć się w garść, aby uczucia nie brały nad nim góry! Naraził siebie tylko na ponowny zawrót głowy. Gdyby nie przytrzymały go czyjeś ręce, to by upadł.
   - Książę nie powinien jeszcze wstawać z łóżka.
   Ulżyło mu, gdy usłyszał donośny i ciężki głos dowódcy oddziału lądowego. Potężnie zbudowany facet po czterdziestce był jego nauczycielem jak i trenerem. Czasami miał dosyć treningów z jego udziałem, bo był zbyt surowy i wymagający, ale nie dało się go nie lubić.
   - Nic mi nie jest, zaraz dojdę do siebie - szepnął trzymając się za głowę.
   Mężczyzna pomógł mu znaleźć się przy łóżku, po czym obadał jego grymas twarzy.
   - Książę nie powinien martwić się sytuacją zaistniałą w arenie. Znajdziemy wyjście, aby kontrolować tak wysoki poziom magii - odparł z całkowitym szacunkiem.
   Chłopak miał dosyć. Miał gdzieś obecną sytuację z magią, to było najmniej istotne dla niego.
   - Możemy już na to nie znaleźć czasu Petrus'ie - wypowiadając te słowa chłopak spojrzał na niego ze łzami w oczach - Może powiedz mi czym właściwie jest miłość? - powiedział szeptem - Popatrz na mnie, popatrz na mój stan. Tego nie zrobiła teraz magia...
   Petrus dowódca lądowy armii demonów znajdującej się najbliżej królestwa milczał. Wcześniej zauważył, że chłopak patrzył przez okno, w którym doskonale było widać jego przyszłego wybranka i władcę pogrążonych we wspólnej rozmowie. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien wcale dyskutować ze swoim uczniem na ten temat, tym bardziej z księciem, który był zbyt młody, aby cokolwiek jeszcze zrozumieć.
   - To nie jest to, co piszą w książkach - mówił, a głos mu drżał - Nikt nie rozmawia ze mną na temat Milles'a, a mnie to przeraża. Jestem z tym sam. Saviel uderzył mnie w twarz, gdy powiedziałem mu, że wolę umrzeć, niż wykonać wymierzone mi cele. Czy tak powinienem czuć? - spytał z całą twarzą czerwoną od płaczu - Jak mam nauczyć się z tym żyć i to akceptować?
   - Razielu... - westchnął Petrus nie bardzo wiedząc jak ma zachować się w tej sytuacji - Bycie członkiem rodziny królewskiej nie zawsze wiąże się z byciem szczęśliwym. Każdy potomek ma ustalone swoje życie od początku narodzin od góry. Twój ojciec nie powinien się o tym dowiedzieć.
   - Jestem słaby, jestem jeszcze słabszy mówiąc to dowódcy teraz. Nie odziedziczyłem charakteru po ojcu, mam gówniany charakter matki! Nie potrafię wykonać wymierzonych mi celów! Kolejna osoba przy stworzy wstyd królewskiej rodzinie w ciągu jednego pokolenia! - szeptał tak cicho, że Petrus ledwo rozumiał jego słowa. Doskonale rozumiał, że bał się iż ktoś go usłyszy.
   Mężczyzna wyjął z kieszeni płaszcza materiałową chusteczkę z ładnie wygrawerowanym "P" zaczynającą się literą jego imienia i podał ją chłopakowi. Raziel wytarł z nią swoje łzy.
   - Jesteś na to za młody Raziel'u - stwierdził siadając na jego łóżku. Nie chciał zbytnio zagłębiać się w dalszą rozmowę, a wręcz powinien ją zakończyć. Jednak stan chłopaka był nienajlepszy i nie mógł się na to zdobyć.
   - A Milles za stary żeby czekać - odparł histerycznie żartując, jednak po chwili jego twarz przybrała ponownie grymas bólu - Chciałby dowódca, żeby Kariel związał się z taką osobą?
   -  Należysz do królewskiej rodziny, i są tutaj zupełnie inne obyczaje i tradycje. Nie możesz porównywać swojej rangi z podwładnymi.
   Petrus nie chciał mu wprost odpowiadać na pytania, które chłopak nie mógł usłyszeć. Oczywiście, że pragnie, aby jego syn Kariel poślubił osobę w której jest zakochany, ale nie może mu tego wprost powiedzieć.
  - Przepraszam, że obarczam pana moimi problemami - westchnął posyłając dowódcy wymuszony uśmiech - Co się dzieje z moim bliźniakiem?
  - On od samego początku był w bezpiecznym miejscu. Jedyne co mu groziło, to poparzenie, gdyż pomagał pani Helen w kuchni.
   - Sprawdzali moją czujność... - westchnął wciąż mając mokre oczy od łez - Zawaliłem i dałem się sprowokować.
   - Szybko się uczysz i drugi raz tego samego błędu nie popełnisz - odpowiedział czochrając go po czuprynie.
   Trwała chwila niezręcznej ciszy. Na tym zakończyli trudny temat, który nie miał lepszego rozwiązania.
   Raziel'a cieszyła myśl, że Shay jest bezpieczny. Dowódca by go nie okłamał. Mówił zawsze prost jak sprawa leży, nawet gdy ta prawda była zbyt brutalna. Facet był doświadczonym przez los człowiekiem i przeżył nie jedną bitwę z aniołami. Wierzył, że może mu zaufać, że ta rozmowa zostanie między nimi, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego kontakt z władca jest na jednym z wyższych poziomów.
   Shay... biedny i bezbronny... musi zastanowić się i wymyślić w jaki sposób ma go chronić...
   - Wiem, że to niezbyt stosowne, ale czy pomoże mi dowódca znaleźć się w moim pokoju?
   Dowódca Petrus wziął Raziel'a na ręce chcąc wykonać jego prośbę. W między czasie wypominał mu jego nierozwagę, że powinien jeszcze zostać w lecznicy i tam odzyskać siły, na co ten przekomarzał się mówiąc, że u siebie stanie szybciej na nogi.
   - Uwielbiam moje łóżko - szepnął sam do siebie i zakopał się w miękkich pościelach. Jego organizm ponownie domagał się snu.
  - Kariel został przydzielony jako strażnik nocny. Poinformuje go, żeby się zjawił skoro przebywasz tutaj - powiedział odchrząkując i poszedł w kierunku drzwi.
   - Dziękuję za pomoc, mam u dowódcy dług i jeszcze raz przepraszam.
    - Spokojnej nocy książę.
   Zanim dowódca wojsk lądowych zamknął za sobą drzwi, pstryknął palcami. Raziel nie myślał, że można używać magii, aby stwarzać tak piękne rzeczy. Jego sufit zniknął, a zamiast niego pojawiła się iluzja nocnego nieba pełnego gwiazd. Wszystko wyglądało bardzo realistycznie. Mocno świecący księżyc, oraz spadające komety co jakiś czas. Gwiazdy migały uśmiechając się do niego, jedna jaśniejsza od drugiej.
   Stanął na łóżku i podtrzymując się ściany zapragnął tego dotknąć, aby upewnić się, że to na pewno iluzja. Już właśnie wydawało się, że dotknie spadającej komety, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zszokowany wyrwał się z przyjemnego transu i poczuł, że znów spada.
   Słysząc hałas, Kariel nie zastanawiał się tylko od razu otworzył drzwi.
   To była tylko chwila, żeby zapomnieć o przytłaczających go sprawach.
   - Nic księciu nie jest? - spytał zamykając za sobą drzwi, po czym wziął go na ręce i położył na łóżku.
   - Dałbym sobie radę - powiedział przez zęby i ponownie spojrzał na iluzję.
   - Mój ojciec co noc tworzył to w moim pokoju, gdy byłem mały - powiedział żartem i usiadł na krześle obrotowym przyglądając się również sztucznym gwiazdom - To niesamowite, że magia nie służy tylko do walki, a można tworzyć tak cudowne rzeczy.
   - Mój ojciec nigdy nie zrobiłby czegoś takiego - powiedział przez zęby, lekko zazdrosny, na co Kariel mu nie odpowiedział.
   W takim stanie był taki bezbronny! Serce mu pękało, gdy musiał patrzeć na jego bezsilność i obecną słabość! Pragnął go chronić. Przytulić i pocałować. Powiedzieć, że wszystko jakoś się ułoży. Chciał żeby jego problemu stały się jego, chociaż te, o których wiedział, były. Jednak nie umiał mu w nich pomóc. Chciał spędzić całą noc w jego pokoju, i chronić przed tym starym Milles'em. Raziel do niego nie pasował. Jest zbyt dobry, zbyt młody, zbyt niedoświadczony w życiu, aby z nim być.
   - Chciałem złapać kometę - przyznał w końcu, aby podtrzymać temat, lepsze było to, niż myślenie o tamtej sytuacji - No i spadłem.
   - Mi żadnej nie udało się złapać - zaśmiał się - Miałem okazję, aby próbować wiele razy.
   - Gdzie jest Shay?
   - W swoim pomieszczeniu - odparł miękko, wiedząc że Raziel będzie z tego zadowolony - Naprawiłem mu drzwi. Piękne nie są, ale działają, więc tyle na razie wystarczy.
   - Ważne, że ma gdzie się teraz podziać. Dzięki... - szepnął wtulając się bardziej w poduszkę.
   - Książę powinien odpocząć. Sen to najlepsze lekarstwo.
   W obecnym momencie, gdy chłopak chciał opuścić komnatę księcia, usłyszał pukanie do drzwi. Raziel momentalnie przybrał siedząca postawę, a Kariel myślami przekazał mu, że to Milles.
   - Dam sobie radę., wpuść go... - powiedział patrząc w coś, przed sobą, z kamienną twarzą.
   Chłopak chciał przez chwilę złapać z nim kontakt wzrokowy i okazać wsparcie. Raziel natomiast całkowicie przestał zwracać na niego uwagę. Wydawał się być niedostępny i nieosiągalny.
   - Jesteś pewny? - spytał i po chwili poprawił się na oficjalną wymowę.
   Raziel zbyt długo milczał. Milles czekał za długo pod drzwiami.
   - Będę się kręcił na korytarzach, gdyby książę potrzebował pomocy...
   - Zaczekaj! - szepnął przejęty wyciągając w jego kierunku dłoń, a Kariel tak bardzo pragnął ją chwycić - Jeżeli on nie wyjdzie w ciągu 15 minut, poinformuj mojego brata...
   Kariel wyszedł, zamiast niego pojawił się Milles, który zmierzył wychodzącego od stóp, do głów. Młodszy chłopak się tym nie przejął. Nie musiał mu się tłumaczyć, dlaczego tutaj był, gorzej jeżeli będzie męczył o szczegóły Raziel'a...
   Milles zamknął za sobą drzwi i posłał uśmiech swojemu przyszłemu mężowi. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na gwiazdy znajdujące się w jego pokoju.
   - Jak się czujesz skarbie? Nie powinieneś jeszcze wychodzić spod obserwacji.
   Chłopak opadł na poduszki wzdychając. Ponownie przez chwilę zapatrzył się w sztuczne niebo gwiazd.
   - On to zrobił? - spytał podejrzliwie - Są piękne.
   - Nie.
   - Jak się czujesz? - ponowił pytanie siadając na brzegu jego łóżka - Miałeś ciężki dzień...
   Przyznał rację nieco obrażony. Czuł się oszukany i przegrany. Bo tak było.
   - Ten tydzień jest jedną wielką porażką. Chcę żeby się skończył... Od samego początku o wszystkim wiedzieliście, tylko nie ja!
   - Uspokój się proszę i nie gniewaj!
   - Dlaczego nikt nigdy nie postawia się w moim miejscu? - syknął przez zęby - Gdyby doszło do tragedii...
   Milles próbował go uspokoić mówiąc, że mieli sytuację pod kontrolą, na co on prychnął mówiąc, że szkoda, że on tej kontroli nie miał.
   - Poradzimy sobie z tym - szepnął pewnie głaszcząc jego policzek i podał mu szklankę wody leżąca na stoliczku nocnym.
   - Z czym?
   - Twoją mocą.
   Chłopak przyłożył szklankę do ust i wypił prawie całą zawartość, chcąc jak najdłużej przełożyć czas odpowiedzi. Na koniec westchnął tylko ramionami.
   - Chcę odpocząć... Głowa mi pęka od tego wszystkiego... Chyba musiałem się porządnie uderzyć przy upadku...
   - Nie uderzyłeś się, bo twój ojciec zatrzymał twój spadek tuż przy ziemi. Do miękkich lądowań to nie należało, ale najlepsze wyjście ze wszystkich - mówiąc te słowa palcem przejechał po linii jego odkrytych obojczyków, a następnie przeniósł dłoń, by zatopić ją w jego ciemnej czuprynie.
    - Milles... - westchnął Raziel i łokciem oparł się o łóżko i dotknął swojego czoła - Kręci mi się w głowie...
   - Nie martw się skarbie, to nic szczególnego - powiedział posyłając mu uśmiech i nachylił się, aby pocałować go w czoło - Musisz odzyskać siły i wszystko wróci do normy.
   Raziel miał wrażenie, że widzi Milles'a jak przez mgłę. Czuł swoje rozpalone ciało i szybko bijące serce. Odchylił głowę do tyłu łapiąc kilka głębszych wdechów.
   Milles natomiast nie chciał tracić okazji. Stan Raziel'a wręcz zapraszał go do jakichkolwiek działań, a on nie mógł się oprzeć. Chciał dotykać jego ciało, które było jego od zawsze. Nie miał zamiaru robić mu krzywdy, a pokazać, że we dwoje też znakomicie idzie się zabawić.
   Chłopak widział jak on bierze z jego stolika butelkę wody mineralnej i nabiera płyn do buzi, nie połykając jej. Pochylił się w jego kierunku i pocałował, przekazując tym samym zawartość swoich ust. Nie minęła chwila i Raziel przerwał wszystko głębokim kaszlem. Wcale mu się to nie podobało.
   - Kwestia wprawy - zaśmiał się ponownie całując.
   On jednak niechętnie je oddawał. Niby miał usta delikatnie rozchylone, ale to Milles dawał te pełne namiętności pocałunki. Był wolny, a mimo to strasznie dobitny, pokazujący, że to on tutaj jest górą. Zaczął się martwić, bo gdy jego umysł i serce sprzeciwiało się temu każdym swoim centymetrem, tak reagowało w pozytywny sposób, jakby było zadowolone z zabawy.
   Dlaczego?
   Przecież tego tak bardzo nie chce. Nie chce wchodzić z Milles'em na ten etap. Jego ciało, chociaż mówiące tak, to rozum był po przeciwnej stronie.
   Milles zlizał właśnie ścieżkę, pozostawioną przez wodę, na szyi Raziel'a. Poczuł jego delikatne spięcie na ten gest i powtórzył czynność. Zadowoliło go to, że chłopak bardziej uniósł szyję do góry. Był to dla niego znak, że on chce więcej i mu na to pozwala, przynajmniej tak myślał.
   - Podoba Ci się? - spytał szeptem, ale dość głośno i przygryzł jego ucho  - Chcesz jeszcze?
   - Sam nie wiem czego chce - odparł ciężko, a następnie uciekł głowa po ugryzieniu.
   Mężczyzna zdecydowanym i zwinnym ruchem znalazł się na łóżku, nad nim i siłą rozerwał jego piżamową szpitalną bluzkę. Przed jego oczami ukazał się jego delikatny tors, delikatny w porównaniu z jego.
   - Jesteś piękny - szepnął i kciukiem potarł jeden już twardy sutek, a następnie lekko uszczypnął.
   Raziel miał cały czas zamknięte oczy i pozwalał mu na to co robił. Nie powiedział nawet nic, gdy zniszczył mu bluzkę. Próbował zaakceptować sytuację. Chciał wierzyć w to, że nie będzie wcale tak źle, że może wszystko jakoś się ułoży. Nie może wiecznie przed nim uciekać. Do tej sytuacji musiało kiedyś dojść, a lepiej, że jest tak, niż miałby być brany siłą. Milles ma być jego mężem i to się nie zmieni. Nie chce żyć przez resztę życia w toksycznym związku.
   Bujał w obłokach... Nikt nie dotykał go w taki sposób, a to było świetne...
   Jęknął cicho, próbując się hamować.
   - Nie musisz nad tym panować. Pomieszczenie jest wyciszone, a chciałbym cię słyszeć...
   - Ni-Nie...  - wysapał ciężko zakrywając rękoma swój tors.
   Milles zdjął swoją koszulę, ale w obecnej sytuacji na Raziel'u nie zrobiło to żadnego wrażenia. Miał tak samo zamglony wzrok jak poprzednio. Facet chwycił jego ręce i uwolnił jego klatkę piersiową. Splótł ich dłonie razem przytrzymując i zaczął robić bordowe malinki w okolicach sutków.
   - To boli! - jęknął wyginając ciało w łuk, ale on nie przestawał - Puszczaj!
   Chłopak zaczął się wierzgać. Ponownie bił się ze swoimi myślami i próbował wyrwać dłonie z jego niedźwiedziego uścisku. Uniósł biodra, tak żeby mógł go kopnąć, czy odsunąć nogą. Milles'owi było to na rękę, gdyż wsunął druga dłoń pod jego spodenki i bez wstydu go ujął.
   - Milles! Zostaw mnie! - powiedział już niemal płaczliwym głosem oblewając się czerwonym rumieńcem, którego miał już pewnie wcześniej na twarzy. Za nic, nie chciał puścić jego dłoni i ledwo się hamował, aby nie użyć magii.
   - Niepotrzebnie się denerwujesz i hamujesz - szepnął całując jego dolną wargę.
   Raziel nie wytrzymał i spróbował aktywować barierę, która powinna odepchnąć mężczyznę na dobre kilka metrów. Tak ostatecznie się nie stało, gdyż był całkowicie pozbawiony sił, przez co siła użytego zaklęcia, była zbyt słaba. Milles bez problemu zablokował jego atak.
   - Tak chcesz pogrywać?
   - Zostaw mnie! - krzyknął z bezsilności wciąż walcząc nad uzyskaniem jakichkolwiek ruchów obronnych.
   - Czyżbyś zapomniał, że należymy do siebie?
   - Nie bierz mnie siłą! - krzyczał dalej płacząc - Pomocy!! Nie chcę!!
   - Milles - usłyszeli obaj głos, który pochodził ze strony drzwi - Myślę, że powinieneś wyjść.
   Saviel stał w futrynie drzwi bez wyrazu twarzy. Milles zaprzestał swoich działań mając głupi uśmieszek na twarzy.
   W pokoju nadal panował półmrok, który niwelowały sztuczne gwiazdy na suficie. Raziel już wiedział, że nigdy więcej nie będzie chciał ich oglądać. Dyszał niespokojnie i płakał. Pod poduszką znalazł swoje piżamowe spodenki, które od razu założył. Nie dochodziło do niego to, co się właściwie przed chwilą stało.
   - Myślę, że powinieneś pukać - odpowiedział rozbawiony - Ale wypada posłuchać przyszłego władcy, w końcu wkrótce będziemy ~ rodziną.
   Facet chciał się nachylić i pocałować Raziel'a w policzek, na co ten zareagował gwałtownym odsunięciem. Ponownie się uśmiechnął i powiedział tylko dobranoc. Wolnym krokiem opuścił komnatę Raziel'a.
   - Co teraz będzie?! - spytał niespokojnie dysząc i spojrzał na brata z przerażeniem.
   - Nic.
   Chłopak opuścił wzrok. Najgorsze co mógł właśnie usłyszeć to taką wiadomość.
   - Nie przyszedłbym tutaj, gdyby nie Kariel - zaczął wyjaśniać - Nie miałem zamiaru przyjść nawet jak mi powiedział. Tylko, że powiedział, że jak nie pójdę, to on sam to załatwi. Postawiłeś go w niezręcznej sytuacji.
   - Chcesz powiedzieć, że...
   - Że nie powinieneś go informować, że potrzebujesz pomocy w takim przypadku - mówił dalej spokojnie.
   Chłopaka zamurowało. Nie wiedział co ma odpowiedzieć, żeby Saviel w końcu zaczął go bronić, jak brat, a nie przestrzegać zasranych zasad i tradycji. Jego odrzucenie bolało najbardziej.
   - Widzę, że wraz z moim dorastaniem tracę prywatność i swoje prawa - powiedział gorzko - Zaczynam zastanawiać się, czy w ogóle je miałem.
   - Raziel...
   - Nie Saviel.
   Młodszy książę wstał przytrzymując się ściany i jęknął przy tym z bólu. Nie miał nawet dość energii, by doprowadzić swoje obolałe ciało do normalnego stanu. Koszula szpitalna była rozerwana, a na jego ciele były widoczne malinki pozostawione przez jego przyszłego męża.
   - Połóż się.
   - Nie spędzę w tym pokoju ani minuty dłużej - wysapał ciężko i czuł, że przemierzenie kilku kroków, będzie dla niego lada wyzwaniem.
   - Przestań pieprzyć! Powinieneś odpocząć! - krzyknął już wyprowadzony z równowagi i podszedł do brata, po czym pchnął go na łóżko - Dorośnij w końcu!
   - Dlaczego to ja mam pierwszy dorastać, co?!
   - Jesteś drugim synem, nie pierwszym! Twoja sytuacja jest zupełnie inna!
   - Nie wyjdę za niego! Jutro to ogłoszę i...
   - Wyjdziesz.
   - Zdziwisz się! - mówił dalej pewny siebie, aż w końcu Saviel chwycił go boleśnie za podbródek.
   - Wyjdziesz, a jak nie, to twój ulubieniec będzie umierał powolną i bolesną śmiercią.
   Trafił doskonale w jego czuły punkt, przez co chłopak jeszcze bardziej się rozpłakał.
   - On nie ma z tym nic wspólnego!
   - A właśnie, że ma. Będzie ratować całą tą beznadziejną sytuację, którą pieprzysz!
   Nie słyszał już co Saviel do niego mówił. Wpadł w atak histerii i rozpłakał się na cały pokój. Nie mógł opanować dygoczącego ciała i zakrył dłońmi uszy. Dlaczego tak się dzieje? Jak ma sobie z tym wszystkim poradzić i ochronić Shay'a?

                                                                            ***

   Późnym rankiem obudził się i otworzył zmęczone, spuchnięte od płaczu jeszcze oczy. Instynktownie spojrzał na zegar stojący w rogu pokoju. Było po dziesiątej. Nie wiedział nawet kiedy zasnął. Musiał być tak zmęczony wszystkimi sytuacjami, że po prostu jego ciało samo się poddało.  Spróbował usiąść do siadu. Wyszło mu to zdecydowanie lepiej niż w nocy, to znak, że pomału odzyskiwał swoje siły. Natomiast zrobiło mu się od razu słabo, gdy pomyślał o tym co się wydarzyło. Natychmiast zdjął z siebie podarte ubranie i rzucił za łóżko. Poczuł się minimalnie lepiej, dopiero gdy założył na siebie swoją piżamową niebieską bluzkę, jednak nie na długo, bo znów rozpłakał się z bezsilności.
   - Synu, nie powinieneś wczoraj bez konsultacji opuszczać skrzydła szpitalnego - usłyszał głos Niberos'a.
   Wzdrygnął się lekko ze strachu i uniósł głowę spoglądając na swojego ojca. Nie słyszał żadnego pukania, więc wszedł bez pozwolenia. Wystraszony po chwili opuścił głowę, bo nie wiedział tego, czy rozmawiał z Saviel'em i ten mu wszystko opowiedział. Czuł w tej chwili swoją porażkę i to jak bardzo nisko upadł w oczach swojego ojca. Kilka kroków za nim stał Petrus, tutaj też intuicja mu podpowiadała, że mógł pozostać lojalny władcy i wszystko opowiedzieć.
   Dowódca wojsk lądowych widząc stan dzieciaka o mało nie zapytał się, o co chodzi. Jednak wytrwale milczał nie okazując żadnych uczuć, bo wiedział, że do niego ta rola nie należy.
   - Przepraszam - szepnął lekko słyszalne wpatrując się tępo w podłogę.
   Z jego oczu popłynęły kolejne łzy. Ścisnął dłonie w pięści tak, że zbielały mu kostki.
   - Za co?
   Nie chciał mówić tego, za co przeprasza. Miał wrażenie, że jego ojciec o wszystkim wie, więc niepotrzebne będą potwierdzenia wychodzące z jego ust. Saviel znienawidził go na pewno do tego stopnia, że nie będzie mógł już liczyć na żadną pomoc z jego strony.
   - Nie radzę sobie z tym - szepnął nie podnosząc głowy. Miał na myśli związek z Milles'em.
  -  Królestwa od razu nie zbudowali - odparł lekko - Nie spodziewałem się innej sytuacji. Taki rodzaj magii trudno opanować. Nawet nie wiadomo, czy do końca się to da. Petrus zaoferował pomoc, jednak gdy będziesz tak nieodpowiedzialny co do twojego zdrowia, to tak szybko nie wrócisz do ćwiczeń.
   Raziel poczuł wielką kulę w gardle. Nie mógł wydusić z siebie nawet słowa. Ojciec nadal o niczym nie wiedział.
   Nie słysząc żadnej odpowiedzi Niberos wyszedł uprzednio mówiąc, aby wracał do zdrowia sposobem naturalnym, gdyż jest to w obecnej chwili najbezpieczniejszy sposób.
   - Co się dzieje książę? - spytał Petrus, gdy uznał, że władca odszedł na dość bezpieczną odległość.
   Drzwi pozostały nadal otwarte aby nie wzbudzać podejrzeń. Mężczyzna nie uzyskał żadnej odpowiedzi, więc zbliżył się nieco i ukucnął tuż przed siedzącym na łóżku chłopaku. Nadal miał głowę opuszczoną.
   - Wszystkiego najlepszego książę - szepnął chwytając jego dłoń i położył na niej niewielką rzecz.
   Raziel nie spojrzał nawet na dany przedmiot, tylko od razu zamknął dłoń w pięść. Jego oczy mimo ciągle mokre od płaczu wciąż napełniły się łzami, a ciało przeszedł dreszcz. Wydawało się, że chce podziękować, jednak nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Pierwsze życzenia urodzinowe, jakie dzisiaj usłyszał. Dopiero po chwili poczuł jak Petrus odchyla kawałek jego koszulki. Nie miał odwagi na niego spojrzeć, więc odwrócił wzrok. Nie wiedział, jak daleko sięgają malinki zrobione bez Milles'a, ale to na pewno je zauważył.
   - Był tutaj jak wyszedłem? - spytał spokojnie poprawiając jego bluzkę.
   Miał wrażenie, że Raziel boi się rozmawiać z nim na ten temat, lub przeżył za duży szok. Nie mógł sobie pozwolić, żeby zostawić go w takim stanie, jeżeli tutaj nie chodzi o panowanie nad mocą magiczną.
   - Tyle możesz mi powiedzieć Raziel'u.
   - To nie ma znaczenia - wytarł ręką mokre oczy spoglądając na nieinteresującą go wcale szafę po lewej stronie.
   - Jak nie ma znaczenia?
   - Jestem mu obiecany, więc dziwne, żeby nie mógł wchodzić do mojego pokoju - odparł łamiącym głosem - Więc nie ważne, czy był, czy nie. Poradzę sobie.
   - Nie radzisz - szepnął nieco zdenerwowany i ścisnął pięści ze złości.
   On natomiast rozpłakał się na dobre i ciężko oddychał. Petrus otoczył ręką jego wąskie ramiona i podał podobną do wczorajszej chusteczkę.
   - Tak był tutaj wczoraj - zaczął niepewnie i zastygł w bezruchu.
   - Zrobił coś złego?
   - Nie wiem - odpowiedział szczerze - Nie wiem czy można nazwać to czymś złym skoro taka kolej rzeczy jest w moim przypadku - szepnął przez zatkany nos.
   - Pytam o twoje odczucie - sprostował.
   Chłopak zastanowił się chwilę i potwierdził twierdząco głową.
   - Przyszedł. Rozmawialiśmy chwilę, po czym zaczął się do mnie dobierać. Ja nie... - zaczął niepewnie i wziął głębszy oddech - To znaczy, pomimo stresu nie zabroniłem mu, bo wiedziałem, że kiedyś... że, ja nie chcę, aby to wszystko wyglądało źle. Chciałem sam siebie przekonać, do niego, że nie jest taki zły, tak jak ja myślę. Nie wiem, nagle stałem się strasznie apatyczny, nie potrafiłem dokładnie przeanalizować sytuacji, więc dotarło do mnie za późno, że po prostu nie chcę, aby to robił.
   - Przestał?
   - Nie, pomimo tego, że go o to prosiłem. Zaczął mnie zmuszać i.... gdyby Saviel nie przyszedł to nie wiem...
   Chłopak wyjaśnił, że po jego wczorajszym wyjściu odwiedził go Kariel. Oszczędził szczegółów ze złapaniem komety, jak i poinformował go, że jeżeli Milles nie wyjdzie w ciągu piętnastu minut, to ma poinformować o tym Saviel'a.
   - Saviel był na mnie zły - mówił dalej ciężko łapiąc oddech - A ja nie chciałem, żeby to robił. Myślałem, że porozmawia ze mną, albo powie coś Milles'owi tym bardziej, że widział i... Wychodzi na to, że to nie ma znaczenia, czy ja chce, czy nie... Jednak nie chcę, żeby w taki sposób wyglądało moje życie, że będę się dostosowywać pod niego!
   - Uspokój się i nie obwiniaj tym bardziej - powiedział nachylając się i łapiąc kontakt wzrokowy z księciem - Myślę, że powinieneś o tym powiedzieć swojemu ojcu. Nie powinien robić nic czego nie chcesz, tym bardziej do ślubu.
   - Boję się usłyszeć tego co powie. My praktycznie wcale ze sobą nie rozmawiamy na... takie tematy. Świat się kręci wokół Saviel'a, to on przejmie tron, a nie ja.
   - Zbyt nisko siebie oceniasz.
   - Nisko? Ja swojego ojca praktycznie nie znam
   - Więc może zbyt surowo go oceniasz? To tylko rozmowa.
   - Z takiej rozmowy może wyjść multum innych zdarzeń i dopowiedzeń - westchnął - Saviel nigdy by mi tego nie zaproponował.

                                                                           ***

   Nebiros szedł właśnie w kierunku komnaty. Petrus przekazał wiadomość, że jego młodszy syn chciałby z nim porozmawiać, ale nie jest w stanie jeszcze swobodnie się poruszać, co sam doskonale przyszły władca wiedział. Miał zajrzeć do pokoju syna, gdy znajdzie chwilę czasu. Otworzył drzwi nie pukając i jak zwykle dotarła do niego nieskazitelna czystość pokoju. Wiedział, że jego potomek lubił mieć wszystko poukładane.
   - Chciałeś porozmawiać synu - powiedział jak zwykle tonem służbowym, którego chłopak nie lubił.

  

2 komentarze:

  1. Hej,
    autorze odzywam się no bo co? dość dawno temu mówiłam, że zabieram się za czytanie a tutaj nie widu, nie słychu o moim komentarzu... no cóż zabieram się za wyjaśnienia no po prostu choć przeczytałam i bardzo mi się spodobało to zupełnie zapomniałam o komentarzu a w zasadzie to ubzduralo mi się, że jednak go wstawiłam, więc na dniach powinnam to uczynić...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    autorze co tam u Ciebie słychać? pytam bo od tak dawna nie ma nowego rozdziału...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń